Gdzie ci liderzy? [FELIETON]
Upadła i totalitarna Białoruś niesiona na ramionach kobiet i młodzieży. Tak można podsumować to, co dzieje się niemal od miesiąca po sfałszowanych wyborach w tym kraju.
Jeden wątek w tej sprawie mnie niezwykle uwiera i o nim właśnie będzie ten tekst. Mam takiego kaca, mam tak wielki niedosyt, patrząc na to, jak rodzima dyplomacja obchodzi się ze sprawą białoruską, że mam ochotę zawołać: „gdzie ona do diabła jest?!”. Na dodatek anonimową i cichą polską dyplomację pod rządami ministra Czaputowicza zmieniono na bliżej nieokreślony sposób prowadzenia spraw zagranicznych, który będzie kreował Zbigniew Rau – gość stwierdził ponoć, że wydarzenia za wschodnią granicą nie są do końca jednoznaczne politycznie (sic!). Tu na razie zamilknę i poczekam. Choć przełomu w polityce zagranicznej nie spodziewam się najmniejszego.
Co robi Unia Europejska i USA? Są co prawda sankcje. Ministrowie spraw zagranicznych UE nałożyli niedawno nowe, zamrażając aktywa 29 białoruskich firm i grożąc kolejnymi. USA zagroziły sankcjami Rosji w sytuacji jej ewidentnej ingerencji w sprawy Białorusi.
Niestety jednak odpowiedź krajów tzw. Zachodu na głos wołania o demokrację Białorusinów jest marna w wymiarze symboliki i osobistego zaangażowania w sprawę liderów establishmentu. Gdzie się podział młody „fighter” Europy Emmanuel Macron z jego umiłowaniem do „liberté”? Gdzie stanowcze „nein” wypowiedziane wobec przemocy służb milicji i OMON-u przez kanclerz Angelę Merkel? No i gdzie wreszcie podział się prezydent USA, który w typowy, mało skomplikowany dla siebie sposób powiedziałby do Łukaszenki i Putina „do not mess with me!”?
Próżno szukać podobnych gestów-symboli wśród niedawnych liderów świata zachodniego, którzy z różnych przyczyn pochowali się, rozmienili na drobne swój kapitał czy utknęli w koleinach prozy spraw wewnętrznych.