Księżniczki na ilustracjach Jana Marcina Szancera
Jan Marcin Szancer zasłynął jako autor ilustracji do książek dla dzieci. Jego prace graficzne znalazły się między innymi w takich książkach, jak „Akademia Pana Kleksa”, „O krasnoludkach i o sierotce Marysi” czy „Baśnie” Andersena. Był bliskim przyjacielem i współpracownikiem Jana Brzechwy.
W domu mojego dzieciństwa nie było „prawdziwych” (co oznaczało – malowanych przez artystę) obrazów, które wisiałyby na ścianach. W pokoju wisiał tylko portret ślubny rodziców, z retuszowaną aż do sztuczności – fotografią obojga. A potem mama kupiła od wędrownego sprzedawcy obrazów oleodruk przedstawiający sielską Świętą Rodzinę. Rulon tego oleodruku („nie dotykaj!”) zwinęła i zawiozła do miasta do oprawienia go za szkło i w ramy. Oprawiony już obraz powieszono nad wezgłowiem zestawionych łóżek w ten sposób, że zawsze znajdowała się na wprost patrzącego. Patrzyłam też i zapamiętałam pastelowe, aż ciche barwy szat Madonny.
Na ścianie obok (nie pamiętam skąd) wisiał jeszcze jeden obraz – Frapującej Madonny z Dzieckiem. Przyglądałam się barwom szat – jakie piękne to były tkaniny, jak delikatne i bogate… Cienistość fałd, świetlistość płaszcza Madonny…
To były pierwsze obrazy, które stały się dla mnie punktem odniesienia w poszukiwaniu sztuki. I było tak do czasu, aż gdy w książkach znalazłam ilustracje do ich treści. W tamtych czasach zarówno pisaniem, jak i ilustrowaniem książek dla dzieci zajmowali się wybitni, najlepsi twórcy. Gdy współpraca między poetą (pisarzem) a rysownikiem, ilustratorem szczególnego była rodzaju, powstawało arcydzieło. Jak na przykład „Plastusiowy pamiętnik” Marii Kownackiej i Zbigniewa Rychlickiego. Było tak, że czytałam jednocześnie obu/oboje autorów, którzy nie przeszkadzali sobie i mnie też nie. Jakże bogate było wtedy to czytanie! Do dziś – razem brzmią i widnieją w mojej pamięci – Szancer z Andersenem, Konopnicka z Andersenem, Witwicki z Krzemieniecką.
Ciekawiły mnie ilustracje w książkach. Dla mnie – dziecka wsi, świat ilustracji nie był statyczny. Wszystko w nim żyło, mówiło, mówiło, działo się – księżniczka kaprysiła, Kay dał się porwać Królowej Śniegu – widziałam to! Ale było to za mało dla mojej wyobraźni; o tyle za mało, że przeczytawszy baśń, dopisywałam i rysowałam jej ciąg dalszy lub dodatkowy podrozdział… I zawsze już, gdy czytam baśń o łabędziach, słyszę ją po andersenowsku, a widzę – Szancerem…
Na czym polega nadzwyczajność Szancera? Jest on rozpoznawany już na pierwszej kresce, jego rysunki zaś zawierają tyle cech, że tworzą armię jego talentu. Rysunki jak księżniczki – smukłe, giętkie, delikatne ale wyraziste, prezentują czar i wdzięk z elegancją, a nawet stają się wytwornymi wielokrotnościami intencji. I jeszcze – BARWY Szancera. Zdecydowane, gdy trzeba, łączone nieraz karkołomnie – ogłaszają zwycięstwo wypełnionego zadania i płoną Barwą. Takie nastroje nadawały baśniom zamierzony profil i trwałość aury. Dzisiaj – my wychowani na Szancerze, narażeni jesteśmy na stres: oto wyszliśmy ze świata sztuki, a tu – pisk, wrzask, plask – brzydkich lub byle jakich ilustracji do baśni Andersena, Braci Grimm…
Czarodziej Szancer! Snuje z pióra kreskę, którą tka jego wyobraźnia, zarówno ta zdyscyplinowana, jak i ta na swobodzie.
Bal u Królewicza, słowik u cesarza, Calineczka, Mała Syrenka, Ogrodnik i jego chlebodawcy, Świniopas… Księżniczki i piękne, piękniejsze i naj… Suknie – piękne, piękniejsze i te naj…
Pojawia się też prawdziwie posiniaczona prawdziwym ziarnem grochowym spod dwudziestu poduszek – prawdziwie prawdziwa księżniczka. Są i takie baśnie, które, by wybielić czyjeś sumienie, zamieniają niezamierzoną nędzę swoich bohaterów – w misterium o nędzy… Jak opowieść dziewczynki z zapałkami. To też księżniczka. Bo niemal każda dziewczynka musi być po – być – księżniczką. Każda – inną. Ale zawsze prawdziwą. To niezwykła rola.
Andersen opisał, Szancer ucieleśnił prawdziwą księżniczkę. Prawdziwa, naprawdę prawdziwa, nie miała krwi błękitnej ani królewsko-książęcego rodowodu. Pochodziła z Krainy Księżniczek Prawdziwych. Nie była więc sztuczna, uśmiechała się, jak na księżniczkę przystało, i równie pięknie kaprysiła. Szczerze, z serca. Prawdziwego.
To nie dla baśni powołano postać księżniczki, ale to dla niej powstała baśń. Każda z księżniczek jest „od czegoś”: jedna jest od dąsów, inne od ukłonów, jeszcze inne od baśniowych sukien, od Kopciuszków, od zaklętych w żabę, od głupich i mądrych, biednych i bogatych księżniczek.
Czytajmy baśnie jako dorośli, zajrzyjmy tam jeszcze: oto na krzewie, rosnącym pod oknem cesarskiej sypialni, uwolniony z klatki słowik znów śpiewa dla cesarza… Zmienia świat ludzki – tamtych, w baśni, czy – nasz, rzeczywisty?
Dziś, gdy jesteśmy świadkami redukcji słowa na korzyść obrazu (telewizyjnego), czyż nie powinniśmy zapobiegać zmniejszaniu pojemności, przywracając go na wyrugowane błonia naszej wyobraźni?…
I jeszcze: proszę nie mylić księżniczki z królewną, a już na pewno nie ze śpiącą; królewny bowiem, jako jedyne, nie są i nie mogą być księżniczkami, a to raczej istotna różnica.
Autor tekstu: Joanna Rzeszotek