Problemy polskiej służby zdrowia. Jak można je rozwiązać?
Dziś nikt już nie ma wątpliwości, że polska służba zdrowia przechodzi poważny kryzys. Brakuje lekarzy, pielęgniarek, pieniędzy i pomysłów na naprawę źle funkcjonujących mechanizmów kontroli instytucjonalnej. Strategia „gaszenia pożarów” nie sprawdza się. Potrzeba kompleksowego rozwiązania.
Szacuje się, że w Polsce brakuje kilkudziesięciu tysięcy lekarzy. W zachodnich krajach europejskich na 1 tys. mieszkańców przypada 3,6 lekarza, a u nas 2,4. Dyżurowanie po trzy doby z rzędu nikogo już nie dziwi.
Mamy zbyt mało kadry medycznej i, co gorsze, nienależycie gospodarujemy tymi skąpymi zasobami. W jakim odsetku lekarz poświęca swój czas pacjentom, a w jakim biurokracji? – zastanawia się dr hab. n. med. Mariusz Gujski z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, redaktor naczelny „Służby Zdrowia”.
Abstrakcyjne terminy wizyty to jedna z konsekwencji braków kadrowych. Często przyczyniają się do nich jednak sami pacjenci.
Duża część świadczeń nie zostaje zrealizowana przez to, że osoba oczekująca nie pojawia się w szpitalu czy poradni i nie zawiadamia o tym albo zawiadamia w takim momencie, że niemożliwe jest już przyjęcie kogoś innego. Uważam, że powinno się wprowadzić system, który zniechęcałby do stosowania takich praktyk – wyjaśnia Justyna Wileńska, dyrektorka Specjalistycznego Szpitala Miejskiego w Toruniu.
Stale rośnie także średnia wieku lekarzy. Obecnie wynosi ona 50 lat, a wśród lekarzy specjalistów 54 lata. Okazuje się także, że niemal 1/5 lekarzy to emeryci. Wzrost liczby lekarzy nie byłby jednak lekarstwem na chorobę, która toczy polską służbę zdrowia. Szkopuł tkwi w nieprawidłowo działającej strukturze organizacyjnej. Obecnie funkcjonujące mechanizmy kontrolne pogłębiają coraz mocniej instytucjonalny chaos.
Brakuje pomysłu na kompleksowe rozwiązania systemowe, ale brakuje często też politycznej odwagi, aby gotowe rozwiązania wprowadzić w życie – komentuje dr hab. Mariusz Gujski.
W chwili obecnej system ochrony zdrowia opiera się na centralnej kontroli nad finansami, samorządowej kontroli nad szpitalami i pogłębianiu prywatyzacji opieki podstawowej. W praktyce oznacza to tyle, że ciężar administrowania służbą zdrowia spoczywa na samorządach. Trudno jednak realizować to karkołomne zadanie bez dostępu do pieniędzy, którymi dysponuje rząd. Ratunkiem jest zmiana modelu zarządzania służbą zdrowia, której najważniejszym filarem byłaby regionalizacja. Rząd odpowiadałby za ustalanie standardów jakości, a samorządy wojewódzkie miałyby prawo do dysponowania pieniędzmi na zarządzanie służbą zdrowia. W tym momencie są one skrajnie niedofinansowane. Nakłady publiczne na zdrowie wynoszą zaledwie 4,7 proc. PKB.
Problemem jak zwykle są pieniądze i niedoszacowanie części procedur, m.in. interny, diagnostyki czy chirurgii. W szpitalach pierwszego i drugiego poziomu ryczałty są ustalone nieprawidłowo – tłumaczy Justyna Wileńska.
Trudnością jest także powstanie odwróconej piramidy świadczeń. Polega ona na tym, że Podstawowa Opieka Zdrowotna traktowana jest po macoszemu, a to właśnie na tym poziomie powinien spoczywać największy ciężar leczenia i prowadzenia chorób. Tymczasem lekarz pierwszego kontaktu woli dziś wysyłać pacjenta do poradni specjalistycznej. Takie działanie nie powinno być normą. Lekarze specjaliści są od przypadków szczególnie skomplikowanych, a nie od wszystkich.
Lekarze rodzinni, którzy są niezwykle ważnym ogniwem systemu ochrony zdrowia, nie spełniają dziś swojej roli – zwraca uwagę dr hab. Mariusz Gujski.
To właśnie m.in. z powodu niewydajnego funkcjonowania POZ jakość obsługi na Szpitalnych Oddziałach Ratunkowych jest tak dramatycznie niska. Bardzo duża liczba pacjentów, którzy idą na SOR, w ogóle nie powinna tam trafić.
Pacjenci często zapisują się na zabiegi do specjalistów „na zapas” albo otrzymują skierowanie w trybie pilnym, które ze względów medycznych wcale nie kwalifikuje się jako pilne – dodaje Justyna Wileńska.
Nic dziwnego, że kto tylko może, leczy się prywatnie. Aż 25 proc. wizyt u specjalistów to wizyty prywatne. Niestety na takie rozwiązanie problemu stać nielicznych. Niemal 1/3 najbiedniejszych gospodarstw domowych nie zaspokaja swoich potrzeb zdrowotnych i nie wykupuje leków, bo zrujnowałoby to ich budżet. Pacjenci żądają natychmiastowych działań i rząd reaguje w trybie pilnym. Tylko czy przypadkiem nie przynosi to więcej szkody niż pożytku?
Większość podejmowanych działań w ostatnich latach to działania interwencyjne, oparte na strategii gaszenia pożarów. Podejmowane kroki często nie są do końca przemyślane i spójne z potrzebami systemu. Rządzącym przydałby się czas na spokojną analizę i wypracowanie kompleksowych rozwiązań – mówi dr hab. Mariusz Gujski.
Ratunkiem dla polskiej służby zdrowia mogłaby być droga w kierunku systemu leczenia w trybie pozaszpitalnym.
Świat rozwinięty odchodzi od łóżek szpitalnych w myśl stwierdzenia, że pacjent, który może chodzić, nie powinien leżeć. To lepsze dla zdrowia pacjenta i korzystniejsze dla podatników – sugeruje dr hab. Mariusz Gujski.
Propozycje ze strony rządu to m.in. słynna „piątka Szumowskiego”, czyli wzmocnienie opieki seniorów, walka z kolejkami, edukacja zdrowotna, lepsze leczenie chorób cywilizacyjnych i badania jakości leczenia. Cele słuszne, ale to wciąż etap identyfikacji trudności, a nie konkretne propozycje działań. Wobec niemilknących debat pojawia się jednak pytanie, czy przygotowanie gotowej recepty jest w ogóle możliwe.
Trzeba mieć na względzie fakt, że trudno będzie kiedykolwiek osiągnąć model idealny – podsumowuje Justyna Wileńska.