Marcin Czyżniewski: Nigdy nie uważałem się, ani nie czułem się politykiem
– Kiedyś miałem taką naiwną nadzieję, że możemy się spierać, czasem nawet bardzo mocno o pewne kwestie polityczne czy na temat tego, co się dzieje w mieście, ale poza tym pozostajemy jednak sobą. Okazało się, że nie do końca tak jest. Pewne elementy sporów przechodzą niestety także na relacje prywatne – mówi Marcin Czyżniewski, przewodniczącym toruńskiej rady miasta Torunia mijającej kadencji w rozmowie z Robertem Kamińskim.
Jest pan absolwentem liceum plastycznego, później studiował pan historię, a jeszcze później napisał pan doktorat na temat peerelowskiej propagandy. Jak zmienia się zainteresowania ze sztuki na twardą politykę?
– Liceum artystyczne kształtuje wrażliwość na piękno i to zostało we mnie niezależnie od tego, co robiłem w życiu później. To był ciekawy, ale zamknięty już rozdział mojego życia. Przyszedł czas, by szukać nowych inspiracji. Zawsze interesowała mnie historia najnowsza, toteż takie studia podjąłem. Trafiłem na bardzo ciekawe seminarium prof. Ryszarda Kozłowskiego, który stał się moim mistrzem. U niego napisałem zarówno pracę magisterską, jak i doktorat. Szybko znaleźliśmy wspólny temat zainteresowań: propaganda wczesnego peerelu. Oczywiście współczesny świat samorządu daleko odbiega od estetyki sztuki, ale dobrze, że człowiek, który zajmuje się przyziemnymi rzeczami, ma za sobą taki element wykształcenia. Że zawsze może sobie wrócić do paru rzeczy. Że w razie czego potrafi pocieszyć się pięknem, jakie stworzył człowiek. To czasem bardzo pomaga.
Zainteresowania polityką z teorii przeszły w praktykę.
– Ja bym tego tak nie ujął. Nigdy nie uważałem się, ani nie czułem się politykiem. Działam wprawdzie od 16 lat w samorządzie, jestem radnym, ale traktuję te obowiązki raczej jako bycie przedstawicielem pewnego środowiska. Jako że uniwersytet jest moim podstawowym miejscem pracy, czuję się właśnie przedstawicielem tego środowiska. Działalność w radzie miasta jest tylko pewną aktywnością dodatkową. Oczywiście fakt, że mam zaszczyt pełnić funkcję przewodniczącego rady miasta, wiąże się z wieloma obowiązkami, z uczestniczeniem w różnych wydarzeniach również natury politycznej. Jednak czuję się przede wszystkim pracownikiem uniwersytetu.
Próbował pan również swoich sił jako aktor, dziennikarz…
– Przez 10 lat pracowałem w mediach lokalnych w nieistniejącym już Radiu Toruń. W tym okresie stworzyliśmy grupę kabaretową, którą bardzo dobrze wspominam. Bardzo fajna postudencka przygoda. Dziedzictwem tamtych czasów są przyjaźnie, które przetrwały do dziś.
Wróćmy jeszcze na chwilę do pańskich zainteresowań propagandą. Czy to, że studiował pan jej mechanizmy, przydało się później w pańskiej pracy? Na przykład przy rozpoznawaniu stosowanych obecnie socjotechnik?
– Na pewno nigdy nie wykorzystywałem tej wiedzy w pracy. Oczywiście siłą rzeczy jestem na te mechanizmy bardzo wyczulony. Dostrzegam je wokół, w naszej polskiej rzeczywistości, także w naszej radzie miasta, mimo że pracuje ona bardzo merytorycznie. Nie brakuje jednak w pewnych wypowiedziach czy działaniach, zwłaszcza w czasie toczącej się obecnie kampanii wyborczej, elementów może nie tyle propagandowych, bo ona sama nie kojarzy się raczej z demokracją, ale elementów marketingu politycznego. Te mechanizmy są zresztą niezmienne od lat. Zmienia się tylko treść pewnych przekazów.
Czy człowiek, który parał się sztuką, potem aktorstwem i dziennikarstwem, i naraz przeszedł do polityki, czuje, że z tego powodu twardnieje mu skóra?
– Nie wiem. Ale pewnie jestem teraz trochę mniej idealistyczny niż kilka lat temu. Kiedyś miałem taką naiwną nadzieję, że możemy się spierać, czasem nawet bardzo mocno o pewne kwestie polityczne czy na temat tego, co się dzieje w mieście, ale poza tym pozostajemy jednak sobą. Okazało się, że nie do końca tak jest. Pewne elementy sporów przechodzą niestety także na relacje prywatne. Na szczęście skala, w jakiej działamy, jest nieporównywalna z tym, co się dzieje w kraju, z całym tym przełamaniem Polski na pół, z tym upolitycznieniem każdej dzisiejszej dyskusji na dowolny temat. O czymkolwiek byśmy dziś nie dyskutowali, da się to pod ten spór polityczny podpiąć. Na szczęście u nas aż tak daleko to nie zachodzi, choć także jest to widoczne. Mimo że, jeszcze raz to podkreślę, radni PiS-u i PO u nas współpracują ze sobą bardzo konstruktywnie.
Czyli żeby wejść do tego świata polityki, z tymi jej wszystkimi sporami, często pełnymi żółci, musi pan co rano nakładać gruby pancerz?
– Pewnie tak. Od jakiegoś czasu nieco ostrożniej podchodzę do świata. Zwłaszcza w okresie kampanii wyborczej. Niektóre reakcje i zachowania osób, szczególnie tych, które są mi światopoglądowo bliskie, w ostatnich dniach bardzo mnie zaskakują.
No to wróćmy do propagandy raz jeszcze. Tym razem w kontekście jak najbardziej aktualnym. Sprawa w sądzie pomiędzy kandydatami na prezydenta Torunia, pańskim zdaniem, komu się bardziej przysłuży?
– Nie rozpatrujemy tego w ten sposób. Padły słowa, które w naszej opinii były nieprawdziwe i uznaliśmy, że ich autor musi przyznać się do tego, że powiedział nieprawdę. Jeśli ktoś chce budować kampanię na krytykowaniu dobrych relacji z tym czy innym środowiskiem, ma do tego prawo. Nie chodziło nam o taką czy inną opinię pana posła Tomasza Lenza, ale o bardzo konkretny zarzut wspierania pieniędzmi miejskimi imprez Radia Maryja, co jest nieprawdą. I to staraliśmy się wykazać.