Dziewczyny lubią zmiany. Torunianka wystąpiła w programie “Kobieta w roli głównej”
Kobiety są tak skonstruowane, że nie mogą długo usiedzieć w jednym miejscu. Kto wie skąd nam się to bierze? Być może ta wewnętrzna energia ma nam służyć podczas mierzenia się z rolą matki. A może bardziej z rolą partnerki. Tak czy inaczej lubimy zmiany. Znam dziewczynę, która, żeby poczuć, że żyje, raz na pół roku przestawia meble w salonie. Inna co trzy miesiące farbowała włosy z blond na czarny i z czarnego na blond. Pohamowała się dopiero, gdy znacznie się jej przerzedziły. Zmiany są nam potrzebne. Czasem nieuniknione.
Zmiana w życiu zapalonej biegaczki Pauli Budzyńskiej przyszła trochę niespodziewanie. We wrześniu zeszłego roku na półtora tygodnia przed biegiem na pięć kilometrów zaczął jej dokuczać ból w nodze. Początkowo zignorowany, podczas jednego z treningów stał się nie do zniesienia. Paula pojechała do szpitala i powiedziano jej, że to zwykłe przeciążenie. Szybka modyfikacja treningów pod okiem trenera, oszczędzanie nogi, ale mijały miesiące, a ból powracał. Kolejni lekarze, fizjoterapeuci, badania, a w styczniu zupełnie inna diagnoza – źle zdiagnozowane od początku złamanie zmęczeniowe. O biegach nie było mowy, ale lekarz pozwolił na konkretne ćwiczenia na siłowni, a także rower i pływanie, więc Paula, która nie wyobraża sobie codziennego życia bez sportu, kontynuowała odpowiednio dostosowane treningi na siłowni, a w międzyczasie w jej głowie pojawiła się myśl o zmianie dyscypliny startowej. – W Internecie znalazłam dwa wydarzenia, które mnie zainteresowały – marsz oraz wyścigi rowerowe Północnej Ligi MTB XC, czyli cross-country – opowiada. – Na treningu zapytałamTomka, mojego trenera,co o tym myśli. W tamtym czasie z nogą było już na tyle dobrze, że dostałam zielone światło na MTB. Mieliśmy około miesiąca, na przygotowania. Pierwszy start miał być na tzw. „przetarcie”. Przyjechałam jako szósta na trzynaście kobiet, a emocje były niesamowite! W następnym wyścigu półtora miesiąca później byłam już druga i to jeszcze bardziej dodało mi skrzydeł.
W Toruniu tor treningowy do wyścigów rowerowych MTB XC (Mountain Terrain Biking Cross-Country) znajduje się w lasku na Skarpie. Jeden wyścig polega na kilkukrotnym pokonaniu całej trasy. Wszyscy zawodnicy startują jednocześnie, a miejsce w rankingu liczone jest z podziałem na płeć i często również na wiek.
Zdziwi się jednak ten, kto myślał, że rowerzystka sport ma we krwi. Jako nastolatka, Paula nie była typem sportowca. – Na zajęciach w szkole wuefiści zupełnie nie potrafili zainteresować nas sportem – wspomina. – Trzy czwarte roku graliśmy w siatkówkę. Pozostałe lekcje to były biegi lub pojedyncze zajęcia z koszykówki lub innych dyscyplin.
Wszystko zaczęło się dużo później. We wrześniu 2014 roku Paula jechała na zlecenie tłumaczeniowe i wtedy jeszcze jej chłopak, a dzisiaj już mąż Wojtek, kupił jej do pociągu czasopismo „Women’s Health”. Po powrocie do domu zaczęła trenować w domu trzy razy w tygodniu, ale prawdziwy przełom nastąpił, gdy odkryła filmy treningowe amerykańskiego trenera Shauna T. – „Insanity” to bardzo intensywny program rozpisany na każdy dzień. Zaczęłam zapisywać swoje wyniki i sama ze sobą rywalizować. Pobijałam własne rekordy, widziałam postępy, a to motywowało mnie do dalszych ćwiczeń. Treningi były różnorodne. Jednego dnia skupiała się na sile, innego na dynamice, w międzyczasie zaczęła również biegać, ale jak sama wspomina, dopiero od zeszłego roku po spotkaniu z trenerem osobistym Tomaszem Hałasem, Paula zaczęła odróżniać ćwiczenia od prawdziwego treningu.
Paula nie zawsze wygrywa zawody, ale nie załamuje się łatwo. – Ostatnio na zawodach Ligi w Kwidzynie zajęłam czwarte miejsce, które chyba dla wielu jest trudne, bo tuż poza podium. Jednak wiem, że dałam z siebie sto procent. Ważna jest dla mnie rywalizacja z samą sobą, a nie tylko z przeciwnikami. Mój trener cały czas mi powtarza, że na trasie nie raz spotkam osoby bardziej doświadczone, lepiej znające teren, a ostateczny wynik danego wyścigu zależy od wielu czynników, ale dla nas liczy się poprawianie własnych osiągnięć – nawet jeśli nie będzie mnie na podium, ale np. poprawię swój czas, to będzie sukces – i tego się trzymam.
Inną metamorfozę przeszła Monika Dejnecka, która wzięła udział w projekcie „Bądź bella na wakacje” organizowanym przez siłownie Bella Line. Pomimo, że co jakiś czas zrywem pojawiała się na siłowni, nigdy nie była osobą wysportowaną. Obarczona „genem kujona” nie potrafiła zaakceptować porażki. Dlatego rezygnowała. – Żyję w przekonaniu, że odniosę sukces w każdej dziedzinie, za którą się zabieram. Jeżeli okazuje się, że nie jestem w czymś najlepsza, odpuszczam. A w sporcie nigdy nie byłam – opowiada. – Już w czasach szkolnych podczas biegu dookoła górki przed szkołą robiłyśmy z koleżanką „padnij” w miejscu, w którym nie było nas widać i spokojnie dołączałyśmy przy kolejnym okrążeniu. Potem zaczęłam studiować filozofię i dołożyłam do tego całą podbudowę czyli, że sport jest dla zwierząt, bieganie uwłacza ludzkiej godności, a mięśnie najprawdopodobniej tworzą się z tkanki mózgowej.

Gdy Monika dowiedziała się o projekcie postanowiła, że się zgłosi. Była przekonana, że dostanie się do finałowej siódemki, ale tak się nie stało. Dostała jednak maila o utworzeniu alternatywnej grupy uczestników, która musiała za siebie zapłacić, ale mogła liczyć na to samo wsparcie ze strony trenerów. Zadanie było o tyle trudniejsze, że nie zobowiązywało do regularnych ćwiczeń tak jak w przypadku siedmiu głównych uczestników. Mimo wszystko Monika postanowiła podjąć rękawicę. – Przed rozpoczęciem projektu sprawdzano nasz potencjał do zmian czyli czy ktoś ma nadwagę, czy za mało mięśni i musiałyśmy wyznaczyć sobie własne cele. Znacząca większość uczestniczek chciała schudnąć. Ja celowałam w zwiększenie masy mięśniowej, a co za tym idzie siły. Wydaje mi się, że jest to dużo trudniejsze do osiągnięcia niż utrata kilku kilogramów.
Wielką miłością Moniki są góry stąd też plan wyrobienia mięśni i wytrzymałości. Projekt pojawił się na dwa miesiące przed jej wyjazdem w Tatry a zdobycie nowych szczytów dawało dodatkową motywację. – W górach jest zupełnie inne powietrze. Tam czuję się jak w domu. Mam nadzieję, że w tym roku uda mi się wejść na Kościelec i Rysy – mówi Monika. – Tam wysiłek jest zupełnie inny bo już przed trasą czuję ekscytację, że coś się będzie działo. Zdobywam nowe szczyty, coś czego jeszcze nie miałam, idę inną trasą, sprawdzam, ile uda mi się „urwać” z czasu przeznaczonego na dojście do celu. Adrenalinę mam więc na wysokim poziomie zanim jeszcze wyruszę. Na siłowni nigdzie tak naprawdę nie dochodzisz więc pierwsze pół godziny biegania jest zawsze najgorsze.
Projekt pojawił się więc w idealnym momencie i okazał się świetnym treningiem przed wyjazdem. Całość trwała sześć tygodni. To niewiele, żeby „zrobić” upragnioną sylwetkę ale dobry początek. – Potrzebujemy dwudziestu jeden dni, żeby wyrobić nawyk, a potem wpaść w tryb. Równie dobrze można było przez ten czas głodować i też osiągnąć sukces pod tytułem „waga”, ale to nie o to chodzi – tłumaczy obeznana już Monika.
Podczas projektu dowiedziała się również jak ważna jest odpowiednia dieta. Okazało się, że nie tylko ilość jest istotna ale również jakość oraz systematyczność. – Dostałyśmy tabelkę, żeby sobie wyliczyć ile kalorii zjadamy dziennie. Wielu osobom wydaje się, że cały czas są na diecie i zjadają mało. U mnie były ogromne rozstrzały pomiędzy tym ile ja potrafiłam zjeść jednego dnia a ile drugiego, w zależności od tego czy miałam akurat tego dnia czas i dobry nastrój – opowiada Monika. – Dopiero po treningu zaczął pojawiać się taki głód jaki ostatnio czułam podczas ciąży, czyli, że jeżeli nie zjem to umrę – śmieje się Monika.
Monika nie wygrała projektu, ale tym razem nie czuje się przegrana. Sporo osiągnęła i nie zamierza na tym poprzestać. Ma wyraźny cel, dowiedziała się jak go osiągnąć i co zrobić, żeby nie wrócić do punktu wyjścia.
Katarzyna Demska postanowiła nie stosować półśrodków i poszła na całość. Swoją metamorfozę przeszła podczas programu Magdy Foeller „Kobieta w roli głównej”, który zakładał treningi personalne w Magda Foeller Studio, makijaż permanentny, zabiegi estetyczne twarzy i całego ciała, fryzjera, opiekę dentystyczną, plan żywieniowy łącznie z dietą pudełkową, „detoks” szafy oraz pomoc motywacyjną. – Trzy lata temu uprawiałam pole dance ale nie traktowałam tego jak sportu, a raczej jak pewnego rodzaju formę rozrywki w dobrym towarzystwie. Często jeździłam też na rolkach, ale na tym mój wysiłek fizyczny się kończył – wspomina Kasia. – Endorfiny związane z wysiłkiem fizycznym wydzielały się u mnie ze szczęścia, że ćwiczenia już się skończyły. Początki programu były więc ciężkie.

Regularny trening nie przychodził Kasi łatwo, ale motywowały ją efekty i to, że sam trening z Magdą Foeller trwał tylko pół godziny. – Trening EMS czyli w kombinezonie elektrostymulującym mięśnie mimo, że jest krótki przynosi efekty dwugodzinnego wysiłku na siłowni bez kombinezonu – opowiada Kasia.
Plan główny programu zakładał zgubienie dziesięciu kilogramów i został zrealizowany. Ale utrzymanie wagi wiązało się również z odpowiednią dietą. – W moim przypadku zadanie zdrowego odżywiania się jest utrudnione bo nie mam w domu kuchni więc wcześniej najczęściej zamawiałam jedzenie do domu – opowiada Kasia. – W trakcie programu byłam na diecie pudełkowej. Od poniedziałku do piątku dostawałam gotowe zbilansowane posiłki a weekendy pozostawały na przyzwyczajenie się do realiów po programie.
Kasia planuje zainwestować w kuchnię, zwłaszcza, że w programie nauczyła się kreatywności w przygotowywaniu posiłków. Najtrudniejsze jest jednak utrzymanie efektów i zapału do dalszego działania. – Ewa Wilmanowicz, która odpowiedzialna była za moją motywację i efektywność powiedziała, że muszę wypracować nawyk. Gdy odpowiedni tryb życia wejdzie w krew jest już u wiele łatwiej.
4 września 2019 @ 20:06
A mandacik za jazdę na rolkach po ścieżce rowerowej kto zapłaci? Lepiej zmieńcie zdjęcie zanim ktoś prześle je dalej.