Demografii „olać” nie można [FELIETON]
Mimo wielu tematów, które mógłbym poruszyć w tym tekście, bo rozgrzewają nasze głowy i łamy mediów, zajmę się najmniej efektownym, choć najbardziej ważnym z punktu widzenia Polski. To demografia, a w zasadzie jej załamanie, które potwierdzają dane GUS. Konsekwencje czarnego scenariusza kurczenia się naszej populacji są niewyobrażalne i sięgają wszystkich wymiarów naszej państwowości oraz porządku społecznego.
Zacznę od tego, że trzy duże instytucje: ONZ, Eurostat i rodzimy GUS zakładają, że w roku 2050 Polskę będzie zamieszkiwać 33-34 mln osób. A to radykalny spadek względem ostatnich danych za rok 2020, w którym zanotowaliśmy poziom 38,27 mln osób (co jest i tak wartością niższą względem roku 2019 o 115 tys. osób).
Kiedy rząd PiS wprowadzał świadczenie 500 plus, zakładał, że w 2020 r. urodzi się w Polsce ok. 380 tys. dzieci. Dane GUS za ten rok szokują. Urodziło się w nim bowiem tylko ok. 360 tys. dzieci. Przy czym łącznie w całym 2020 r. zmarło w Polsce ponad 478,6 tys. osób. To o blisko 67,7 tys. więcej niż w roku 2019 i o prawie 64,6 tys. więcej niż w 2018 r.
Dane statystyczne można mnożyć w nieskończoność. Wszystkie pokazują fatalną sytuację potencjału naszej populacji. Jej przyczyn jest mnóstwo i jak już wcześniej wspomniałem, wywoła ona problemy, które będą decydować o dalszym rozwoju naszego kraju. Bez względu na to, kto obecnie rządzi, problem ten powinien być – zaraz obok zdolności obronnych – najważniejszym.
Już teraz starzejące się społeczeństwo obnaża niewydolny system emerytalny i ubezpieczeniowy. Szacuje się, że w budżecie ZUS do 2025 r. zabraknie 300-400 mld zł na ich wypłaty (sic!). A to jedna z mniej nieprzyjemnych konsekwencji załamania demograficznego.
Spory polityczne w naszym kraju zazwyczaj owijane są wokół spraw doraźnych, tycich i błahych, ledwo wybiegających poza daną kadencję Sejmu, Senatu czy prezydenta RP. Miarą dojrzałości polityków powinna być chęć rozmowy i spierania się o te prawdziwe problemy.