Te koty czekają w kocińcu na adopcję [ZDJĘCIA]
System opieki nad bezdomnymi zwierzętami w Toruniu opiera się nie tylko na Schronisku dla Bezdomnych Zwierząt, lecz również na siatce wyspecjalizowanych organizacji oraz wolontariuszach i wolontariuszkach. To oni w tzw. „sezonie” sterylizują, leczą i odchowują bezdomniaki od osesków po kocich seniorów. Mamy zatem w Toruniu zarówno Hospicjum dla Kotów Bezdomnych, jak i koci dom dziecka – Kociniec. Ola, która go prowadzi to prawdopodobnie najlepiej wykwalifikowana wolontariuszka toruńskiego Schroniska dla Bezdomnych Zwierząt.
– Niewielu mówi o mnie pełnym imieniem i nazwiskiem – śmieje się Aleksandra Stasiorowska. – Zostałam „Olą z Kocińca” lub czasami „kocią mamą”, odkąd 5 lat temu idąc do przychodni z okropnym bólem zęba, przy ul. Uniwersyteckiej znalazłam pierwszego kota. Małego, brudnego, zapchlonego, zapłakanego, którego nawet nie potrafiłam złapać. Nie miałam wtedy dużej wiedzy. Byłam tylko humanistką, której serduszko zabiło szybciej na widok kota. Po drodze zaliczyliśmy pierwszego lepszego weterynarza, który stwierdził koci katar, wtedy abstrakcyjną dla mnie chorobę. Wyleczyłam kociaka i znalazłam mu dom. Naiwnie pomyślałam, że to nie jest takie trudne, a schronisko szukało wtedy domów tymczasowych. Zgłosiłam się.
Ola początkowo opiekowała się ładnymi i „rokującymi” maluchami, przechwytywanymi przed progiem przytuliska dla bezdomnych zwierząt. Dlaczego przed progiem? Pobyt kociej młodzieży w dużych zbiorowiskach grozi, niestety, złapaniem wirusów wywołujących panleukopenię (zakaźne zapalenie jelit) oraz herpes- i kaliciwirozę, które zwane są potocznie kocim katarem. Puchate kulki pozbawione opieki matki, bez odporności, są szczególnie narażone na te śmiercionośne choroby. Dziś Kociniec wyspecjalizował się w opiece nad kotami z niepełnosprawnościami, po zabiegach i z wadami wrodzonymi, które często wymagają przedadopcyjnego specjalistycznego leczenia. Znalazły się pod fachową opieką.
– Koty są na tyle fascynujące, że ich historie, sposób bycia, niesamowicie mnie wciągnęły – emocjonuje się Ola. – Postanowiłam się przebranżowić. Poszłam na studia – behawiorystykę kocią, skończyłam technikum weterynaryjne. Właściwie wszystko po to, żeby jeszcze lepiej opiekować się kotami, bez których nie wyobrażam sobie życia.
Jak podkreśla Ola, Kociniec działa na zasadzie „jeden wchodzi, drugi wychodzi”, chociaż czasami ta prosta matematyka upada wraz z przypływem kociąt znajdowanych przez Ekopatrol dosłownie wszędzie. Szczególnie w tym roku, bo wiosenne mioty dosłownie zalewają „rynek” adopcyjny. Pandemia utrudniła dostęp do weterynarzy w najgorętszym okresie, gdy wiele przychodni oferowało zniżki na sterylizację, a w miejscach dokarmiania kotów wolno żyjących pojawiły się obce, domowe zwierzęta.
– Zawiódł człowiek i jego sposób myślenia – mówi smutno Ola. – Ludzie wyrzucają swoje koty w miejsce, gdzie są dokarmiane te środowiskowe. A taka „spychologia” ma krótkie nogi. Skazując zwierzę na takie miejsce, w dodatku kota niedostosowanego do życia na zewnątrz, który nie zna takich warunków i jest najniżej w całej kociej społeczności, skazujemy go na śmierć. Domowy kanapowiec nie jest też fizycznie przygotowany do życia na ulicy, bo rzadko kiedy ma tak gruby podszerstek, by przetrwać zimę.
Zarówno schronisko, jaki i domy tymczasowe oraz wszystkie organizacje działające na rzecz zwierząt w tym roku mają szczególnie ciężko. Jak udaje im się wytrwać? Jak pomagać?
– Bez ludzi, bez tej sieci wsparcia, to by się nie udawało – mówi „zastępcza kocia mama”. – Tylko wspierając adopcje, jesteśmy w stanie przetrwać ten kryzys. Warto udostępniać, klikać, dzielić się naszymi kotami na Facebooku. Im więcej kociąt znajdzie domy, tym więcej miejsca będzie dla tych, które najbardziej potrzebują pomocy, czyli dla osłabionych, wyziębionych jesiennych miotów.