Nasz dziennikarz napisał kryminał. Dzieje się w Toruniu i dotyka ważnych dla niego spraw z przeszłości
Z Wojtkiem Giedrysem, autorem powieści kryminalnej „Strażnicy” rozmawia Robert Kamiński.
Jako pisarz milczałeś kilkanaście lat. Dlaczego? Po wydaniu swoich pierwszych poezji poczułem, że poetycko nie jestem już w stanie dać z siebie więcej. To się chyba nazywa „wypalenie”. Zresztą: czasem człowiek czuje, że ma niezbyt wiele do powiedzenia. Przez kilkanaście lat czułeś, że nie masz nic do powiedzenia? Dokładnie. To tak, jak w dziennikarstwie: musisz mieć temat. Nie masz tematu, nie ma pisania. Trzeba też czuć, że to, co piszesz warte jest nie tylko szuflady, ale też tego, żeby pokazać to ludziom. Jak z poety zostaje się autorem kryminałów? Przypadkiem. Kryminał, to tylko forma. Łatwa? Bynajmniej. Wbrew pozorom nie jest to gatunek trywialny, choć dla czytelnika przystępny. Wydawało mi się po prostu, że ta forma będzie najlepsza do opowiedzenia akurat tej historii. I sprawdziła się? Nie wiem. W każdym razie więcej kryminałów już nie napiszę. Dlaczego? To nie moja bajka. Nie czuję się w tym najlepiej. Czyli była to przygoda tylko na jedną noc? Coś takiego. Czujesz, że się nie spisałeś? Z punktu widzenia próby sił, wydaje mi się, że nie wyszedłem z niej na tarczy, a może nawet z tarczą. No to oceń ją w skali od 1 do 10? 5. Panuje obecnie taka moda, że autorzy umieszczają akcję w środowisku, w którym sami żyją. Twoja książka dzieje się w Toruniu. Czy nie obawiasz się, że ta „lokalność” może być odstraszająca dla czytelników z innych miast? Moda nie ma nic do rzeczy. Świat toruński jest moim światem naturalnym, poruszanie się po jakimś innym mieście byłoby dla mnie mocno kłopotliwe. Chciałem, by również Toruń był bohaterem tej książki. Ale idzie także o to, by mówić o ważnych rzeczach na konkretnym, autentycznym tle. A może chciałeś – przyznaj się – po prostu zdobyć popularność, kasę… Raczej chodziło o to, by większą liczbę osób zainteresować tematem. Kryminał jako forma miał po prostu przyciągnąć czytelnika do tematu, który łatwy nie jest. Żydzi w międzywojennym Toruniu. Temat toruńskich Żydów i ich majątków nie został rozliczony ani reportersko, ani historycznie. Chodziło mi o pokazanie, że mamy w tym mieście pewne dziedzictwo, o którym nie chcemy pamiętać. W tej liczbie nasz przedwojenny antysemityzm. Po co o tym przypominać? Warto mówić o rzeczach, które zostały wymazane na skutek politycznej poprawności. Jestem zwolennikiem odkłamywania rzeczywistości. Przypominania, że mamy nie tylko piękne kilkupiętrowe kamienice, ale też, pamięć o ludziach, którzy je zamieszkiwali. Żydów w Toruniu nie było tak wielu, ale jednak byli. I to jest sedno książki. Opowieść o tych ludziach, i o tym, co się działo z ich majątkami. I o tym, jak pamięć o nich przestała istnieć. W „Strażnikach” nie przestałeś jednak być poetą. Malujesz obrazy ciągle w duchu swoich wierszy sprzed kilkunastu lat. Ciężko się odciąć od spojrzenia poetyckiego. Wiele osób mówiło mi, że ta książka jest przygnębiająca. To nie jest przypadek. Powstawała bowiem w okresie, kiedy sam byłem przygnębiony. Nastrój nieuchronnie musiał się przedostawać na karty książki. Gdyby nie on, książka by nie powstała. Zdajesz sobie sprawę, że główny bohater, którego poszukuje policja, to wypisz wymaluj Wojciech Giedrys? Zarówno pod względem zachowania jak i wyglądu? Żartujesz… A robiłem wszystko, aby tak nie było. To zlepek wielu różnych osób. Choć pewnie nie da się pewnych podobieństw uniknąć. W każdym razie nie utożsamiam się z nim. Co się ukaże jako następne? Książka, która ma roboczy tytuł „Centrum handlowe”. Też się rozgrywa w Toruniu. Dwóch dziennikarzy wpada na pomysł, by napaść na bank… Mówiłeś, że nie będzie już kryminału… Bo nie będzie. To raczej powieść sensacyjna. |