A może debata? [FELIETON]
Dziś ścierają się dwie wizje Polski, jej przyszłości i oceny przeszłości. Jedna skrywa się pod wyreżyserowanym show, bez spotkań z przeciwnikami i wymagającymi dziennikarzami. W 50. rocznicę powstania „Rejsu” TVP i sztab wyborczy pana Dudy wdraża w życie bon mot bohatera filmu – „Więc dlatego z punktu mając na uwadze, że ewentualna krytyka może być, tak musimy zrobić, żeby tej krytyki nie było. Tylko aplauz i zaakceptowanie”.
Zupełnie niedawno – ja pamiętam te czasy – polityka opierała się na debacie publicznej. Debacie, w której padały niewygodne pytania, dziennikarze kwestionowali kłamliwe wypowiedzi i potrafili przycisnąć do muru niejednego posła. Idąc na spotkanie z dziennikarzem czy z konkurentem, trzeba było być przygotowanym merytorycznie. Puste i okrągłe zdania wzbudzały uśmiech politowania. Wałęsa – Miodowicz, Kwaśniewski – Wałęsa, Tusk – Kaczyński, wystąpienie Zandberga – takie spotkania można wspominać. Wtedy wśród nauczycieli popularność zyskiwały debaty oksfordzkie, które uczyły młodzież argumentacji, sztuki wypowiedzi i oceny przeciwników.
Dziś politycy, szczególnie jednej opcji, boją się stanąć twarzą w twarz z przeciwnikiem. Preferują miałkie przedstawienia – teatr telewizji ze słabym aktorem.
Marzę o prawdziwej debacie. Usłyszeć odpowiedzi na kilka niewygodnych pytań zadanych panu Dudzie. Dowiedzieć się, jak jego postawa miała się do obietnic. Gdzie przez 5 lat podziewał się ten silny prezydent, z własnym zdaniem. Może by ktoś ustalił, kiedy nie zgadzał się z prezesem? I może w końcu ktoś by zadał przeciwnikowi ciekawsze pytania niż o komunię jego dzieci? Bo moim zdaniem dyskusja i trudne pytania pozwalają poznać polityka, ale też rozliczyć go z jego obietnic i zaniechań. Twarzą w twarz z widzami, bez suflera i reżysera.