„Coś się paliło, może nawet wybuchło”. Tajemnica prochowni w Forcie V rozwiązania
Adam Kowalkowski, toruński przewodnik i działacz Towarzystwa Opieki nad Zabytkami, rozwiązał zagadkę prochowni w Forcie V przy ul. Polnej. Poświęcił temu obszerny wpis na Facebooku.
Kowalkowski od lat zajmuje się Twierdzą Toruń. Oprowadza także po niej pasjonatów i turystów. Ostatnio wziął pod lupę prochownię w Forcie V przy ul. Polnej i jej zagadkową kolorystykę.
„Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego jedna z prochowni w toruńskim Forcie V wygląda inaczej niż te znane z innych obiektów? Czarne ściany i częściowo uszkodzone sklepienie wskazuje na to, że miały tu miejsce jakieś dziwne wydarzenia. Coś się paliło, może nawet wybuchło. Dziwne, bo obiekt do 2014 roku należał do wojska, więc żadnych opon czy innych śmieci nikt by tam nie palił” – tak Kowalkowski zaczyna swój wpis na Facebooku.
Niektórzy wskazywali, że osmolone ściany mogą być sprawką Rosjan, którzy zajmowali Fort V tuż po II wojnie światowej. Okazuje się, że nie mieli oni nic z tym wspólnego.
„Na lewej ścianie, na kawałku białego tynku jest data: 1925 r. Co prawda można powiedzieć, że ktoś wypisał sobie (nawet kilkanaście lat po wojnie) rok własnego urodzenia albo pamiętał ze szkoły, kiedy to premier Grabski (ten od reformy pieniądza w II RP) podał się do dymisji. Okazało się jednak, że napis z datą wykonano właśnie w 1925 roku, a ślady spalenizny wraz z ubytkami w sklepieniu są jeszcze starsze…” – pisze Kowalkowski.
Znawca Twierdzy Toruń przewertował dokumenty w toruńskim Archiwum Państwowym. W teczkach z dokumentami Zarządu Fortecznego znalazł protokół z 14 grudnia 1920 r., mówiący o tym, że „w warowni Chodkiewicza zebrała się komisja mająca na celu wyjaśnić okoliczności pożaru, który wybuchł w jednej z prochowni”.
„Od 1 grudnia 1920 roku, Fort Chodkiewicza był zajęty przez III baon (dziś byłby to batalion) I pułku aeronautycznego, przybyłego z frontu wojny z bolszewikami. Razem z wojskiem do fortu trafiły trzy beczki z benzyną, które to zamierzano umieścić w prochowni. W całym forcie nie było wtedy oświetlenia elektrycznego, więc żołnierze oświetlali wnętrza lampami naftowymi lub wpuszczali światło dzienne z zewnątrz” – czytamy dalej.
W protokole czytamy: „Ponieważ wymieniona ubikacja jest zupełnie ciemna i bez oświetlenia, posługiwano się podczas umieszczania benzyny w prochowni zapałkami”. Pożar wybuchł przez nieostrożność szofera, szeregowego Malejki, który zapalił zapałkę i „dostał się ogień do wypłyniętej z beczek benzyny”.
„W tech chwili powstał większy pożar, tak że wszystkie trzy beczki, napełnione benzyną, pękły. Przez ogromne ciśnienie i ogrzanie, zostało sklepienie tej ubikacji znacznie uszkodzone; pierwsza warstwa sklepienia o grubości 30 cm jest zupełnie zburzona, rury wentylacyjne w długości 20,50 m i 25 cm średnicy są spalone i drzwi żelazne uszkodzone”.
Kowalkowski wskazuje, że zniszczenia były na tyle poważne, że powołano „zewnętrzną, garnizonową komisję, która miała zdecydować co dalej”. Owe gremium poleciło naprawić uszkodzone sklepienia i rury wentylacyjne, usunąć gruz, wbudować nowe drzwi i „całą ubikację mlekiem wapiennym pobielić”. Remont wyceniono na 30 tys. marek polskich.
Prac jednak nie wykonano. „Pewnie dlatego, że szalejąca inflacja spowodowała, że po kilku tygodniach przeznaczona na naprawę prochowni kwota, nie wystarczyła nawet na miotły do zamiecenia gruzu. I tak to, po 98 latach, w Forcie V nadal można oglądać skutki nieuwagi szeregowego Malejki z III baonu” – pisze Kowalkowski.