Paweł Kołacz: Należy oddać część decyzji dotyczących Bydgoskiego jego mieszkańcom
– W Gdańsku i Gdyni rady osiedli decydują, co i gdzie się dzieje. One doskonale czują, co się dzieje podskórnie na ich osiedlach, gdzie są wartościowe inicjatywy. Organizują m.in. zajęcia pozalekcyjne i organizują czas wolny dla swoich mieszkańców. To można nazwać decentralizacją modelu zarządzania miastem – mówi Paweł Kołacz, kandydat My Toruń z Bydgoskiego (miejsce nr 7).
Stowarzyszenie Bydgoskie Przedmieście działa już od 10 lat. Co udało wam się zrobić?
– Przez tę dekadę udało nam zaktywizować mnóstwo wspaniałych ludzi. Na nasz wniosek wpisano całą dzielnicę do rejestru zabytków. Robimy niezależne święto osiedla, które skupia kilkadziesiąt organizacji. Jest jakimś fenomenem na poziomie miasta. Podejmowaliśmy mnóstwo działań, konsultowaliśmy program rewitalizacji, aktywnie włączyliśmy się w rozmowy o zagospodarowaniu parku miejskiego. Byliśmy przez lata „tubą” Bydgoskiego. Nauczyliśmy się jako mieszańcy jak korzystać ze swoich praw. To wszystko zrobiliśmy jako Stowarzyszenie Bydgoskie Przedmieście, które… nigdy nie istniało.
Chcesz przez to powiedzieć, że to stowarzyszenie nigdy nie zostało zarejestrowane?
– Tak. Nigdy nie zarejestrowaliśmy stowarzyszenia w sądzie. Nigdy nie otrzymaliśmy żadnej dotacji. Byliśmy newsem prasowym. Tak silna była presja i potrzeba zmiany, że myśmy na początku nie zdążyli się zarejestrować. Nigdy nie było organizacji formalnej, ona jak się okazało nie była nam potrzebna. Udowodniliśmy przez te lata, że to nie pieczątki i KRS zmieniają miasto, tylko ludzie, ich aktywność i marzenia.
Jakie było Bydgoskie Przedmieście 10 lat temu, kiedy się tam wprowadzałeś?
– Przeprowadziłem się tam nie przypadkowo. Bydgoskie nas urzekło, swoim niezwykłym klimatem, bliskością do centrum, ciszą i ilością zieleni. Nie dostrzegaliśmy żadnych minusów. Kiedy ogłosiliśmy swoje istnienie jako organizacji, zaskoczyło nas ogromne zainteresowanie tym, co chcemy zrobić na osiedlu. Jestem dzieckiem niewydolnego samorządu. Na początku mieliśmy mnóstwo pytań do urzędników, ale nie dostawaliśmy odpowiedzi. Ktoś rzucił hasło, żebyśmy założyli stowarzyszenie, to nam będzie łatwiej. Tych wyzwań i spraw do zrobienia na Bydgoskim było tak wiele, że kwestie formalne zeszły na drugi plan. Wiele rzeczy udało nam się zrealizować na osiedlu, bo ludzie mieli taką potrzebę, a nas skanalizowali swoje oczekiwania. W pierwszych dwóch-trzech miesiącach od medialnego odpalenia naszego bloga dostaliśmy setki maili. Pisali do nas i dzwonili: „dobrze, że jesteście”, „cieszymy, że będziecie działać”, „czekałam na was, gdzie byliście przez tyle lat”. Okazało się, że problemów, o których nie mieliśmy bladego pojęcia, a które mieszkańcy na nas zrzucili, było setki. Od psich kup, legendarnego bruku na Słowackiego po kwestię organizacji edukacji pozaszkolnej. O zbytkach i ich ochronie a właściwie braku nie wspominając. Miałem wówczas wrażenie, że na Bydgoskim nie działa po prostu nic. To było niezwykłe doświadczenie.
Od punktu zero udało się dojść do prężnie działającej rady okręgu, pękającego w szwach budżetu partycypacyjnego i wpisania Bydgoskiego do rejestru zabytków…
– Nie było też społecznego domu kultury przy ul. Sienkiewicza. Nie było animatorów na miejscu, którzy by chcieli z własnej woli pracować. Nie było żadnej oferty edukacyjnej pozaszkolnej dla dzieci i młodzieży. W ogóle nie było myślenia o zabytkach. Jak zaczęliśmy organizować pierwsze debaty o Bydgoskim jako dzielnicy zabytkowej to mieszkańcy pytali: co wy chcecie tu chronić, ten syf? Najbardziej zadowolony jestem nie z tego, że mamy dom kultury, radę okręgu czy wpis obszarowy do rejestru zabytków, a urzędnicy odbierają od nas telefony. Udało nam się odbudować dumę mieszkańców z dzielnicy, tych mieszkających tu od pokoleń. Dumę z mieszkania w zabytkowym obszarze. W najlepiej zaplanowanym osiedlu w Toruniu.
Dzięki wam zaczęła się moda na mieszkanie na Bydgoskim Przedmieściu?
– Nie tylko my ale tak zrobiła się moda na Bydgoskie Bez wątpienia Bydgoskie Przedmieście awansowało. Ceny się podniosły. Niektórzy uważają, że jest to nasza wina, po części mają racje. Niestety nie zadbaliśmy o tych najsłabszych mieszkańców, nie było działań osłonowych. To się nazywa gentryfikacja. Inwestorzy poszli tym tematem, zaczęli wykupować działki i budować drogie mieszkania. Mamy w tej chwili bardzo trudny miks mieszkaniowy, nad którym trzeba zapanować. Choć oczywiście to dobrze że mamy nowych mieszkańców bo oni będą wymuszać tworzenie dobrej jakości usług publicznych, których ciągle brakuje. Kluczowe jest dzisiaj zadbanie o tych mieszkańców, którzy są w najtrudniejszej sytuacji. My nie mieliśmy do tego narzędzi, to jest zadanie gminy. Rewitalizacja Bydgoskiego nie może odbywać się kosztem mieszkańców, to dotyczy zresztą innych dzielnic.
Dzielnica jest ciągle bardzo aktywna, duma z bycia mieszkańcem Bydgoskiego u rdzennych mieszkańców powoduje, że np. wniosków do budżetu partycypacyjnego jest najwięcej, że jak robimy spotkanie, to ci mieszkańcy się pojawiają, że oni mają siłę walczyć o swoje prawa. My nic niezwykłego nie zrobiliśmy. Nie zmieniliśmy procedur i przepisów. Może tym nieformalnym stowarzyszeniem ich ośmieliliśmy. Dzisiaj Bydgoskie Przedmieście jest toruńską enklawą społeczeństwa obywatelskiego. Tego nie da się tak łatwo zmienić. Chcielibyśmy, żeby tak samo było na każdym osiedlu w naszym mieście.
Ale miasto nie zauważało problemów Bydgoskiego Przedmieścia?
– Zauważało, ale kiedy odwiedzaliśmy urząd miasta czy Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie, słyszeliśmy, że oni wiedzą i widzą, jakie są problemy, ale nie wiedzą, od czego zacząć. Miasto dostrzega skale problemów. Ale z wieloma nimi nie robi. Bo są trudne, mało sprzedawalne, mało medialne i później nie można się przy nich ogrzać. Rozumiem to, pracując w wielu samorządach, obserwuję to samo. Ale to nie znaczy, że nie można nic robić. Mieszkańcy są gotowi do wzięcia odpowiedzialności w swoje ręce.
Jak miałoby to wyglądać? Czy Bydgoskie powinno mieć menedżera jak Starówka?
– Należy oddać część decyzji dotyczących dzielnicy jej mieszkańcom. Trzeba też zreformować rady okręgów, zamienić je w dynamiczne rady osiedli. W tej chwili gmina zazwyczaj ignoruje to, co mówi rada. Chcemy odwrócić sytuację. Niech rada osiedla decyduje co jest kluczowe dla Bydgoskiego. Niech ma swój budżet, niech dba o m.in. o czystość na dzielnicy. Wskazuje miejsca, które mają zostać posprzątane. Niech mówi, kiedy i w jakim momencie. Niech mieszkańcy przychodzą do Rady a nie wydzwaniają do radnych czy urzędników. Dajmy mieszkańcom możliwość reorganizacji i tworzenia własnych przestrzeni i animacji. Udostępnijmy im lokale gminne, miejsca na aktywność i możliwość organicznego wsparcia. I dajmy im pieniądze na działania. Jak organizujemy święto Bydgoskiego, to przychodzą dziesiątki ludzi, którzy mogliby coś zrealizować. Oni angażują się w te działania raz do roku, bo my ich wspieramy i mobilizujemy, ale gdyby miasto udostępniło im lub stworzyło program małych grantów na małe działania w przestrzeni publicznej, to można by wykorzystać ich potencjał. Mamy np. amfiteatr w parku miejskim, ale działa on kilka razy do roku. Raz my robimy tam coś w trakcie święta, a potem są jeszcze ze dwa inne wydarzenia. A dlaczego nie pozwolić ludziom tam stale występować?
Rada okręgu powinna mieć osobny budżet?
– Docelowo oczywiście, że tak. Budżety na osiedla to już standard w wielu polskich miastach. Drobne działania, jak np. animacje, nie muszą przecież przechodzić przez struktury urzędu miasta. Po co taka wielka formalizacja? W Gdańsku i Gdyni rady osiedli decydują, co i gdzie się dzieje. One doskonale czują, co się dzieje podskórnie na ich osiedlach, gdzie są wartościowe inicjatywy. Organizują m.in. zajęcia pozalekcyjne i organizują czas wolny dla swoich mieszkańców. To można nazwać decentralizacją modelu zarządzania miastem. Nie ma opcji, żeby radni miejscy, których jest raptem 25, prezydent wraz z trójką wiceprezydentów, wiedzieli dokładnie, jaki jest problem na rogu Krasińskiego i Mickiewicza. Wiele rzeczy na Bydgoskim wywalczyli sobie mieszkańcy i to jest dobry model. Nikomu nie robili krzywdy. Po prostu upominali się o wygodne miasto. Istotne jest wzmacnianie mieszkańców w ich procesach podejmowania decyzji, powołanie rad okręgów w nowej formule, a także to, żeby takie organizacje jak Stowarzyszenie Bydgoskie Przedmieście – formalne czy nieformalne – były przez miasto nie tyle wspierane, co oczekiwane. A jeśli chodzi o menedżera jak na Starówce, gdzie działa biuro Toruńskiego Centrum Miasta, to myślę, że w tej chwili nie ma takiej potrzeby. Przydałaby się za to instytucja, która będzie wspierać mieszkańców w ich procesach remontowych – zwłaszcza w przypadku prace remontowych przy zabytkach – taka filia Miejskiego Konserwatora Zabytków. Pomoże przy remoncie, doradzi, będzie edukować mieszkańców i wspierać inwestorów. Podstawą jest jednak decentralizacja modelu zarządzania miastem. Ten proces musi ruszyć. Bydgoskie jest już gotowe.
Artykuł sponsorowany. Sfinansowano ze środków komitetu wyborczego wyborców My Toruń.