Powyborcze rozliczenia [FELIETON]
Wyborczy maraton za nami. Wreszcie można nieco odetchnąć, choć nie wszystkie partie kończą ten czas z ulgą.
Na pewno cieszyć może się Donald Tusk. On potrzebował tego zwycięstwa jak tlenu. Gdyby nie udało mu się wygrać, to można by było uznać, że jednak nie jest on tak skuteczny, jak by się wydawało. Byłaby to też swego rodzaju żółta kartka dla jego rządu. Okazało się jednak, że po dekadzie partia Tuska znów wygrała. Tym razem było to, przynajmniej w liczbach, zwycięstwo niezaprzeczalne. Nieco wymuszał to też charakter wyborów. W tym przypadku nie ma możliwości wygrania na drugim miejscu. Kto ma najlepszy wynik, ten zdobywa najwięcej mandatów – pod tym względem metoda działania jest dość prosta, w przeciwieństwie do mechanizmu przeliczania samych głosów na mandaty w poszczególnych okręgach.
Tusk osiągnął swój cel, jednak nie może być w pełni spokojny. Mimo kolejnych ujawnianych afer Prawo i Sprawiedliwość nadal ma swoją dość stabilną bazę wyborców. Zmienia się jednak inna rzecz. Na 13 liderów list w okręgach aż 5 nie dostało mandatów. Rywale z KO mają tu stuprocentową skuteczność. W dodatku wyborcy partii Kaczyńskiego postawili w nieco większej mierze na młodsze pokolenie, reprezentowane choćby przez Tobiasza Bocheńskiego czy Patryka Jakiego. To sygnał, że zmiana pokoleniowa powinna się zacząć. Głosy o tym, że „leśne dziadki” na listach uniemożliwiły zwycięstwo, płynęły z wnętrza partii. Otwarcie mówił o tym Jacek Ozdoba, a stwierdzenie takie padło w TV Republika, stacji oglądalnej w dużej mierze przez sympatyków tej formacji. Pozostaje pytanie, czy Kaczyński posłucha tych wskazówek? Podczas wieczoru wyborczego skandowano co prawda optymistyczne „zwyciężymy”, jednak potem nastroje się nieco popsuły.
Zupełnie inaczej wyniki przyjęli politycy Konfederacji. Ich entuzjazmowi nie można się dziwić, gdyż osiągnęli naprawdę dobry rezultat. Wynika on z faktu, iż to ugrupowanie jest wyraziste i nieco bardziej radykalne od pozostałych, a jego członkowie szeroko wypowiadali się na temat tego, co jest złe w obecnej Unii Europejskiej. Natomiast lekki problem występuje tam ze spójnością przekazów. Zarówno Krzysztof Bosak, jak i Ewa Zajączkowska-Hering stwierdzają, że nie chcą likwidować UE, a jedynie ją reformować, tak aby ponownie to było stowarzyszenie państw narodowych, a nie jedno europaństwo. Zupełnie inaczej sądzi Grzegorz Braun, który otwarcie mówi, że jesteśmy w Eurokołchozie. Teraz będzie w ramach tego kołchozu zarabiać w euro. Trudno pogodzić te dwie postawy.
Warto zauważyć, że wśród najmłodszych wyborców to właśnie Konfederacja cieszy się największym poparciem. To sygnał alarmowy dla większych partii.
Jako nieudane wybory mogą uznać członkowie Trzeciej Drogi. Tu całość rozbijała się o kampanię, a raczej jej brak. Nie widać było żadnego przewodniego hasła poza ogólnymi stwierdzeniami o tym, by wybrać Europę, a nie Rosję. Trudnym stało się wyciąganie jakiegoś konkretu programowego czy nieco dokładniejszego stanowiska choćby na temat Zielonego Ładu. Brakowało argumentu za tym, by wybrać właśnie kandydatów tandemu Hołownia – Kosiniak-Kamysz.
Także Lewica odnotowała kolejną porażkę. Partia kierowana przez Czarzastego i Biedronia traci nawet wśród wydawałoby się żelaznego elektoratu. Tam również brakuje koncepcji. Wszystko opiera się głównie na aborcji, tym razem w wersji europejskiej – wpisania jej do Europejskiej karty praw podstawowych. Ale i ten element rzadko przebijał się do głównego przekazu. Drobną jaskółką zmian i ukłonem w stronę zwolenników lewicy nie obyczajowej, a socjalnej, miał być Europejski Program Mieszkaniowy. Jednak jedna jaskółka wiosny nie czyni, nawet jeśli Wiosna jest częścią partii. Ten pomysł kompletnie zagubił się w kampanijnej mgle, co może dziwić, gdyż w kilku samorządach właśnie dzięki podejściu do gospodarki mieszkaniowej Lewica jeszcze ma jakąś władzę. Wydaje się jednak, że coraz więcej osób jest zmęczonych skupianiem się tylko na aborcji, którą i tak politycy Lewicy dali sobie nieco odebrać na rzecz pozostałych partii z koalicji.
Frekwencja nie imponuje, ale też nie jest tak źle, jak można było przewidywać (chociaż prognozy o siedemdziesięciu procentach, na które trafiałem, również brzmiały nierealnie). Ponownie wśród młodych było najmniej chętnych do głosowania. Tu rodzi się wyzwanie dla całej klasy politycznej – jak nakłonić kolejne pokolenia do wzięcia udziału w wyborach.
Na pocieszenie można dodać, że nie tylko u nas frekwencja nie była zbyt wysoka. Włosi biją na alarm, gdyż ten wskaźnik wyniósł niecałe 50 proc. Z kolei słoneczna Chorwacja stała się europejskim antyliderem – tam tylko ¼ uprawnionych zdecydowała się wybrać swoich przedstawicieli.
Teraz wreszcie nieco odpoczynku od wyborów – następne dopiero w przyszłym roku, choć przygotowania do nich ruszą już niedługo, w końcu będzie to bój o bycie pierwszą osobą w państwie.