Wszyscy przegraliśmy [FELIETON]
Próżno szukać zwycięzców ostatnich politycznych przepychanek wyborczych. Nie wygrał ani Jarosław Gowin, ani Jarosław Kaczyński, ani tym bardziej polska demokracja.
Ostatnio myśląc o tym, wkurzam się zaciekle i wymyślam od najgorszych autorów tej farsy. Potem nagle jakiś portal publikuje kolejny sondaż poparcia dla partii politycznych, czy ten dotyczący poziomu zaufania, i zaczynam jeszcze mniej rozumieć, a i nie przestaję się wkurzać.
Kiedyś, śledząc sytuację polityczną u braci Węgrów, zachodziłem w głowę, jak można pozwolić Orbanowi na taki demontaż demokracji w kraju demokracją przesiąkniętym? Wystarczyła jedna kadencja parlamentu z okładem w Polsce i już wiem wszystko. Tylko nadal się wkurzam. To prosty przepis, niczym na placki ziemniaczane. Składniki dostępne, a i pichcenie trwa szybko. Bo po to uruchomiono kasę dla ludu, ubito na twardo elektorat, okraszono to wszystko gęstym sosem propagandy, wprost od „publicznej” TV, by na końcu udekorować dzieło schludnie ubranym i w nerdowskich okularach na nosie premierem.
Teraz właśnie poziom absurdu osiągnął historyczną wartość. By ochronić wybór „swojego” na prezydenta kraju, rozmontowano wszystko, co rozsądne i legalne. Zapędzono – pal licho siebie – ale wszystkich obywateli w ustrojowy „kozi róg”. W środę dwóch Jarosławów odtrąbiło, że wyborów 10 maja nie będzie, a raczej będą, tylko w innym terminie. Nie czekali przy tym na wyrok Sądu Najwyższego, który ma stwierdzić nieważność tych zaplanowanych na niedzielę. Odsunięto PKW od przygotowań, by potem pytać ją, czy wybory zdąży przeprowadzić. Gdy na domiar złego uświadomimy sobie, że przecież jeszcze w Trybunale Konstytucyjnym zasiadają dwa asy Piotrowicz & Pawłowicz, to wtedy bez „prozacu” nie radziłbym szukać jakiegokolwiek sensu.
Najlepsze w tym wszystkim jest to, że nic z tych absurdalnych, chocholich tańców się nie kończy…