Jak spod igły. Dla Kasi najlepszym płótnem jest… skóra
Kasia jest własną chodzącą reklamą. Jej nogi pokryte są obrazkami jej autorstwa. – Na swoich nogach trenuje się najłatwiej – opowiada Kasia. – Wychodzę z założenia, że każdy tatuaż można przykryć innym lub poprawić.
Tekst: Anna Jarek
Są osoby, które rysują na kartce papieru, malują na płótnie, a nawet takie, które malują po ścianach czy pociągach. Tak naprawdę dla artysty z głową pełną inspiracji każda powierzchnia jest dobra. Dla Kasi najlepsza to skóra. Jeszcze w gimnazjum nauczyciel plastyki zaraził ją miłością do rysunku i malarstwa. I tak po latach praktyki postanowiła zamienić ołówek na igłę.
– Gdzieś tam od zawsze lubiłam rysować, więc jak z wiekiem zobaczyłam, że są artyści, którzy swoje prace przedstawiają na ludzkiej skórze, to zrodził się pomysł bycia w przyszłości tatuatorem – opowiada Kasia o swoich początkach.
Kasia pomimo swojego młodego wieku ma już w swoim portfolio niemało przeniesionych na skórę projektów. Nie jest w stanie policzyć, ile osób wytatuowała.
– Trochę ich pod igłą miałam – przyznaje. Zanim jednak odważyła się przyłożyć igłę do czyjegoś ciała, trenowała na sobie. – Moim pierwszym klientem byłam ja sama i na pierwszy ogień poszedł prosty motyw serduszka, które wytatuowałam sobie bez użycia maszynki, samą igłą do tatuażu, bo właśnie od takiej metody chciałam zacząć – chwali się Kasia. – Nie był to jednak pierwszy rysunek na moim ciele. Na siedemnaste urodziny moja mama zafundowała mi wizytę w studiu tatuażu. Wybrałam odcisk czterech kocich stópek, bo taki wzór fajnie oddawał moją miłość do zwierząt.
Teraz Kasia jest własną chodzącą reklamą. Jej nogi pokryte są obrazkami jej autorstwa. Nie ćwiczyła na popularnych skórach zwierzęcych, bo, jak sama mówi, jest to sprzeczne z jej wartościami. Jest wielką miłośniczką zwierząt i z tego również powodu została weganką.
– Na swoich nogach trenuje się najłatwiej. Wychodzę również z założenia, że każdy tatuaż można przykryć innym lub poprawić – tłumaczy swoją odwagę. – Kilka razy zdarzyło mi się ćwiczyć na dobrych znajomych. A raz nawet pozwoliłam znajomemu potrenować na sobie. Teraz widzę, że w tamtym czasie popełniłam sporo błędów, które z czasem wyeliminowałam. Gdybym miała zaczynać wszystko jeszcze raz od początku, zgłosiłabym się do profesjonalnego tatuatora i ćwiczyła pod jego okiem.
Od tamtej pory artystka wyrobiła sobie swój własny styl.
– Nie śledzę trendów tatuażowych, chociaż jak w każdej dziedzinie upodobania ludzi zmieniają się z roku na rok. Zauważyłam, że ostatnio częściej tatuowane są ukochane pupile, co mnie bardzo cieszy. Popularność zyskują również motywy roślinne, które pięknie zdobią ciało. Uwielbiam wszelkie motywy związane z uroczymi zwierzątkami i stworkami, natomiast nie przepadam za tatuowaniem motywów geometrycznych. Jeżeli chodzi o miejsca na ciele, to tatuuję głównie ręce i nogi.
Nie każdy obszar tatuuje się tak samo. Najmniej przyjemnym zarówno dla tauażysty, jak i tauowanego są żebra.
– Jest to dość bolesne miejsce, a co za tym idzie, niezbyt wygodne – wyjaśnia Kasia. Jedna sesja trwa czasami wiele godzin. W kość dostają nie tylko ręce, ale także plecy artysty. Także klientom ciężko tyle wysiedzieć, zwłaszcza że uczucie do najprzyjemniejszych nie należy. Na szczęście na specjalne okazje w salonie tatuażu dostępne są maści przeciwbólowe na bazie lidokainy oraz znieczulające płyny i żele. Gdy sesja jest wyjątkowo długa i bolesna, wtedy taka maść ratuje sytuację. Nie działa ona dłużej niż godzinę, ale to często wystarczy na dokończenie pracy, gdy tatuowana osoba jest zmęczona, nie może wytrzymać z bólu i się rusza. Pozwala też na większą dokładność. Kasia używa ich sporadycznie, bo niewiele osób o nie prosi.
– Zdarza mi się użyć pianki antybakteryjnej, która ma także działanie znieczulające, a raz tatuując udo wyjątkowo wrażliwej koleżanki, użyłam maści, którą aplikuje się dwie godziny przed tatuowaniem.
Wykonanie to w końcu podstawa. Żaden tatuażysta nie chciałby, żeby klient wyszedł nieusatysfakcjonowany. A nie wszyscy i nie zawsze są zadowoleni z wyniku. Zdarza się, że o zrobienie tatuażu proszą osobę niedoświadczoną, podejmują decyzję pod wpływem chwili lub obrazek czy napis zwyczajnie im się znudzi i po jakimś czasie chcą stary tatuaż usunąć lub przykryć nowym. Bywa i tak, że mają inne wyobrażenie o tym, jak tatuaż będzie wyglądał na skórze i przeżywają zawód. Tutaj nie ma możliwości wzięcia kolejnej kartki, gdy coś się nie uda. Nie istnieje cudowna gumka myszka, która wymaże błędy. Sami tatuatorzy muszą mieć pewną rękę i jeszcze pewniejszą głowę. Często przestrzegają, żeby porządnie się nad taką decyzją zastanowić.
– Był taki przypadek, gdy robiłam pewnej dziewczynie napis na ręku. Z salonu wyszła zachwycona, ale już po dwóch godzinach zadzwoniła załamana, mówiąc, że tatuaż jest straszny. Próbowałam ją przekonać, że wystarczy drobna korekta, ale nadal twierdziła, że chce jej się płakać. Oddałam jej pieniądze, zaprosiłam na darmową poprawkę, ale pomimo tego, że napis wyglądał bardzo dobrze, nie spełnił jej oczekiwań – wspomina Kasia. – Było mi bardzo przykro, ale tatuaż to nie jest wydruk z drukarki, a skóra to nie kartka papieru. Przy każdym ruchu wzór na ciele się zmienia. Ta sytuacja pokazała mi, że nie każdy to rozumie.
Tatuatorzy bardziej niż inni artyści muszą uważać na odwzorowywanie nie swoich projektów. Większość z nich nie tatuuje obrazków przyniesionych przez klienta, bo często są to dzieła innych autorów znalezione gdzieś w internecie, a skopiowanie ich na skórę może skutkować roszczeniami z tytułu naruszenia praw autorskich. Do Kasi zgłaszają się różne osoby.
– Ludzie często nie patrzą na styl i prace artysty – wyjaśnia. – Odmawiam wykonania tatuaży realistycznych, portretów ze zdjęć, a także motywów patriotycznych i takich związanych z nienawiścią, które są sprzeczne z moimi wartościami – wymienia tatuatorka.
W pracy Kasia trzyma się swoich pomysłów. Niektórym podobają się jej projekty ze strony internetowej, inni mają własny pomysł, który artystka dopiero przelewa na papier. Najczęściej gotowy rysunek wysyła do klienta z jednodniowym wyprzedzeniem, tak żeby znalazł się jeszcze czas na ewentualne poprawki. W dniu wizyty w salonie tatuażystka daje klientowi do wypełnienia ankietę dotyczącą jego zdrowia i przyjmowanych leków, przy kawie omawia z nim pozostałe szczegóły, a następnie odrysowuje projekt na kalkę. Gdy rysunek odbity jest na skórze, Kasia wyciąga swoją silnikową maszynkę rotacyjną i przystępuje do dzieła.
– Jeżeli w planie jest całodniowa sesja, robimy kilkunastominutowe przerwy co parę godzin i jedną dłuższą na obiad – opowiada. – Pod koniec dnia nie tylko ja jestem zmęczona, ale w szczególności osoba, która jest tatuowana, bo to jej skóra jest opuchnięta i obolała. Po skończonej sesji siadamy i omawiamy zasady odpowiedniego dbania o poranione miejsce. Tak w pigułce wgląda moja praca.
Pomimo tego, że tatuaże wtopiły się już w codzienny krajobraz i większość młodych ludzi nie ma z nimi problemu, bywa, że ktoś rzuci w stronę Kasi nieprzychylny komentarz.
– Zdarzają się niemiłe spojrzenia lub teksty w stylu „co ona sobie zrobiła”, jednak nie biorę ich do siebie. Świetnie się czuję ze swoją innością. Na szczęście o wiele częściej ludzie patrzą z zaciekawieniem – komentuje tatuatorka. – Nawet moja mama, która nie podzielała mojej pasji, nigdy nie zniechęcała mnie do tatuowania ani zdobienia swojego ciała. W końcu sama przekonała się do tatuaży i niedługo będziemy kończyć kompozycję kwiatową na jej ręku.