Ratowanie tonących, pomaganie samobójcom, wyciąganie topielców. To codzienność toruńskich Wodniaków
Większość dnia spędzają na wodzie, za sterami policyjnej łodzi motorowej. We wspólnych patrolach motorowodnych po Wiśle bardzo często towarzyszą im ratownicy toruńskiego WOPR-u oraz specjalnie przeszkoleni strażnicy miejscy. Nieprzychylni mówią o nich „słoneczny patrol”, ale ich służba ma niewiele wspólnego z amerykańskim serialem. „To trzeba czuć” – opowiada nam st. asp. Marek Tokarski z Zespołu Prewencji na Wodach i Terenach Przywodnych Wydziału Prewencji KMP w Toruniu.
Ryk silnika motorówki zagłusza rozmowę. Dziób łodzi unosi się do góry, mijamy przystań i wypływamy na środek Wisły. Słońce praży, wiatr jest delikatny. Taka pogoda przyciąga amatorów sportów wodnych. To znaczy, że wodniacy muszą mieć oczy dookoła głowy. St. asp. Marek Tokarski opowiada, jak wygląda dzień funkcjonariusza policji wodnej, ale nie zapomina, że jest na służbie. Cały czas śledzi, jak poruszają się kajakarze i obserwuje bulwar. Pod ręką trzyma lornetkę.
Nie dalej, jak kilka dni temu płynąłem od strony Portu Drzewnego i za mostem odruchowo spojrzałem na Bulwar Filadelfijski. Czterej mężczyźni, jeden po drugim, wskakiwali w nurt rzeki. Płynęli kawałek i wracali – wspomina. – To bardzo niebezpieczne sytuacje. Im więcej wody, tym szybszy nurt. Niewprawiony pływak sobie nie poradzi.
Do takich sytuacji bardzo często dochodzi po spożyciu alkoholu lub środków odurzających. Lekkomyślność to najczęstsza przyczyna tragedii, także tych rozgrywających się na oczach bliskich.
Parę lat temu na lewobrzeżu wypoczywała para młodych ludzi. Mieli alkohol. Dziewczyna weszła do wody, chciała się wykąpać pomiędzy ostrogami. Ostroga była krótka, woda szybko niosła. Porwał ją nurt. Chłopak wskoczył za nią, zanurkował. Chciał ją wypchnąć ku brzegowi. Udało się, uratował ją – opowieść przerywa krótkie milczenie. – On został. Utonął. Znaleźliśmy go parę dni później.
Rejon patrolowy toruńskich policjantów nie ogranicza się tylko do bulwaru. Jest znacznie większy, liczy ok. 60 km. Rozpoczyna się od Nieszawy i kończy na Strzyżawie pod Bydgoszczą. My nie odpływamy jednak daleko. Mijamy most. W tych okolicach wodniacy najczęściej ratują osoby, próbujące odebrać sobie życie. Nie zawsze udaje się im pomóc.
Kiedyś zbliżając się do mostu drogowego, zauważyłem przy barierkach dziewczynę, była sama. Przez lornetkę było doskonale widać rysy jej twarzy. Rozmawiała przez telefon, śmiała się. Popłynąłem dalej i dosłownie kilka minut później dostałem telefon od dyżurnego, że skoczyła. Nie zdążyłem. To są ułamki sekund. Nie znalazłem jej, już jej nie było – st. asp. Marek Tokarski na moment zawiesza głos. – To bardzo ciężkie sytuacje, ekstremalne. Po tylu latach pracy organizm policjanta już nie reaguje na nie negatywnie, ale one nigdy nie staną się naturalne.
Wielu niedoszłych samobójców udaje się jednak odratować. Nawet, jeśli akurat jest jesień i przerwa w patrolowaniu na wodzie.
Usłyszeliśmy komunikat, że ktoś skoczył z mostu. Nie byliśmy na wodzie, ale wiedzieliśmy, że na bazie stoi mała łódka kolegi wędkarza. Niewiele myśląc, rzuciliśmy się do niej i popłynęliśmy. Znaleźliśmy tego chłopaka. Miał w plecaku plastikową, na wpół pustą butelkę i prawdopodobnie dlatego nie poszedł na dno. Jak do niego dopłynęliśmy, to nie miał już żadnych funkcji życiowych – st. asp. Marek Tokarski patrzy przed siebie i po chwili podejmuje opowieść: – Zaczęliśmy reanimację. Po kilku minutach, gdy już wpływaliśmy do portu, serce nagle zaskoczyło.
Nie każdy nadaje się do pracy w jednostce wodnej. Kandydat musi być przede wszystkim przekonany, że chce wstąpić w szeregi wodniaków. Tu nie może być mowy o przypadku. Początkowo zapoznaje się ze specyfiką pracy, potem kierowany jest na dwumiesięczny kurs do Szkoły Policji Wodnej. Tam szkoli swoje umiejętności pływackie i ratownicze. Do tego konieczne jest zdobycie zawodowych uprawnień do sterowania łodzią.
Na patrolu wodnym jest dwóch policjantów. To zupełnie inna specyfika pracy niż na lądzie. Tam funkcjonariusz zawsze może poprosić o wsparcie. My takiej możliwości nie mamy. Każdą interwencję przeprowadzamy, wiedząc, że możemy liczyć tylko na siebie. To ekscytujące, adrenalina robi swoje – st. asp. Marek Tokarski uśmiecha się. – Nie zamieniłbym tej pracy na żadną inną. To całe moje życie.
To nie jest praca dla każdego, bo to nie praca. To służba. Bez powołania ani rusz.