Chjena [FELIETON]
Możemy być dumni z osiągnięć polskiej tolerancji, ale też powinniśmy wstydzić się narodowych fobii i „anty”. Mamy niezbyt chlubną kartę historii przepełnionej agresją i podsycania nienawiści. Po 100 latach propaganda oparta na dehumanizacji i nienawiści jest już tradycją dziś wzbogacaną o wzorce zagraniczne.
Już przedwojenna Chjena – bardzo trafny skrótowiec – uwielbiała przedstawiać swoich przeciwników politycznych jako potwory bliższe zwierzętom. Gdy przegrywała, potrafiła wskazać wrogów, przez których prawdziwi bogobojni Polacy ponieśli klęskę. Wtedy Narutowicz był wybrańcem Żydów, a nie prezydentem Polski. Dziś pogrobowcy Chjeny grają klasyczną nutą antysemityzmu, ale sięgają również po bardziej współczesne rytmy. Uderzając w mocne brzmienia homofobiczne, antyuchodźcze czy antysemickie. Cel jest ten sam: zwycięstwo przez konflikt.
Dziś z ust polityków padają hasła klasyków siania nienawiści, od Goebbelsa i Himmlera, Gomułkę i Moczara, po Radio Tysiąca Wzgórz w Rwandzie. Póki co przeciwnicy są gorsi, nie są normalnymi ludźmi, nie przysługują im prawa człowieka. Za rogiem już odpacykowane czają się klasyki propagandy – karaluchy i szczury. Przy prezydenckim aplauzie i w takt kampanii opartej na nienawiści mają szansę wypłynąć na szerokie wody.
I nie chodzi tylko o osoby LGBTQ+, ale o przyzwolenie na agresję. Dziś tęczowi ludzie, jutro równie dobrze mogą to być np. leworęczni. A od słów polityków i stref wolnych od LGBT do agresji fizycznej już tylko krok. W 1922 r. nikt nie spodziewał się zabójstwa Narutowicza. I nikt nie wyciągnął z tego żadnych wniosków, bo rok później politycy Chjeny fetowali pogrzeb prezydenckiego mordercy niczym bohatera. Mamy jeszcze okazję zawrócić z tej drogi do piekła. Polityku, nie bądź „Chjeną”.