Nie zauważamy już Unii. A szkoda
Z Michałem Korolko, kandydatem Koalicji Europejskiej, o rozterkach toruńsko-bydgoskich, uproszczeniu unijnych procedur i współpracy z oponentami politycznymi rozmawiają Dawid Piątkowski i Radosław Rzeszotek
Zbliżają się wybory do Parlamentu Europejskiego i znów mamy bitwę toruńsko-bydgoską. Zarówno na listach PiS, jak i Koalicji Europejskiej podział na toruńskość i bydgoskość jest wyraźnie zauważalny. Nie obawia się Pan, że ten podział nieco zafałszuje wyniki wyborów w naszym regionie?
Zupełnie nie. Jestem kandydatem, który reprezentuje całe województwo, choć rzeczywiście urodziłem się w szpitalu na Bielanach, wychowałem na Osiedlu Młodych i większą część życia zawodowego spędziłem w Toruniu. W tym sensie jestem na tej liście jedyny z Torunia. Proszę jednocześnie nie zapominać, że pracowałem jako wicemarszałek, jako członek zarządu województwa. Przez pięć lat zarządzałem w kujawsko-pomorskim funduszami unijnymi. Służyłem wiedzą i doświadczeniem całemu regionowi. Aspekt „toruńsko-bydgoski” mojej osoby absolutnie nie dotyczy.
Na które obszary aktywności parlamentarnej będzie Pan kładł nacisk po zaprzysiężeniu na europosła?
Mam bardzo precyzyjny plan na swoje funkcjonowanie w Europarlamencie. Jest to przełożenie dwudziestu lat mojego doświadczenia zawodowego na wymiar europejski, czyli skupię się na polityce regionalnej. W 2007 r. wspólnie z marszałkiem Piotrem Całbeckim negocjowaliśmy z Komisją Europejską program operacyjny 2007-2013, następnie kolejny program na lata 2014-2020. Doskonale wiem, jak wygląda perspektywa zarówno regionalna, jak i unijna. Znajomość tych realiów regionalnych jest niezbędna w Parlamencie Europejskim. To właśnie Parlament Europejski będzie decydował o kształcie przepisów regulujących fundusze unijne w poszczególnych regionach, między innymi w województwie kujawsko-pomorskim. To doświadczenie samorządowego praktyka może dużo wnieść do pracy w ramach Parlamentu Europejskiego. Przypuszczam, że większość osób, które będą o tym decydowały, nigdy takiego praktycznego doświadczenia nie miała.
Jeżeli nastąpi zbieżność interesów, która będzie mogła zaowocować czymś korzystnym dla naszego kraju, czy widzi Pan możliwość współpracy z ludźmi, którzy mają całkowicie odmienne poglądy od Pana?
Zawsze byłem bardzo pragmatyczny w działaniu i jeśli postawię sobie jakiś cel, to do niego zmierzam. Staram się wokół tego celu budować kompromisy ze wszystkimi, którzy mogą mi pomóc ten cel osiągnąć. Kształt przyszłej polityki regionalnej będzie grą różnych interesów. Niektóre państwa, np. Francja, Włochy, będą chciały pozyskać więcej środków unijnych na asymilację uchodźców. My z kolei chcemy wykorzystać środki unijne na infrastrukturę regionalną. Na drogi wojewódzkie, na szpitale, czyli podstawowe potrzeby infrastrukturalne. Nadal jest ich zarówno w Polsce, jak i w naszym regionie bardzo dużo. W Parlamencie Europejskim te interesy będą się ścierać. Budowanie koalicji służących temu, abyśmy z tego unijnego tortu mogli dla Polski wziąć jak najwięcej na nasze rzeczywiste potrzeby, jest chyba najistotniejsze.
Przygotowywał Pan niegdyś Toruń do członkostwa w Unii Europejskiej. Czy te środki zostały odpowiednio wykorzystane do rozwoju województwa kujawsko-pomorskiego?
Myślę, że nie ma takiego dnia, żeby mieszkańcy naszego miasta czy naszego województwa w jakiś sposób nie odczuwali obecności inwestycji unijnych. Droga, którą jedziemy do pracy, często finansowana jest ze środków unijnych. Odprowadzamy dziecko do szkoły, a tam tablica interaktywna. Trafiamy do przychodni na badania, a tam sprzęt również finansowany ze środków unijnych. Obecność funduszy unijnych jest bardzo odczuwalna. Na co dzień tego nie zauważamy, bo przecież nie wszędzie są plakietki „finansowane ze środków unijnych”.
Czy wybory do Europarlamentu dadzą jakieś dodatkowe możliwości dla miasta, dla regionu?
Wierzę, że tak, dlatego zdecydowałem się kandydować. Parlament Europejski nowej kadencji będzie kształtować przepisy regulujące fundusze unijne. Możemy wiele rzeczy zmienić na lepsze, wiele rzeczy uprościć. Przykładem praktycznym jest ryczałtowe rozliczanie pewnych wydatków w projektach. Ci, którzy korzystają z funduszy unijnych, wiedzą, jak trudno jest te środki rozliczyć. Tak jest skonstruowane prawo europejskie, którego musimy przestrzegać. Jeśli do Parlamentu Europejskiego trafi praktyk, który wie, jak to prawo uprościć, jak ułatwić życie beneficjentom środków unijnych, może uda się dostosować do rzeczywistości tak, aby nie nastręczały tylu problemów.
Ale nie jest Pan typem frontmana. Pana praca była konkretna, aczkolwiek nie spektakularna. Jak postrzegać człowieka, który przez lata unikał fleszy i nie prężył piersi do odznaczeń, a teraz jako polityk mówi, że chce zmienić na lepsze coś, co wydaje się rzeczywiście do poprawy?
Rolę frontmana pełniłem przez niemal dwa lata pracy za granicą. Wygrałem konkurs w województwie zachodniopomorskim na utworzenie w Brukseli biura regionalnego. Ku zaskoczeniu wszystkich kandydatów dokonałem tego jako jedyna osoba spoza tego regionu. Wyjechałem do Brukseli i byłem tam twarzą województwa zachodniopomorskiego. Stworzyłem biuro, politykę, wizję, system wsparcia w poszczególnych instytucjach. Aczkolwiek pracowałem indywidualnie. W naszym województwie działałem w większym zespole, w zarządzie województwa z marszałkiem Piotrem Całbeckim. Faktem jest jednak, że odpowiadałem chyba za te trudniejsze zadania.
Jak rodzina przyjęła wiadomość, że bierze Pan udział w eurowyborach? Kampania wyborcza to nie jest prosta sprawa.
Rzeczywiście nie jest to łatwe, nasze życie trochę się zmieniło, tym niemniej odczuwam ze strony żony i córek pełne wsparcie i dużo zrozumienia. Myślę, że nikt z nas nie zdaje sobie w pełni sprawy, z czym ta decyzja się do końca wiąże w aspekcie życia rodzinnego. Cieszę się jednak, bo pomimo gorączkowego tempa kampanii wyborczej wciąż potrafimy znaleźć trochę czasu wyłącznie dla siebie.