Irena Paczkowska: „Dam więcej ciepła, dobrej atmosfery” [WYBORY SAMORZĄDOWE W TORUNIU]
– Będę uwspólniać. Współpracować. Osiągać twarde rezultaty miękkimi sposobami. Bo można tak. Nie tylko twardą ręką – zapowiada Irena Paczkowska, kandydatka komitetu Kukiz’15 na prezydenta Torunia w rozmowie z Wojciechem Giedrysem.
– Kto panią wymyślił jako kandydatkę na prezydenta Torunia?
– Chciałam kandydować w zupełnie innym obszarze – do sejmiku województwa. W pewnym momencie jednak – dlatego że współpracuję z różnymi toruńskimi środowiskami – otrzymałam propozycję startu w wyborach prezydenckich. Nie będę jednak ukrywać, że ta propozycja padła trzy lub cztery miesiące temu. Podjęłam decyzję o kandydowaniu kilka tygodni temu.
– Kukiz’15 prowadził też rozmowy ze Sławomirem Mentzenem i Maciejem Karczewskim.
– Nie będę zdradzać kulis. Decyzja o kandydowaniu nie była dla mnie łatwa, zważywszy na moje obecne dość szerokie obszary działalności. Mam, co robić. Podeszłam jednak do sprawy poważnie. Rozważyłam wszystkie za i przeciw. Przeanalizowałam, co sama mogę zaproponować dla miasta i mieszkańców. I ostatecznie uznałam, że jestem na to gotowa. To ta chwila.
– Nie od dzisiaj jest pani w polityce? Jak się to stało, że trafiła pani do ruchu Kukiz’15?
– Chciałam innej jakości w zarządzaniu państwem, bardziej postawić na mieszkańców Rzeczypospolitej Polskiej. Bo wierzę w ich mądrość. Zdecydowałam się startować z listy Kukiz’15 w wyborach do Sejmu w 2015 r., bo Kukiz’15 to nie partia, lecz ruch obywatelski. Chciałam być posłem, który byłby blisko ludzi. Chciałam dopytywać, słuchać, stawiać konkretne problemy, a potem je rozwiązywać. Do dziś się tym kieruję. Społecznie pracuję w biurze poselskim Pawła Szramki, gdzie bezpłatnie udzielam porad jako mediator.
– Poseł Szramka ogłaszając pani kandydaturę, nazwał panią megaspołeczniczką. Co udało się pani zrobić jako społecznikowi w Toruniu i poza Toruniem?
– Zawsze robiłam coś dla ludzi, słabszych, tych, którzy sobie nie radzą. 20 lat temu związałam się z Fundacją im. Brata Alberta. Jestem wolontariuszką. Pomagałam niepełnosprawnym na tyle, ile mogłam, np. udało mi się zorganizować budowę ogrodzenia dla Warsztatu Terapii Zajęciowej „Karczemka” w Otłoczynie. Chodziło o bezpieczeństwo podopiecznych. Organizowałam zbiórkę pieniędzy dla wielu potrzebujących ludzi. Podopieczni warsztatu tworzą różnego rodzaju wyroby. Sprzedawałam je w formie cegiełek. Te pieniądze trafiały do potrzebujących, np. dziewczynki, która była chora na nowotwór. Pomagałam też przedsiębiorcom, którzy ogłosili upadłość. Nimi nikt się nie chce zajmować.
– W jaki sposób pani im pomagała?
– W tym przypadku chodzi bardziej o wsparcie psychiczne, żeby umieli się pozbierać, wrócić na rynek pracy i działać. To wartościowi ludzie, ale z jakiegoś powodu w życiu im się nie udało. Nikt nie chce podać im ręki. Wiele osób twierdzi, że są do niczego. Pomagałam im w poszukiwaniu pracy. Starałam się i wciąż staram, na tyle na ile umiem, podnosić ich na duchu.
– Angażuje pani w te działania również swoich studentów?
– Wspólnie ze studentami organizujemy zbiórki żywności i odzieży dla najbardziej potrzebujących rodzin. Pomagamy domom dziecka. Trudno jest mi w kontekście tych działań mówić w liczbie pojedynczej. Ale tych działań było naprawdę dużo.
– Tę wrażliwość społeczną chce pani przenieść do samorządu? Samorząd powinien być bardziej wrażliwy wobec mieszkańców?
– Mamy w Toruniu dość dużo organizacji pozarządowych. Trzeba tylko pokazać, czym się zajmują. One mają, co robić i doskonale realizują swoje cele. Przykładów jest mnóstwo. Ewenementem na skalę kraju jest np. Fundacja Światło, która budzi ze śpiączki. Sama też prowadzę organizację pozarządową – to Stowarzyszenie Strefa Mediacji. Jego celem jest promowanie idei alternatywnych do sądowych metod rozwiązywania sporów i konfliktów. Edukuję ludzi z różnych środowisk, w jaki sposób rozwiązywać konflikty.
– Jak te doświadczenia mogłaby pani przenieść na grunt samorządu?
– Wystarczy słuchać ludzi. I tyle. Trzeba słuchać przedstawicieli organizacji pozarządowych, umieć wyciągać wnioski, stawiać realne problemy i realnie je rozwiązywać. Trzeba pytać ludzi z organizacji pozarządowych, bo oni są blisko problemów społecznych.
– Brakuje w mieście słuchania? Dialogu?
– Brakuje. A jeśli jest, to to słuchanie jest powierzchowne. To słuchanie, a nie wysłuchanie, co mają do powiedzenia organizacje pozarządowe.
– Trzeba zmienić priorytety? Bardziej inwestować w ludzi, a nie budynki czy drogi?
– Inwestować należy, tylko trzeba robić to mądrze. Przede wszystkim pytając mieszkańców, jakie inwestycje są im potrzebne. Trzeba też pytać ekspertów, jak dana inwestycja wpłynie na życie wszystkich mieszkańców. Tego brakuje. Poruszam się po Toruniu i korzystam z wielu „dobrodziejstw”, które powstały w ostatnich latach, np. z sali koncertowej na Jordankach. Słaba akustyka, mnóstwo betonu i dużo pustych miejsc na imprezach. Czy to była trafiona inwestycja? Potrzebna? Komu ona służy? Nachodzą mnie czasem takie pytania.
– Jak zatem inwestować? W co?
– Inwestować mądrze, pytając jednocześnie o zdanie nie tylko mieszkańców, organizacje pozarządowe, ale również przedsiębiorców. Ważne jest, żeby w mieście była równowaga między trzema sektorami: samorządem, biznesem i organizacjami pozarządowymi. Warto się zastanowić nad tym, jak te trzy sektory na siebie oddziałują, jak wpływa jeden na drugi, jak stawiają swoje cele i jak je realizują. Bo jeśli te trzy sektory będą skupione tylko na własnych celach, a nie będą się zastanawiały nad tym, jak cel danego sektora wpłynie na inny sektor, to nie wolno nam mówić, że w mieście będzie dobrze.
– A gdzie widać nierównowagę, jeśli chodzi o te sektory?
– W mieście za mało jest partycypacji. Współudziału. Władze Torunia nie słuchają ludzi.
– A czy przedsiębiorcy mają duży wpływ na to, co dzieje się w mieście?
– Nie.
– A deweloperzy? Chyba mają jednak dużo do powiedzenia?
– To wyjątek. Deweloperzy mają się w Toruniu nadzwyczaj dobrze. Mam swoje zdanie, ale na tym etapie kampanii wyborczej jest za wcześnie, żeby o tym mówić.
– Duże firmy też mają wiele do powiedzenia.
– Tak, ale małe i średnie już nie. A tych jest zdecydowana większość. Trzeba o nie zadbać. Te duże doskonale to potrafią. Małe i średnie nie za bardzo. Nie mają tej wiedzy, narzędzi, kapitału, co duże przedsiębiorstwa. Warto przywrócić rzemieślnictwo czy firmy związane z drobnymi usługami. Dać im przestrzeń do tego, żeby mogły działać. Pomagać, a nie przeszkadzać.
– Zostaje pani prezydentem. Jaką pierwszą decyzję, by pani podjęła?
– Gdybym została prezydentem, chciałbym najpierw zrobić audyt w mieście. Trudno mówić o 5-10-letniej perspektywie dla Torunia, nie wchodząc do środka i bez rzetelnego audytu. Kontrola inwestycji musiałaby polegać na spojrzeniu na nie w kontekście przydatności i użyteczności dla mieszkańców, czy są im potrzebne, czy to, co powstanie w przyszłości, spowoduje, że w mieście będzie się żyło lepiej, że w ogóle będzie się chciało w tym mieście być, przebywać i korzystać z przestrzeni miejskiej. Na tym bym się skupiła.
– Którą inwestycję miasto mogłoby odłożyć na później lub z której zrezygnować?
– Nie jestem w stanie jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Na pewno chciałbym współpracować z ekspertami, których w Toruniu zapewne nam nie brakuje. Chciałbym rozmawiać z mieszkańcami. Bo oni wiedzą doskonale, czy kolejny most jest potrzebny i gdzie miałby powstać, żeby udrożnić komunikację między lewym a prawym brzegiem Wisły.
– Jakie więc inwestycje miasto powinno zrealizować w najbliższych latach?
– Tu nie ma prostej odpowiedzi. Przyszły prezydent Torunia będzie musiał stanąć przed wyborem, które inwestycje są konieczne, na które nas stać, a które należy przesunąć na kolejne lata. Z budżetem miasta jest jak z budżetem domowym. Jeżeli mamy długi, to musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, jak je spłacić lub co zrobić, żeby starczało nam na życie. Toruń ma prawie miliardowe zadłużenie. Musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, czy dalej mamy się zadłużać, czy zastanowić się nad racjonalnym wydatkowaniem pieniędzy, których tak naprawdę zbyt wiele nie mamy. Kiedy Toruniowi i torunianom zwrócą się inwestycje, które były realizowane przez miasto w ostatnich latach? Skoro mówimy o inwestycjach, to muszą się one przecież zwrócić. Czy to jest zaplanowane, kiedy się zwrócą? Chyba nikt w mieście nie zna odpowiedzi na te pytania. A tak być nie powinno.
– Działając w samorządzie, byłaby pani gotowa porozumieć się z każdym?
– Tak. Byłabym w stanie. Liczy się dobro miasta i mieszkańców.
– Z o. Tadeuszem Rydzykiem także? Z politycznym rywalem?
– Z każdym. Staram się szukać tego, co dobre w poglądach innych ludzi. Wszędzie są ludzie i dla mnie człowiek jest najważniejszy. Działam z ludźmi i dla ludzi. Wszyscy chcemy tu żyć i żyć dobrze.
– Będzie pani startować również do rady miasta?
– Tak.
– Z którego okręgu?
– Zostawmy jeszcze tę kwestię. Nie chcę tego jeszcze zdradzać.
– Mieszka pani w Toruniu?
– Mieszkam i w Toruniu, i poza Toruniem. W Toruniu przy ul. Balonowej, a w gminie Zławieś Wielka buduję teraz dom.
– Czyli zna pani z bliska problemy, z jakimi borykają się na co dzień torunianie?
– Tak. Jestem związana z Toruniem od ok. 20 lat. Moja przygoda z Toruniem zaczęła się, kiedy podjęłam współpracę w jednej z dużych toruńskich firm. Urodziłam się na Kujawach, ale długi czas mieszkałam na Śląsku Opolskim. Widzę, jak rozwija się Toruń, widzę, jak się zmienia. Aczkolwiek nie sądzę, żeby Toruń był miastem przyjaznym dla mieszkańców.
– Czym to się objawia?
– Brakiem partycypacji. Obecne władze Torunia nie wykorzystują potencjału mieszkańców. Żadna władza nie zna tak dobrze problemów miasta jak torunianie. Niedawno byłam na zakupach. W jakimś sklepie na Podgórzu. Zapytałam spotkaną tam toruniankę, co by zmieniła na swoim osiedlu. Usłyszałam, że chciałaby mieć pracę na Podgórzu, bo nie chce dojeżdżać na prawy brzeg, chce, żeby rozwijało się też jej osiedle. I to jest dla mnie realne i ważne. Kto jest największym ekspertem Torunia, jak nie torunianie. Oni robią tu zakupy, uczą się, pracują, prowadzą firmy, korzystają z komunikacji miejskiej, jeżdżą samochodami, prowadzą dzieci do żłobków, przedszkoli, posyłają do szkół, spacerują, odpoczywają po pracy, korzystają z parków, ścieżek rowerowych. To ludzie wiedzą jak w urzędach miejskich załatwia się sprawy dla nich ważne. Czas włączyć mieszkańców do działań na rzecz miasta i pracować nad tym, co sprawia, że chce im się żyć w tym mieście.
– Jednym z haseł pani kampanii jest „bezpieczeństwo i komfort”. Co się za tym kryje?
– Na razie nie chcę go jeszcze rozwijać. Przyjdzie na to czas w dalszej części kampanii. Mogę jedynie zasygnalizować, czym chcemy się zająć. Mamy na myśli bezpieczeństwo wielowymiarowe np. przestrzeni . Chodzi nie tyle o montaż kolejnych kamer monitoringu. One oczywiście są ważne. Zamierzamy się skupić na nieco innych sprawach, które wydają się błahe, np. montażu oświetlenia w parku, przy przejściach dla pieszych czy też przycięciu jakichś krzewów, które zasłaniają drogę. Trzeba zwrócić uwagę na miejsca, gdzie skupiają się osoby spożywające alkohol pod chmurką. I po prostu porozmawiać z nimi. Dotrzeć do nich. Rozmawiałam z wieloma kloszardami w Toruniu.
– Co takiego mówią?
– Niejednokrotnie ciekawe rzeczy. To często osoby, które świadomie wybierają taką, a nie inną drogę. To, co się dzieje w Toruniu, widzą z nieco innej perspektywy. Nie podoba im się tutaj. Nie chcą, żeby ktoś inny mówił im, co jest dla nich dobre. Z nimi też trzeba rozmawiać. Może jest szansa, żeby pomóc im wyjść z tej bezdomności. Ale nie siłą. Nie nakazami.
– Jak pani zdaniem powinno wyglądać budownictwo socjalne, żeby nie skończyło się na skupiskach jak przy ul. Olsztyńskiej czy Armii Ludowej?
– To jeden z największych błędów obecnych władz Torunia. Należy integrować środowiska. Mieszkania socjalne powinny być rozsiane po całym mieście. Trzeba dać ludziom szansę. Nie można ich stygmatyzować. Tworząc takie osiedla, pokazujemy na nich palcem.
– Jak ocenia pani 16 lat rządów Michała Zaleskiego?
– Rządzi Toruniem efektywnie – ale na swój sposób. Za mało słucha mieszkańców, za mało jest uważny na to, czego oczekują. Zarządza Toruniem w sposób autokratyczny. Za mało skupia się na problemach. Za mało ogląda z różnych stron każdą wydaną złotówkę. Inwestycje, które były realizowane, nie były przemyślane. Nie były do końca roztropne.
– Co może oznaczać kolejne pięć lat rządów Michała Zaleskiego w Toruniu?
– Coraz większe zadłużenie. Kiedy my w końcu zaczniemy to miasto oddłużać?! Wszyscy mówią o tym, że miasto jest bardzo zadłużone. Czy Michał Zaleski po tym, gdy zostanie ponownie prezydentem, zacznie wreszcie coś z tym robić? Szczerze wątpię, patrząc na kolejne plany inwestycyjne, które nie są przemyślane. Czy odejdzie z tego stanowiska z tarczą albo na tarczy? Jego następcy będą mieli nie lada wyczyn, żeby to wszystko posprzątać. Nie będzie to łatwe zadanie. Już po tych 16 latach nie będzie to łatwe.
– A jak by pani przekonała kogoś z zewnątrz, żeby osiadł na stałe w Toruniu?
– Na pewno nie Starówką. To, co zostało zrobione na toruńskiej Starówce w ostatnich latach, było głównie na pokaz. Odnowiono głównie elewacje. A to, co dzieje się na klatkach schodowych czy podwórkach, wciąż woła o pomstę do nieba. Argumentem do osiedlenia się w Toruniu jest to, że jest miastem uniwersyteckim. Mamy dużo młodych ludzi. Zadałabym inne pytanie, co zrobić, żeby młodzi chcieli tutaj się osiedlać, mieszkać, otwierać firmy.
– Jak zatem można by to zrobić?
– Nie wolno im przeszkadzać. Pozwolić działać i wierzyć w ich mądrość.
– Ale to może być za mało, jeśli nie ma atrakcyjnej pracy dla młodych.
– Musi być więcej przedsięwzięć. Trzeba przyciągnąć biznes i inwestorów, którzy rozwiną tutaj swoje firmy i tym samym dadzą zatrudnienie młodym ludziom z potencjałem.
– Jak to zrobić? Samorząd może mieć na to wpływ?
– Myślę, że może mieć na to wpływ. Będziemy także o tym mówić podczas konferencji prasowych. Mamy spisaną strategię. Mieliśmy mnóstwo koncepcji. Praca była intensywna nad uszczegółowieniem postulatów i mam nadzieję, że niebawem na to pytanie odpowiem.
– Pani jest przykładem osoby przedsiębiorczej. Pracowała pani w wielu branżach m.in. budowlanej i spożywczej. Ma pani własną firmę, prowadzi zajęcia na uczelni.
– Lubię ciągle coś robić. Rozwijać się. Pochodzę z wielodzietnej rodziny. Mam sześcioro rodzeństwa. Wiedziałem jedno, że muszę się uczyć, żeby coś osiągnąć w życiu. A żyjąc w wielodzietnej rodzinie, musiałam się nauczyć współpracować. Nie było to takie łatwe. Moją pierwszą pracę podjęłam w szkole. Byłam nauczycielem praktycznej nauki zawodu. Uczyłam samych chłopaków – od 15 do 20 lat. Potem zapragnęłam wielkiego biznesu. Ktoś mnie wypatrzył i uznał, że moje predyspozycje, charakter i osobowość pięknie się wpiszą w tę działalność. Pomogłam rozwinąć tę firmę. To była branża spożywcza. Jak przeniosłam się do Torunia, to „zachciało mi się” własnego biznesu. To była branża budowlana. Trudny temat dla kobiety. Ale dałam radę. Potem znów zapragnęłam wrócić do edukacji. Tym razem w szkole wyższej. Od 8 lat się tam realizuję. Lubię studentów, lubię przekazywać im to, co zdobyłam w swoim życiu, dzielić się swoim doświadczeniem. Lubię ich aktywizować i słuchać, bo mają ciekawe rzeczy do powiedzenia. Po firmie budowlanej wróciłam do działalności gospodarczej. Zajmuję się mediacjami i szkoleniami.
– I produkcją wyrobów z kamiennego papieru. Co to takiego?
– Najprościej mówiąc, to ekologiczny produkt. Przez rok pracowałam w korporacji związanej z branżą poligraficzną. W tym czasie zakochałam się w papierze. Cokolwiek to znaczy. Jednak gdy zobaczyłam, jak jest pozyskiwany i jak cierpi na tym natura, zaczęłam szukać nieco innych rozwiązań. Tak trafiłam na papier kamienny. To dość egzotyczna przygoda. Poznałam ludzi z Tajpej. Telefonicznie. To oni pomogli mi w zakupie tego papieru. Produkuję z niego różne wyroby. Na razie w Polsce nie jesteśmy gotowi na ekologiczne produkty. Ale mam nadzieję, że wkrótce się to zmieni i może kiedyś w Polsce uda się uruchomić fabrykę kamiennego papieru. To jest możliwe nawet tutaj niedaleko – na Kujawach. Bo na miejscu jest surowiec.
– A skąd ten surowiec?
– To moja słodka tajemnica. Mogę zdradzić tylko tyle, że papier kamienny składa się w 80 proc. z węglanu wapnia, a 20 proc. jest to spoiwo poliuretanowe . I tyle.
– Co będzie dla pani sukcesem w tej kampanii wyborczej? Co chce pani osiągnąć? Jaki przekaz chce pani po sobie zostawić? Bo chyba nie myśli pani o wygranej?
– Startuję, żeby wygrać. Ale tę decyzję zostawiam torunianom. Oni zdecydują. Dla mnie sukcesem jest sam fakt, że kandyduję i będę mogła mówić o społeczeństwie obywatelskim i realnej partycypacji społecznej. Jeśli mieszkańcy i inni kandydaci usłyszą przekaz, że warto słuchać mieszkańców, organizacji pozarządowych i świata biznesu, to ja już będę szczęśliwa.
– Jest pani jedyną kobietą wśród kandydatów na prezydenta. Czy głos kobiet jest słyszalny w Toruniu? W radzie miasta mamy tylko kilka pań.
– Może nadszedł czas, żeby w Toruniu oddać władzę kobietom, żeby to kobiety zarządzały miastem. Nie rządziły. Rządy kojarzą mi się pejoratywnie. Podczas pracy nad naszą strategią zmiany dla Torunia miałam przyjemność rozmawiać z cudownymi młodymi kobietami, które mają mnóstwo pomysłów na Toruń. Chciałabym, żeby zostały radnymi. One w niczym nie są gorsze od mężczyzn. Trzeba dać szansę kobietom w toruńskim samorządzie. Z pewnością dam więcej ciepła, dobrej atmosfery. Będę uwspólniać. Współpracować. Osiągać twarde rezultaty miękkimi sposobami. Bo można tak. Nie tylko twardą ręką.
– To będzie najdłuższa rozmowa kwalifikacyjna w pani życiu?
– Jest. Jeszcze tak ważnej rozmowy kwalifikacyjnej w życiu nie miałam.