Dalekie pomruki konfliktu na Ukrainie [FELIETON]
Najistotniejszym wydarzeniem mijającego tygodnia w Polsce (dostrzeganym jednak na całym świecie) był wybuch rakiety w Przewodowie, w wyniku którego śmierć poniosło dwóch Polaków.
Wydarzenie to bez precedensu, ponieważ do gróźb kierowanych przez Rosję w kierunku Polski oraz innych krajów NATO zdążyliśmy się już niejako przyzwyczaić. Pogróżki w pierwszych dniach agresji dotyczące nieangażowania się państw europejskich w sprawy na wschodzie, potem odnoszące się do przekazywania różnych typów broni Ukrainie, na końcu zaś – dotyczące możliwości użycia broni jądrowej. Wszystkie one odchodziły w niepamięć w obliczu rażącej niekompetencji dowództwa oraz opłakanego stanu „drugiej armii świata”.
Brak nerwowych i gwałtownych reakcji był pomocny do tej pory, przydał się jednak jeszcze bardziej w ostatni wtorek. Powstały przez chwilę szum informacyjny został wyciszony, zaś uruchomione procedury awaryjne pozwoliły na chłodną ocenę sytuacji. Docenili to nasi sojusznicy, chwaląc jak jeden mąż stonowaną reakcję Polski na sytuację kryzysową.
Sytuację spowodowaną – jak wszystko na to wskazuje – przez ukraińską rakietę obrony przeciwlotniczej, wywołaną jednak przez agresję Rosji na niepodległe państwo. Mniej istotny jest fakt, czy zmiana toru nastąpiła przez niedziałający system autodestrukcji, utratę łączności czy brak resursu rakiety – najistotniejszą kwestią w całej sytuacji jest to, iż nie doszłoby do tej sytuacji, gdyby nie atak rakietowy na Ukrainę.
Dla tych zaś, którzy biją na alarm, że terytorium Polski jest źle chronione, mam dwie informacje – nie ma na świecie państwa, którego przestrzeń powietrzna chroniona byłaby w 100 proc., ciężko jest również przeciwdziałać sytuacji, w której lot rakiety nad terytorium Polski trwał… 4 sekundy.