Świat pozorów [FELIETON]
Wybory to okres koloryzowania rzeczywistości. Wyolbrzymiania osiągnięć, wyśmiewania mizerności konkurencji i składania obietnic wielkich sukcesów. W czasach spolaryzowanego społeczeństwa każda strona karmi „swoich” opowieściami o wielkości i puszcza oko do niezdecydowanych: „nikt ci nie da tyle, ile mogę ci obiecać”.
Jeszcze 4 lata temu śmialiśmy się z propagandy na budowanej obwodnicy Inowrocławia, ale dziś nie rusza nas wycięty las na Mierzei Wiślanej. Był już kraj w ruinie, ale dziś milcząco akceptujemy chaos w szkole. Mieliśmy kryzys służby zdrowia, dzisiejsza zapaść i braki leków już nas nie bulwersują.
Rachunkowość to praktyczna dziedzina, która pozwala przeszłość i plany zestawić z ich realizacją w czytelną tabelkę. Rachunek zysków i strat. A gdybyśmy wszyscy, stając przed wrzuceniem karty wyborczej, dokonali takiego rachunku? Było obiecane, zostało zrealizowane. Wzięlibyśmy do rąk wczorajsze obietnice wyborcze i dopisali je do salda (na plus lub minus). Oczywiście, że polityka i obietnice zawsze były przesadzone. Czasem jednak politycy przekraczają umowną granicę między obietnicą i propagandą a ordynarnym kłamstwem.
Dziś cała polityka opiera się na konfrontacji i zrzucaniu na przeciwników. Oni też kradli, oni też nic nie zrobili. Program opiera się albo na obietnicach niczym z powieści fantastycznej – od 100 obwodnic miast po kanał, od portu lotniczego po powrót komunikacji PKS – albo na wylewaniu pomyj na przeciwnika.
A ja miałem sen. I marzenie, że mieszkam w kraju, w którym polityka to nie obrzucanie błotem, reforma wszystkiego i realizacja każdego planu „chwilowego ministra”. Chciałbym kraju ewolucji, a nie rewolucji. Bo tylko przemyślany rozwój buduje dobrobyt. Jak w Niderlandach czy Skandynawii.