„Statystycznie zwierzęta krzywdzi mężczyzna po 55. roku życia”. O prawach zwierząt rozmawiamy z mec. Karoliną Kuszlewicz
„Prawo bez miejsca na wrażliwość jest po prostu puste” – rozmowa z mecenas Karoliną Kuszlewicz, specjalistką w zakresie praw zwierząt, znaną m.in. z obrony „wolnych krów” z Deszczna.
Gdyby mogła pani wystosować miastu wielkości Torunia przekaz dotyczący praw zwierząt, co by było najważniejsze? O czym powinni pamiętać nasi włodarze?
W każdym miejscu wyposażonym w typowo miejską infrastrukturę to mój przekaz byłby taki: „Dostrzeżcie i zacznijcie doceniać zwierzęta wolno żyjące. Postarajcie się znaleźć sposoby, aby z nimi koegzystować, a nie budować przed nimi mury, ponieważ to nie rozwiązuje problemu”. Jeśli odgradzamy się od nich w jednym miejscu, po prostu będzie ich więcej w drugim, co pokazuje przykład gołębi. Bywa, że te działania są bardzo dolegliwe dla zwierząt i wpływają w sposób trwały na ich populację, co dotyka np. jerzyki w miastach. Zacznijmy myśleć o zwierzętach wolno żyjących jako o współtowarzyszach w mieście, zamiast jak o wrogach. Takimi zwierzętami wolno żyjącymi są zarówno ptaki, jak i koty. Dla mnie ptaki w mieście są cudem. Samo to, że one żyją przy tak wzmożonym ruchu samochodowym, jest niezwykłe. Możemy tak po prostu wyjść na osiedle i wszędzie tam, gdzie są drzewa, usłyszeć śpiew ptaków. To jest miniatura puszczy na jednym drzewie i ja to bardzo doceniam. Ale nie jest nam to dane raz na zawsze. Te ptaki sobie same nie poradzą. Wiele z nich przeniosło się ze skał do miast i korzystają z naszych budynków. W pewnym sensie należą one również do nich. Mam takie poczucie, że zdecydowanie zbyt małą uwagę i wagę przywiązujemy do ich życia, choćby w przypadku prowadzonych termomodernizacji budynków. Chciałabym, żeby, zanim zarządca przystąpi do prac budowlanych, uzyskał opinię ornitologiczną, bo nie jest sam w tym budynku, a ponadto tego wymaga od niego prawo. Tam są również zwierzęta, które często giną zamurowane żywcem, ukryte za zakratowanymi otworami wentylacyjnymi, zaklejonymi szczelinami lub wyrzucane wraz z gniazdami podczas wymiany dachów.
A na wsi? Jaki skoncentrowany przekaz chciałaby pani tam skierować?
Pierwsze, co mi przychodzi do głowy, to to, że zwróciłabym się do mieszkańców, aby uwolnili psy z łańcuchów. To jest coś, co bardzo mnie boli. Mam głębokie przekonanie, że jesteśmy już na to gotowi i że ludzie, którzy mają zwierzęta, są również na to gotowi. Wymaga to jednak refleksji, że jednak można inaczej. Jesteśmy przyzwyczajeni od dziesięcioleci, że pies jest na uwięzi. Tymczasem większość posesji jest już ogrodzona. Nie mamy już tego problemu, że nie wiadomo, gdzie są granice działek, bo wszystko jest wspólne. Chciałabym rozmawiać o tym, dowiedzieć się, co powoduje, że te psy nadal są na łańcuchach. Czy to, że ludzie boją się, że one uciekną, czy może to, że będą agresywne? Może są jeszcze jakieś inne powody. A może to tylko przyzwyczajenie? Mam taką pewność, że większość tych sytuacji można rozwiązać w taki sposób, by jednocześnie zwierzętom było lepiej, jak i ludzie czuli się nadal bezpiecznie.
W zeszłym roku apelowała pani w kontekście kotów środowiskowych: „jeśli jesteście wrażliwi na zwierzęta, bądźcie również wrażliwi na ludzi”. Dlaczego?
Apeluję o to, aby koty wolno żyjące dostrzegać jako istotny element tkanki miejskiej i koniecznie otoczyć troską osoby, które się nimi opiekują. Uważam, że dochodzi do strasznej dyskryminacji tych osób.
Czyli karmicielki. Jest to kobiecy aspekt tego zjawiska.
Nazwałam to w ich przypadku roboczo „3 x W”. Jest to potrójne wykluczenie: ze względu na płeć, bo to są zwykle kobiety, ze względu na wiek, bo są to często osoby starsze i ze względu na to, że karmią koty, więc „na pewno są dziwaczkami”. Tymczasem one realizują podstawowy obowiązek gminy z ustawy o ochronie zwierząt.
I to najczęściej stuprocentowo z własnej kieszeni.
I ta kieszeń nie jest też pełna. Znam takie przypadki, dramatyczne, kiedy starsza osoba staje przed wyborem, czy kupić sobie leki, czy zadbać o zwierzę, które jest na ulicy. Znam takie przykłady karmicielek, które wychodzą w środku nocy, nie ze względu na to, że koty wychodzą nocą, ale przede wszystkim dlatego, żeby ograniczyć te szykany, nieprzyjemne sytuacje. Robią tak również po to, aby nie zdradzać miejsc bytowania tych zwierząt, bo one często są ofiarami brutalnych czynów. Apeluję o to, żeby po prostu zobaczyć te zwierzęta: one też cierpią, mają swoją godność, mają swoje relacje, też się boją i wymagają opieki. I tego wymaga też ustawa o ochronie zwierząt. Ponadto – prawo nakłada na gminę obowiązek zapewnienia tym kotom opieki, w tym dokarmiania, również w zakresie finansowania tych działań. Gmina ma zatem obowiązek wspierać karmicielki.
Wystarczy przez krótki okres karmić koty środowiskowe, a ze strony sąsiadów czy działkowców doświadcza się szykan, gróźb. Nie ma znaczenia wykształcenie, status społeczny czy wiek – natychmiast zostaje się wrzuconym do jednego worka z „karmicielkami”. Czy jest coś, co można doradzić takim osobom? W jaki sposób mają się bronić, używając argumentów prawnych?
Przede wszystkim realizują ustawowe obowiązki wobec kotów wolno żyjących. Ustawa ewidentnie mówi, że te zwierzęta również wymagają opieki i ochrony. To one wyręczają swoje gminy, realizując te obowiązki. My tak naprawdę powinniśmy być im wdzięczni za to, że one to robią. Powinniśmy im po prostu podziękować. Bardzo chciałabym, żeby karmicielki usłyszały taki przekaz, że prawo stoi po ich stronie. Wszelkie akty związane z okrucieństwem wobec tych kotów są po prostu przestępstwem, jak wobec każdego innego zwierzęcia. One mają również prawo do schowania się w mrozy. Chciałabym podkreślić, że gdy udostępnia się tym zwierzętom kawałek swojej przestrzeni, piwnicy, czy uchyla się im okienko lub się je karmi, nie powoduje to, że stajemy się ich formalnymi właścicielkami. Nikt w takiej sytuacji nie może nas zmuszać czy zobowiązywać do tego, żeby usunąć koty z jakiegoś miejsca. Jeśli te panie nie są posiadaczkami zwierząt domowych, to nikt nie może formułować wobec nich nakazów i zakazów dotyczących kotów wolno żyjących. To też jest bardzo ważne, te wszystkie próby zakazów posiadania czy utrzymywania kotów wolno żyjących są nieważne.
Toruń ostatnio żyje sprawą kotów bytujących na cmentarzu św. Jerzego. Radny PiS chciał wymusić formalny zakaz karmienia kotów tam. Pojawiły się komentarze o usunięciu ich stamtąd. W tym miejscu kolejny rok dochodzi do przypadków trucia tych zwierząt, najprawdopodobniej środkami ochrony roślin wlewanymi do karmy lub wody…
(cisza) Próby trucia to są sytuacje obrzydliwe, zupełnie naganne, a ponadto są przestępstwem. Trzeba pamiętać, że to ustawodawca zdecydował, że jest taka kategoria jak koty wolno żyjące, a w schroniskach mogą przebywać tylko zwierzęta bezdomne. Odsyłanie ich do schroniska, siłowe przenoszenie jest też sprzeczne z prawem. To jest spychotechnika, świadcząca o niezrozumieniu specyfiki problemu. W sprawie, o której pani wspomina, należy zadać sobie pytanie, dlaczego te zwierzęta bytują na cmentarzu. Zapewne dlatego, że gmina nie zapewniła im innych miejsc do bezpiecznego bytowania. Problem ten powinno rozwiązać się systemowo i w odpowiedniej kolejności, nie zaś na siłę.
Stereotypy związane z płcią czasami przysłaniają nam fakt, że i kobiety potrafią znęcać się nad zwierzętami czy nie empatyzować z nimi. W tym roku dwa głośne przypadki to odebranie psów kobiecie, która przywiązała je sznurkami do płotu w taki sposób, że wszystkie miały podcięte gardła, no i psy pewnej posłanki…
Faktycznie tak jest, że statystyki pokazują, iż sprawców mężczyzn jest dużo więcej niż sprawczyń. To jest stosunek około 80 proc. do 20 proc. Statystycznie zwierzęta krzywdzi mężczyzna po 55. roku życia. Kobiety są zdolne do wielkiej empatii i poświęcenia, ale są też i zdolne do wielkiego okrucieństwa. Bywają skazywane za brutalne przestępstwa. Nawet jeśli spojrzymy na ostatnie kampanie PR-owe Polskiego Związku Łowieckiego, to tam pojawia się coraz więcej pięknych kobiet wystylizowanych w takim mainstreamowym kanonie piękna, dumne z zabijania.
Czy jest trudno być „głosem zwierząt” i zarazem kobietą? Czy koledzy z palestry lub sędziowie nie postrzegają pani przez pryzmat karmicielek, opiekunek psich przybłęd i aktywistek?
Dziś już nie, czuję, że moja praca jest naprawdę poważnie traktowana, ale kiedyś nie było lekko. Przykładowo, nikt nie chciał być promotorem mojej pracy magisterskiej (śmiech). Faktycznie tak jest, że ten kobiecy aspekt odgrywa ważną rolę, jednak uważam, że to jest moja siła. Patrząc na skład organizacji zajmujących się obroną praw zwierząt, widzimy, że to są w większości kobiety. Fakt, że potrafimy dość łatwo sięgać po emocje, kiedyś był uznawany za naszą słabość, a teraz moim zdaniem stanowi atut również na sali sądowej. Odczuwanie emocji oznacza to, że potrafimy również je nazwać i opisać cierpienie, upokorzenie, ból, a to są elementy stanu faktycznego każdej sprawy związanej z przemocą, zarówno wobec zwierząt, jak i wobec ludzi. To wprowadzenie wrażliwości do prawa jest dla mnie bardzo ważną jakością. Mocno wierzę w to, że jeśli w prawie nie będzie miejsca na wrażliwość, to będzie ono po prostu puste.
Więcej na ten temat można przeczytać na blogu i facebookowym profilu Karoliny Kuszlewicz – „W imieniu zwierząt i przyrody – głosem adwokata” (http://www.wimieniuzwierzat.com).
Rozmawiała Anna Zglińska.