Wakacje z brutalną kampanią
Im bliżej wyborów, tym bardziej brutalniejsza staje się kampania. Pada coraz więcej inwektyw i oskarżeń, a coraz mniej mówi się o konkretach.
Piknik rodzinny PiSu w Stawiskach na Podlasiu. Prezes Kaczyński ogłasza swoim zwolennikom, a dzięki transmisji telewizyjnej także całej Polsce, iż prawdziwym wrogiem narodu polskiego i największym zagrożeniem jest Donald Tusk. Słowa dawno niesłyszane. I o ile późniejszy wtręt o „ryżym” w kontekście koloru włosów można uznać tylko za przekomarzanki na poziomie podstawówki, to oskarżenia o wrogości są już czymś o wiele poważniejszym. Przywodzi to na myśl czasy, o których możemy przeczytać w podręcznikach historii, gdy takie wyroki wydawały władze ludowe.
Cel wprowadzenia wątku o „wrogu narodu” jest jasny. Kampania negatywna nie jest czymś nowym. Już na studiach politologicznych uczy się o tym, jak w USA skupiano się na wadach innych kandydatów. Każdy student widział spot „Stokrotka” o bombie atomowej albo reklamówki o rywalu, który unikał służby wojskowej. Problem jest taki, że w Polsce takich zjawisk jest coraz więcej.
Konferencje prasowe przedstawicieli jednej partii są przerywane przez polityków innej. Jeden z posłów zwraca się podczas debaty telewizyjnej do swojego konkurenta słowami „Co pan pieprzy?”. Nic dziwnego, ze emocje przenoszą się na wyborców. Byłem tego świadkiem podczas wizyty prezydenta Warszawy w Toruniu. Gdy Trzaskowski mówił, że nie ma zgody na taki język, jedna z osób stojąca tuż przy mnie zaczęła skandować dość wulgarne hasło oznaczane ośmioma gwiazdkami. Reszta tłumu nie podjęła tego okrzyku.
Problem jest taki, że każda mocniejsza wypowiedź, kolejny incydent, powiększają i tak już ogromne napięcie polityczne. Widać je w dyskusjach w internecie, jak i na ulicy. Cierpi na tym merytoryczna zawartość kampanii. I choć często się mówi, że politycy powinni zajmować się ważnymi dla kraju sprawami, szukać rozwiązań i wdrażać je w życie, zamiast skupiać na kolejnych pyskówkach, to właśnie kłótnie są czymś, co przyciąga najwięcej odbiorców. Nawet pomimo głosów o zmęczeniu społeczeństwa polityką.
Pytanie tylko, gdzie jeszcze są granice, o ile w ogóle jakieś są.
Trzy dekady temu triumfy święciło Polskie ZOO – satyryczny program przedstawiający polityczną rzeczywistość w krzywym zwierciadle. Jedna z licznych wykonywanych tam piosenek nosiła tytuł „Wakacje z wesołą kampanią”. Teraz można by było co najwyżej powiedzieć, że mamy wakacje z brutalną kampanią.