Rewolucja i jej dzieci [FELIETON]
Gdy Jakobini wyprowadzali lud Paryża i niszczyli stary porządek w imię odnowy rewolucjonizując cały świat, pisali nową, krwawą historię autorstwa Dantona i Robespierre. Stworzyła ona klasyczne schematy powielane przez kolejne partie rewolucji. Wielokrotnie odtworzona w życiu, w literaturze czy filmie. Zawsze jest tu zwycięstwo w imię zmiany, jest awans przywódców oraz ich klakierów. Jest żelazna i kryształowo czysta postać „szeryfa”. Jest sukces. Jest władza. Są i wielkie pieniądze. I jest poczucie bezkarności.
I zawsze pojawia się skaza na zbroi rycerza, są zarzuty nie do obronienia, jest i naturalna reakcja aparatu rewolucji. Gdy zawiodą prośby i mocne tyrady, wkracza aparat siłowy, a rewolucja pożera własne dzieci. I tak na rzeź w różnej postaci idą wszelkiej maści misie, pancerni i inne pieszczochy władzy. Rewolucja prędzej czy później pożera własne dzieci. A „frontowi” towarzysze walki o przejęcie władzy szybko stają się ciężarem z uwagi na swoje wątpliwe moralnie działania. I przeświadczenie o sile swojej pozycji.
Dziś schemat odtwarzają nasze władze, mądrzejsze o kilka „sezonów” tego serialu. Dziś już niechętnie sięga się po przemoc, dziś preferuje się „miękką siłę” – naciski, sugestie, uderzenie w członków rodziny, czy finanse. Po co powtarzać historię Trockiego, jak można pogrozić palcem i ograniczyć dochody, by ustawić kogoś w szeregu.
Mimo różnicy skali, powinno nas martwić jedno – wciąż rewolucjonistom chodzi o „konfitury”. Bo w czasach zawieruchy dorobić się najłatwiej. Wokulski wyjechał na wojnę do Bułgarii, wracając dziesięć razy bogatszy. O kacykach dawnej władzy nie wspomnę. Dziś łatwiej zawieruchę przywieźć tutaj. A kokosy same wpadną do koszyka czy to na urzędzie, czy w spółce państwowej, czy na kasie w CBA.