Ukraina w stanie gotowości [WYWIAD]
Jakie są nastroje za naszą wschodnią granicą? Czy Ukraina obawia się wojny? Na te pytania odpowiada Oxana Lytvynenko, Ukrainka obecnie mieszkająca w Toruniu w rozmowie z Arkadiuszem Włodarskim.
Co pani odczuwa, obserwując obecną sytuację na Ukrainie oraz wokół jej granic z Rosją i Białorusią?
Obserwuję to z niepokojem. Większe napięcie zaczęło się w listopadzie. Mam na Ukrainie rodzinę i przyjaciół, więc martwię się ostatnimi doniesieniami, jakie nadchodzą z tych rejonów. Niepokoję się o moją matkę, która jest osobą z niepełnosprawnością, jednak na szczęście moje przyjaciółki mają z nią kontakt i wiedzą, w jakie bezpieczne miejsce ją wywieźć, gdyby coś się stało.
Choć obecnie jest pani poza Ukrainą, to zapewne dochodzą do pani informacje na temat nastrojów tam panujących. Jak to aktualnie wygląda?
Trzeba zaznaczyć, że co prawda świat tego nie odczuwa, ale tak naprawdę Ukraina żyje w stanie wojny od 2014 r. Teraz się o tym nie pisze, ale wciąż jedna – dwie osoby dziennie giną w wyniku różnych zajść. Dzieci moich znajomych są powoływane, by w takiej sytuacji spełnić swoją obowiązkową służbę wojskową. Trzeba być przygotowanym na to, że można otrzymać informacje, iż ktoś z twoich bliskich został ranny.
W jaki sposób mieszkańcy przygotowują się na nadejście zagrożenia zbrojnego?
Często rozmawiam z koleżankami, m.in. z Charkowa, z ich relacji wiem, że otrzymały one na swoje skrzynki pocztowe ulotki, w których zaleca się, aby każdy człowiek miał przygotowaną taką walizkę ewakuacyjną na wszelki wypadek z najpotrzebniejszymi rzeczami. Ludzie podeszli do tego odpowiedzialnie. Sprawdza się również, czy w domach przebywają osoby z niepełnosprawnością, które nie dadzą sobie rady, zapisuje się ich adresy, by potem pomóc wtedy, kiedy będzie trzeba. W piwnicach odnowiono punkty zbiórek ewakuacyjnych, które powstały w 2014 r. Trochę to wygląda tak jak w Izraelu. Nie ma jednak paniki wśród ludzi, chodzą do pracy, niekiedy przejmują się bardziej koronawirusem, a nie ewentualną wojną.
Jak pani sądzi, z czego to wynika?
Myślę, że to dlatego, iż wszyscy już raz coś takiego przeżyli w 2014 r. Wtedy społeczeństwo odebrało z niedowierzaniem fakt, iż Rosjanie zwrócili się przeciwko Ukraińcom. Jest wiele rodzin mieszanych, często ktoś studiował w Moskwie, a potem pracował na Ukrainie, tak więc za pierwszym razem było to nie do uwierzenia. Teraz jednak Rosja jest odbierana jednoznacznie jako wróg. Nie ma już nadziei na opamiętanie. Ludzie na Ukrainie wiedzą, że to groźny wróg, szczególnie po wojnie na terenie Doniecka i Ługańska. Moja przyjaciółka, która jest w Kijowie doktorem chemii, chciała zapisać się na kurs pierwszej pomocy. Pamiętam, że jeszcze kiedy studiowałyśmy, a była to końcówka lat 80. i jeszcze istniał Związek Radziecki, to taki kurs odbywał się w ramach obowiązkowego studium wojskowego na każdym uniwersytecie. Więc teraz przyjaciółka poszła sobie przypomnieć informacje, poćwiczyć z nowymi materiałami opatrunkowymi. Okazało się, że nie ma miejsc. Każdy, kto może, zapisuje się na takie ćwiczenia, by być w gotowości.
A jak wygląda kwestia zaopatrzenia?
Jest lepiej, teraz ludzie, nauczeni doświadczeniem, kupują np. konserwy na zapas, żeby móc w razie konieczności przekazać je żołnierzom chroniącym nasz kraj. To postawa bardzo patriotyczna. W 2014 r. było tak, że niekiedy żołnierzom brakowało bielizny i ubrań, dlatego trzeba to było organizować na szybko, w czym pomagała ludność ukraińska.
Co sądzi pani o postępowaniu władz politycznych Ukrainy wobec obecnego kryzysu?
Ludzie nauczyli się na tyle samoorganizować od jesieni 2013 r., że nie zwracają aż tak dużej uwagi na działania władz. Owszem, gdy rozmawiam ze znajomymi, to krytykują polityków, jednak ja obecnie nie interesuję się tak dogłębnie tym, co robi prezydent Zełeński czy inni politycy. Ludzie liczą na siebie. Sądzę natomiast, że obecnie wrażliwość Zachodu i Stanów Zjednoczonych na problemy Ukrainy jest większa niż osiem lat temu. Wtedy było to trochę bagatelizowane, zaś teraz wyczuwa się większe wsparcie, za co ludzie są wdzięczni. Zaś na rząd obecnie nie liczą.
Istotne jest też nastawienie w siłach zbrojnych. Byłam w sierpniu na obchodach 30-lecia niepodległości Ukrainy, organizowano tam wielką paradę wojskową. Odczuwało się dumę z tego, że ¾ terytorium kraju armia ochroni samodzielnie, zaś zakłady zbrojeniowe się rozwijają. Ba, nawet pojazdy wojskowe noszą nazwy pochodzące z mitologii ukraińskiej. Można było odczuć tam atmosferę patriotyzmu, przy czym nie było to tylko na zasadzie „idziemy umrzeć za ojczyznę, choćby z widłami”, a „chcemy walczyć o to, by ojczyzna żyła i wiemy, co należy robić”.