Helena Grossówna, Lotte Jacobi czy Julie Wolfthorn. Wybitne kobiety, związane z Toruniem
Archiwum Państwowe w Toruniu być może niewielu kojarzy się z przełomowymi odkryciami w zakresie gender studies i historii kobiet. Wystawa „Wychodząc z cienia”, poświęcona historii torunianek i mieszkanek Pomorza, pokazywała zaledwie procent tego, co kryją w sobie magazyny archiwum. Toruń leżał na prowincji, lecz wychował kilka odważnych i nowoczesnych „obywatelek świata”, jak np. Helena Grossówna, Lotte Jacobi czy Julie Wolfthorn.
Wśród prezentowanych na wystawie zbiorów znalazły się m.in. listy Anny Wazówny – jednej z najwybitniejszych i najinteligentniejszych kobiet związanych z Toruniem. Brzydka, samotna, z niesamowicie zdeformowanym kręgosłupem kobieta rozpraszała swoją samotność za pomocą obfitej korespondencji.
Mamy 25 listów napisanych w języku szwedzkim, ich regesty są dostępne w języku polskim. Do swoich przyjaciółek pisała również szyfrem – oprowadzały po wystawie dyrektorka Archiwum Państwowego w Toruniu Beata Herdzin i dr Dariusz Chyła. – Nie bez przyczyny nie była na dworze. Szczególnie zaprzyjaźniła się z rodziną Guldensternów i byli dla niej pewnym wsparciem. Również zachowały się w zbiorach Sczanieckich z Nawry.
Wśród ciekawostek archiwalnych nie zabrakło i utworów, które dziś nazwalibyśmy satyrą lub dobrym materiałem na stand-up. Możemy się nimi cieszyć również za sprawą pasji historycznej Sczanieckich. Piękny okaz z tej kolekcji stanowi „Instrukcja od młodych Pan y Panien tak Koronnych jako i Wielkiego Księstwa Litewskiego dana ichmościom panom posłom naszym na Seym Walny Litewski w Grodnie roku teraźniejszego 1679 od nas zgodnie obranych siostrzyczek”. Jest to pamflet, który miał w domyśle przestrzegać przed zagrożeniami, jakie niesie za sobą równouprawnienie kobiet, jednak nie da się ukryć, że spisany z sympatią dla nich.
Jeśliby ichmościowie panowie małżonkowi sprzeczni i onych wczym jaka trudność zachodziła, tedy im to trzeba rzetelnie wyłożyć albo wytłumaczyć, żeśmy szlacheckie są córki pod tymże prawem jesteśmy i jako i panowie małżonkowie nasi dlaczego takiej wolności nie mamy zażywać jako i panowie małżonkowie nasi – czytamy we wstępie, po którym następują propozycje, które mają się stać obowiązującym szlachcianki prawem. – Aby każda panna we dwunastu lat za mąż poszła, bo wte czasy najlepsza pora następuje czynić. Aby każda panna młodziana sobie obierała a nie rodzice. Bo gdyż się pannie nie podoba, a z musu za niego idzie, nie zawsze tam pociecha rodzicom bywa.
Toruń, jako miasto założone na prawie niemieckim, był stosunkowo dobrym miejscem do życia dla mieszczanek, które mogły tu dziedziczyć majątek po rodzicach lub mężu. Ta wyjątkowa sytuacja dawała im niejednokrotnie niezależność. W zakamarkach Archiwum Państwowego w Toruniu znajduje się dość sporo listów czy dokumentów związanych ze sprawami finansowymi średniowiecznych i nowożytnych mieszczek.
Służące i kobiety nieposiadające majątku miały dużo gorzej. Nie mogły np. tańczyć, bowiem: „Żadna służebna dziewka nie ma do tańca wieczór chodzić”, a złapana przez strażników „ma bydź do więzienia wsadzona” za obrazę pańskiego majestatu, jak czytamy w prezentowanym na wystawie „Wilkierzu miasta Chełmna” z 1590 r. Służące nie posiadały wolności osobistej we współczesnym rozumieniu. Po przyjęciu na służbę nie miały prawa jej opuścić bez zgody pana, nawet jeśli były ofiarą przemocy czy molestowania. Wilkierz mówi wyraźnie – plan opuszczenia państwa dziewka służebna miała zgłosić burmistrzowi, a złapana na ucieczce „na ciele ma być karana”.
Jeśli miała szczęście, to po zajściu w ciążę z panem znajdywano jej za męża parobka – mówił dr Dariusz Chyła z Archiwum Państwowego w Toruniu. – Zazwyczaj jednak była wypędzana.
Taki stan rzeczy trwał do wybuchu II wojny światowej. Opuszczenie służby było ścigane i ściągało poważne problemy na kobietę, która się tego dopuściła, niezależnie od warunków pracy i zakresu świadczonych „usług” na rzecz pracodawców. Nic więc dziwnego, że w zapiskach archiwalnych znajdujemy też wzmianki o zdesperowanych dzieciobójczyniach okresu nowożytnego.
To chłopczyk jest, to dzieciątko wykopane spod Bożej Męki za bramą przy roli pana Herviego Starego Stojącej – taką chełmińską historię, której ze względu na drastyczność nie będziemy przytaczać w całości, mogliśmy przeczytać na archiwalnej wystawie. – Pracowity Kędziorka z drugim człowiekiem powiedział, że to dziecię jest tej, która służyła u Pana Gajeckiego za dziewkę.
Nawet posiadanie majątku nie chroniło kobiet przed nagłym wtrąceniem do więzienia z błahego powodu. Zwykłym konfliktem sąsiedzkim, który dał genezę jednemu z lepiej znanych procesów o czary, był ten Doroty Stanisławskiej z 1712 r., która handlowała warzywami na toruńskim rynku. Sąsiedzi przypisali jej winę za wszelkie napotkane przez nich przeciwności losu, nawet tak osobliwe jak „zadanie złego ducha”. Co ciekawe, za oskarżoną o czary wstawił się solidarnie mąż, którego prośby o ułaskawienie małżonki można przeczytać na wystawie: „Do pańskich nóg niziuteńko przypadając, przez tę suplikę pokornie żebrzę miłosierdzia na żoną moją dla udania zawziętych sąsiadów w ciężkim więzieniu jęczącą”. Nie wiemy, jak skończył się proces, ale fascynująca lektura konsekwentnych zeznań świadków oraz eksperymenty sądowe wskazują, że niechybnie zaprowadził on Stanisławską na Łakomą Górę (dziś Szosa Chełmińska 75A), gdzie palono czarownice. Toruń nie doczekał się własnej rehabilitacji tych kobiet, wzorem Słupska. Może to już czas?
Emancypację i edukację kobiet już w XIX w. wspierało Verband Westpreussischer Frauenvereine. Zapraszało niemieckojęzyczne torunianki na swoje odczyty, m.in. dotyczące podejmowania pracy zarobkowej, ale również prowadzenia gospodarstwa domowego. Do Torunia docierały również ulotki Preussischer Landesverein für Frauenstimmrecht, czyli organizacji popierającej prawo kobiet do głosu w wyborach. Polki zrzeszały się, rzecz jasna, w swoich towarzystwach kobiecych. Prowincjonalne miasteczko Thorn znajdujące się na rubieży niemiecko-rosyjskiej nie było wcale tak zaściankowe, jak mogłoby się wydawać. Stąd na studia artystyczne wyruszyła Julie Wolfthorn, portrecistka berlińskich elit. Kolejna torunianka Lotte Jacobi, pochodząca z rodziny zasymilowanych żydów, była jej nowocześniejszą następczynią – fotografką niemieckich i amerykańskich VIP-ów.
Niepodległa Polska na wystawie reprezentowana jest nietypowo – notatkami o statusie prawnym kobiety ze zbiorów notariusza Jana Zakrzewskiego. Warto dodać, że pięć różnych systemów prawnych, odziedziczonych po zaborcach spowodowało, że po 1918 r. w Polsce chwilowo możliwa była bigamia. Prawnicy mieli pełne ręce roboty.
Kobieta zajmuje w nowem prawodawstwie niemieckiem w zasadzie równe zupełnie stanowisko, jak i mężczyzna, co w prawodawstwie stanowi nowość – notował Jan Zakrzewski. -Kobieta nie stoi pod opieką mężowską albo ojcowską, jej prawa jednak nie są równe prawom mężczyzny, czy to w sprawach majątkowych, czy opieki nad dziećmi.
Bronił też praw kobiet w tekstach takich jak „Nowy zawód dla kobiet”, w którym opisywał wzrost tendencji konserwatywnych w wychowaniu dziewcząt z wyższych sfer. Pisał, że „obywatelstwo po wsiach hołduje do dziś dnia konserwatyzmowi absolutnemu”. Krytykował „bywanie” „z panią matką u licznych znajomych i nieznajomych, by z tymi wymienić słów wiele o niewielkiej treści”. Był to krytyk surowy, ale dobrze życzący kobietom.
Po II wojnie światowej Towarzystwo Badań Historii Ruchu Niepodległościowego na Pomorzu zbierało historie również i Pomorzanek, które angażowały się w działania wojenne. Helena Piskorska prosiła kobiety o nadsyłanie swoich historii, które chociaż nie mogły dotyczyć walki z bronią w ręku, jednak niejednokrotnie odznaczały się poświęceniem. I Pomorzaczki odpowiadały, odpisując, że to ta odezwa i apel uświadomiły im wagę swojego zaangażowania, choćby to było organizowanie noclegów, leków, pieniędzy. Od kilku lat podobne wspomnienia zbierają współtwórczynie filmu „Solidarność według kobiet”. Ich film wywoływał wśród dawnych opozycjonistek podobne reakcje.
Wspomniana Helena Piskorska była dwukrotnie pierwszą powojenną kierowniczką toruńskiego archiwum. Objęła stanowisko po Arturze Semrau w 1927 r., a ponownie w 1951 r., gdy dokumenty wróciły do Polski po wywózce do kopalni soli w Grasleben. Nie była jedyną kobietą na tym stanowisku. Po Irenie Janusz-Biskupowej i Karoli Ciesielskiej, od 2004 r. mamy kolejną szefową – Beatę Herdzin. Tak jak Helena Piskorska peszy się, pozując do zdjęć, ale poza tym daleko jej do stereotypu „nudnej archiwistki”. Jest wegetarianką, tańczy i gra tango argentyńskie oraz… praktykuje tai chi.