Dr Maria Wincławska: „Widać było polaryzację sceny politycznej i bardzo silny nacisk społeczny na to, żeby jednak pójść do urn”.
O wyborach i nowym rozdaniu w parlamencie rozmawiamy z dr Marią Wincławską z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika
Jakie są pani pierwsze przemyślenia po wyborach?
Niewątpliwie jest to wygrana, choć umiarkowana, partii rządzącej. Myślę, że Koalicja Obywatelska oczekiwała lepszego wyniku w procentach. Sukcesem jest to, że w Senacie będzie 52 opozycyjnych wobec PiS-u senatorów. To na pewno jest zagwozdka dla Jarosława Kaczyńskiego i partii rządzącej oraz wielkie wyzwanie dla partii opozycyjnych, w jaki sposób utrzymać tę przewagę. Bardzo dobrym wynikiem, dwucyfrowym, choć pewnie apetyty były większe, może się pochwalić Lewica. Chociaż już pierwsze ruchy, które są zapowiadane, stanowią trochę niepokojący sygnał, że to zjednoczenie lewicy może nie do końca się utrzyma w takiej formie, w jakiej wyborcy by tego oczekiwali. Wiosna z SLD może utworzyć jeden klub, a partia Razem może jednak będzie tworzyła koło. Są też dobre wieści dla Polskiego Stronnictwa Ludowego. Nie dzięki Pawłowi Kukizowi, bo myślę, że on niewiele głosów dodał w tej koalicji, ale dla Władysława Kosiniaka-Kamysza. Przede wszystkim dobrą wiadomością jest to, że bardzo dobry wynik PSL zrobiło na wsi. Do tej pory to jednak Prawo i Sprawiedliwość dominowało na wsi. Okazuje się, że ta wieś jednak, w jakiś sposób, powróciła do PSL.
A w naszym okręgu były jakieś zaskoczenia?
Zaskoczeniem pewnie jest to, że obydwaj „spadochroniarze” nie dostali tak dobrego wyniku, jakiego by się spodziewali. Dla posła Czabańskiego pewnie jest on jeszcze bardziej przykry, bo nie został wybrany posłem po raz drugi. Widać, że niewielkie zaangażowanie w regionie poskutkowało tym, że pomimo bardzo dobrego miejsca na liście nie dostał tej wystarczającej liczby głosów, a przecież PiS w naszym okręgu zdobył 6 mandatów. Z kolei Roberta Kwiatkowskiego wyprzedziła Joanna Scheuring-Wielgus. Nawet mimo tego, że miał „jedynkę” na liście, to jednak mieszkańcy okręgu wyborczego doszli do wniosku, że będą głosowali na kandydatkę, która jest lokalna. Na liście PiS-u zaskoczeniem jest też to, że pani Sobecka nie dostała się do Sejmu. Prowadziła w miarę intensywną kampanię plakatową. Dość głośno było o niej w związku z banerami, które były wywieszane na kamienicach na starówce. Może część wyborców była zniechęcona tym, że w taki sposób eksponowała swoje materiały wyborcze? Z drugiej strony, jest taka stara zasada marketingu, że nieważne, czy mówią o nas dobrze, czy źle. Ważne, żeby w ogóle o nas mówili. W Koalicji Obywatelskiej niespodzianką może być, że poseł Myrcha zrobił lepszy wynik niż „jedynka”, czyli Tomasz Lenz, który jest liderem regionu od lat. Wydawałoby się, że z pierwszego miejsca to on powinien mieć lepszy wynik. Zaskakujący był też dla mnie wynik Przemysława Termińskiego, którego materiałów wyborczych w całym mieście było bardzo dużo. Prowadził dość intensywną kampanię wyborczą. Spodziewałam się, że zrobi wynik w okolicach 10 tys. głosów, czyli podobny do Iwony Hartwich czy Tomasza Szymańskiego. Pytanie, czy to tylko żużel mu zaszkodził, czy jeszcze coś innego?
A Sławomir Mentzen? Ponad 16 tys. głosów, 5. wynik w regionie.
To już są zasady ordynacji wyborczej. Jeżeli Konfederacja dostałaby mandat z naszego regionu, to Mentzen wszedłby do Sejmu. Próg wyborczy ustawowo zapisany jest na poziomie 5 proc. I ten próg Konfederacja przekroczyła. Oprócz tego mamy coś takiego, co w politologii nazywamy efektywnym progiem wyborczym, czyli jeżeli jest ograniczona liczba mandatów, to partia musi przekroczyć te ustawowe 5 proc. i jednak zdobyć trochę więcej głosów, aby brać udział w podziale mandatów. I to spotkało Sławomira Mentzena i Konfederację w naszym okręgu wyborczym, że pomimo dobrego wyniku kandydata, partia nie zdobyła mandatu.
W Senacie większość ma opozycja. Jak to się może przełożyć na pracę Sejmu?
Może go spowolnić. Do tej pory były pewne ustawy, istotne dla rządu, które były przegłosowywane w sposób właściwie natychmiastowy. Teraz Senat ma szansę odegrać rzeczywiście rolę „izby zadumy”, gdzie ustawy będą procedowane trochę dłużej, chociaż, przy większości 235 głosów Prawa i Sprawiedliwości w Sejmie, bez problemu poprawki Senatu mogą zostać odrzucone. Ale jest to jakaś jaskółka nadziei dla partii opozycyjnych na wybory prezydenckie. Jeżeli już prezydent nie byłby z tej opcji politycznej, to rzeczywiście trzeba by wypracować, w jaki sposób parlament z prezydentem mogą współpracować.
Jak pani oceni frekwencję?
Jak na polskie warunki jest niesamowita. Do tej pory Polska była takim państwem, w którym przeważnie była jedna z najniższych frekwencji w Europie. Tak naprawdę nie wiadomo, dlaczego. Niektórzy tłumaczyli to dziedzictwem komunistycznym, ale jeśli spojrzymy na inne państwa postkomunistyczne, to tam frekwencja była całkiem dobra w porównaniu z naszą. W tej kampanii widać było polaryzację sceny politycznej i bardzo silny nacisk społeczny na to, żeby jednak pójść do urn, także ze strony różnych ruchów społecznych, które mobilizowały wyborców, jak chociażby ruch Wygrajmy Wybory dla Demokracji. Przedstawiciele tego ruchu jeździli i namawiali ludzi do tego, żeby poszli do urn.
Kto ma największą szansę zostać premierem w nowym rządzie?
Na razie wydaje się, że Mateusz Morawiecki. Pytanie, czy pan prezes postawi na swoim, czy nie. Nie jestem przekonana, że po tym wyniku całego bloku koalicji PiS z innymi partiami, a dobrym wyniku ziobrystów i gowinowców w ramach tej koalicji, jeszcze może bez problemu „dzielić i rządzić”, tak jak to robił do tej pory.