Dr Bryc: Rosja to trudny sąsiad [WYWIAD]
O stosunkach polsko-rosyjskich oraz polityce wschodniej naszego kraju z dr Agnieszką Bryc z Wydziału Nauk o Polityce i Bezpieczeństwie UMK rozmawia Arkadiusz Włodarski.
Rozmawiamy w kolejną rocznicę napaści Związku Radzieckiego na Polskę. Jak bardzo po tylu latach zmieniły się nasze relacje z Rosjanami?
Zmieniło się wiele, mamy za sobą przemiany epokowe. Natomiast pamiętajmy o tym, że w polityce międzynarodowej sąsiedztwo jest czymś trwałym. Rosja to trudny sąsiad. Co prawda graniczymy z nią tylko poprzez obwód kaliningradzki, ale Rosja traktuje bezpośrednie sąsiedztwo, czyli Białoruś i do niedawna Ukrainę, jako strefę wewnętrzną, dlatego jest sąsiadem nie do końca oddalonym.
Jakie problemy występują w naszych stosunkach?
Po pierwsze – kwestie bezpieczeństwa. Po drugie – problem wspólnej przestrzeni, szczególnie to, iż Rosja traktuje państwa bliskiej zagranicy jako wyłączną strefę wpływów, zaś Polskę i resztę Europy jako tę sferę naruszające. Poza tym Rosjanie w relacjach z nami używają polityki historycznej. W Polsce musimy mieć świadomość, że historia jest tam środkiem politycznym. Często dając się wciągać w dyskusje polityczne, wchodzimy w grę rozpisaną przez strategów kremlowskich.
W tym roku mija 30 lat od rozpadu ZSRR. Który etap stosunków polsko-rosyjskich uważa pani za najbardziej owocny?
Powiedziałabym, że wczesny okres rządów Jelcyna. Wtedy władze Rosji wykazywały nastawienie prozachodnie, zresztą to było już widoczne za Gorbaczowa. Okres do 1993 r. to „miodowy miesiąc”, wtedy Rosja była pozytywnie nastawiona do Zachodu.
Kiedy nastąpiła zmiana tego podejścia?
Właśnie w ‘93, gdy wybory do Dumy wygrali komuniści. Wtedy był pierwszy hamulec w podążaniu ścieżką integracji z Zachodem. Potem narastał sprzeciw prezydenta Jelcyna – jak by nie było, otwartego na dialog z Polską – wobec wejścia naszego kraju do NATO. Wkroczyliśmy w etap karuzeli: od kryzysu do kryzysu. Prezydenci nie chcieli się spotykać, dochodziło do różnych incydentów, jak pobicie na Dworcu Wschodnim w październiku 1994, które wykorzystywano w polityce. Pewne uspokojenie nastąpiło, gdy byliśmy już skoncentrowani na akcesji do NATO, zaś Rosjanie skupili się na swoich problemach, choćby kryzysie ekonomicznym w 1998 r. Niebezpiecznie dla Polski stało się za czasów Putina. Gdy kończył drugą kadencję, postanowił agresywnie prowadzić politykę zagraniczną. Wiemy, że te relacje mogą być trudne, albo bardzo trudne, ale ich normalizacja będzie trudna. Tak jak do tanga – trzeba dwojga, a Rosjanie nie są zainteresowani normalnymi relacjami z Warszawą.
Czy przy tej ewentualnej normalizacji znaczenie będzie mieć kwestia Białorusi? W ostatnich miesiącach to Łukaszenka aktywniej zabiera głos w związku z Polską niż Putin.
To nie ma tak do końca znaczenia, ponieważ dla prezydenta Putina partnerem są trochę inne kraje. Moskwa rozmawia z tymi, z którymi uważa, że warto rozmawiać: z Pekinem, Waszyngtonem, Paryżem i Berlinem. Rzecz polega na tym, że my graniczymy z Białorusią i wypowiedzieliśmy się zdecydowanie po stronie protestujących po sfałszowanych wyborach w sierpniu zeszłego roku. Jednocześnie w polityce białoruskiej pełnimy jako państwo rolę straszaka i chłopca do bicia. Jeśli coś się dzieje złego, to Łukaszenka ogłasza, że jest to wina Polaków, którzy chcą rozwalić od środka porządek konstytucyjny. Rosjanie o to samo oskarżają Amerykanów, robili to podczas protestów, przy okazji Nawalnego była to inspiracja niemiecka, a przy protestach w 2012 roku po sfałszowanych wyborach do Dumy Putin wskazywał, że jest to ingerencja Hillary Clinton. Łukaszenka jest siłą rzeczy bezpośrednio zainteresowany tym, co się dzieje w Polsce.
Jak oceni pani obecne działania polskiego rządu wobec Rosji i innych krajów Wschodu?
Polska polityka wschodnia jest skomplikowana, wymaga naprawdę dużego doświadczenia, a co więcej – i to jest trudne dla obecnego rządu – wpisania w strategię koalicyjną. Nie jesteśmy w stanie robić tej polityki samodzielnie, gdyż nie jesteśmy atrakcyjni dla republik postradzieckich. Interesuje się nami głównie białoruska opozycja. Nie jesteśmy już aż tak potrzebni Ukrainie. Próbowaliśmy na Kijowie wymuszać naszą politykę historyczną, ale z kolei Kijów zrozumiał, że nie ma potrzeby rozmawiać z Warszawą, gdyż mogą oni rozmawiać bezpośrednio z Waszyngtonem czy Berlinem. Straciliśmy znaczenie międzynarodowe. Nie potrafimy lobbować na rzecz naszego sąsiedztwa.
A co z programem Partnerstwa Wschodniego?
Kiedyś Partnerstwo Wschodnie było naszym jednym z większych sukcesów w polityce wschodniej. Może to nie był zbyt spektakularny program, ale miał on olbrzymie znaczenie dla krajów wschodnich, natomiast obecnie funkcjonuje tylko na papierze. Gdyby rząd Prawa i Sprawiedliwości nie był obrażony na wszystko, co zrobili poprzednicy i podjął na agendzie międzynarodowej kwestię Partnerstwa Wschodniego, moglibyśmy jako państwo wrócić do gry. Dzisiaj politykę wschodnią robi Berlin, robi Paryż czy Waszyngton, my zaś możemy tylko reagować i asystować. Bardziej aktywni i skuteczni od nas na tym polu są nawet Litwini,. Naszą rolę wobec tego, co się dzieje na Wschodzie, przejęło Wilno.
W jaki sposób można poprawić obecną sytuację?
Pomysły na ożywienie czy restaurację polityki wschodniej krążą w okolicach Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Mówiąc jednak uczciwie, obecnie MSZ jest bardzo osłabiony, jego kompetencje w znacznym stopniu pozabierały inne resorty, choćby MON czy Kancelaria Premiera. MSZ sam z siebie nie ma wielkiego pola do popisu. Możemy krytykować działania rządu w polityce wschodniej, ale pamiętajmy, że MSZ przeżywa kryzys i nie ma wielu możliwości wdrożenia swoich pomysłów i też nie za bardzo może wpłynąć na decydentów.