Deportacja to wyrok śmierci. Wenezuelka walczy w Polsce o azyl
Praca miała być legalna i łatwa. Z Wenezueli trafiła do brazylijskiego Sao Paulo. Tam, zamkniętą w pokoju wielokrotnie gwałcono i zmuszano do połykania kapsułek z kokainą. Ukryty w żołądku narkotyk miała przewieźć przez Dubaj do Polski. Została zatrzymana i skazana na 3 lata pozbawienia wolności. Po opuszczaniu aresztu ubiega się o międzynarodową ochronę i azyl nad Wisłą. Jeżeli go nie dostanie, zostanie deportowana. W Wenezueli czeka ją śmierć.
Mąż Yurbisay zginął w wypadku motocyklowym dwa lata po ślubie. Kobieta została sama z trójką dzieci. Pracowała w lokalnej szkole, jako kucharka. Rodzina ledwo wiązała koniec z końcem. Z propozycją lepszej pracy przyszła dawno niewidziana koleżanka z dzieciństwa.
– Nie sądziłam, że zastawi na mnie pułapkę – mówi 32-letnia Yurbisay Subero. – Napisała, że chce mi pomóc. Wytłumaczyła, że praca polegać będzie na „wkładaniu kart kredytowych i wyciąganiu pieniędzy”. Zapewniła również, że jest to zajęcie legalne. Spakowałam się i wyjechałam do Sao Paulo.
Wenezuelę opuściła pierwszy raz w życiu. Była przekonana, że na świecie ludzie komunikują się tylko dwoma językami – hiszpańskim oraz angielskim. Yurbisay nie znała Brazylii, nie wiedziała, do jakiego miejsca trafi. Trafiła do piekła.
Wraz z innymi kobietami przetrzymywano ją w jednym z mieszkań w Sao Paulo. Nie mogły się ze sobą kontaktować, żyły w zamykanych na klucz pokojach. Nad wszystkim czuwali dwaj Afrykanie.
– Po przyjeździe przechodziliśmy „weryfikację” – oceniali naszą urodę i ciało – kontynuuje Yurbisay. – Wszystkie musiałyśmy słuchać ich poleceń, a jeżeli tego nie robiłyśmy, byłyśmy wielokrotnie gwałcone. Grozili naszym dzieciom, mówili, że odbiorą to, co mamy najcenniejszego.
Kobiety dwa razy dziennie zmuszane były do połykania cylindrycznych tabletek. Według Afrykańczyków miały one oczyścić ich organizmy. Dzięki nim nie czuły głodu. W rzeczywistości były to kapsułki z kokainą. Yurbisay przydzielono 100 ampułek. Połknęła tylko 35. Po bolesnych skurczach żołądka połowę zwymiotowała. To, co zostało, mężczyźni włożyli do pudełka po szamponie oraz odżywce do włosów i schowali do walizki. Wraz z biletem lotniczym otrzymała zadanie: dostarczyć kokainę przez Dubaj do Polski.
– Usłyszałam, że mam nadać bagaż i wszystko pójdzie dobrze – wspomina Wenezuelka. – Na Okęciu wylądowałam 7 lutego 2016 roku. Zatrzymano mnie przed południem.
Tego samego dnia funkcjonariusze celni, policja i Straż Graniczna poinformowali o ujęciu 29-letniej Wenezuelki, która w bagażu, bieliźnie oraz żołądku usiłowała przemycić blisko kilogram kokainy.
We wstępnej kontroli odkryto 2 opakowania oryginalnie zamkniętego szamponu, zawierające 14 sztuk opakowań z folii z zawartością białej substancji, foliową torebkę strunową oraz woreczek z podobnym proszkiem. Podczas przeszukania zatrzymanej, w jej bieliźnie również ujawniono proszek.
– Podjęto decyzję o przewiezieniu podróżnej do szpitala, celem przeprowadzenia badania lekarskiego na obecność narkotyków w organizmie – poinformowali w oświadczeniu celnicy z Okęcia. – Wykonane badanie RTG przewodu pokarmowego potwierdziło, że narkotyki przemycane są również wewnątrz organizmu. W żołądku znajdowało się 15 kapsułek. Czarnorynkowa wartość narkotyków wynosiła ok. 200 tys. zł.
Kokaina dostarczona miała zostać do 35-letniego Nigeryjczyka, który czekał na Yurbisay w jednym z warszawskich hoteli. Wenezuelka po udanym przemycie miała dostać 5 tys. dolarów. Pieniądze chciała przekazać dzieciom, by zapewnić im lepsze życie.
Jednak musiała z ich życia zniknąć. Trafiła do aresztu, gdzie spędziła kolejne 9 miesięcy.
W tym czasie mogła kontaktować się tylko z wenezuelską Ambasadą oraz adwokatem. Mimo wielu próśb nikt nie pozwolił jej na rozmowę z najbliższymi.
– Byliśmy pewni, że Yurbisay nie żyje – mówi siostra Yanielys Alejandra Subero. – O tym, że jest inaczej, zapewniła nas za pomocą Facebooka jakaś kobieta zajmująca się prawami człowieka. Wyjaśniła nam, że siostra jest w polskim więzieniu.
Decyzją sądu Yurbi skazana została za przemyt na karę grzywny w wysokości ponad 3 tys. zł oraz 3 lata pozbawienia wolności. Trafiła prosto do Zakładu Karnego Warszawa-Grochów. Stamtąd mogła wykonać pierwszy telefon do rodziny. Po pewnym czasie 29-latka przeniesiona została do Zakładu Karnego w Grudziądzu. Tam podjęła się pracy, a część z zarobionych pieniędzy mogła zatrzymać. Z nich spłacała grzywnę.
Yurbisay odzyskała wolność 6 lutego 2019 r. Dopiero wtedy dowiedziała się, że jej kraj znajduje się na granicy wojny domowej, a dwa dni temu został zamordowany przez bojówkę wspierającą prezydenta Maduro jej kuzyn. Zagrożenie ze strony bojówek realne jest również dla Yurbi.
– Sytuacja w Wenezueli jest bardzo ciężka – dodaje Yanielys A. Subero. – Inflacja jest bardzo wysoka, a pieniądze, które zarabiamy, nie wystarczają na życie. Brakuje prądu i wody. Zagrożeniem jest także wysoka przestępczość. Niestety o tym media milczą. Dla Yurbi powrót mógłby być bardzo niebezpieczny. Mafia, która ją zwerbowała, mogłaby zrobić jej krzywdę. Namierzyli już nasz dom i kilkukrotnie do nas wydzwaniali.
Yurbisay postanowiła więc zrobić wszystko, by zostać w Polsce do czasu, aż sytuacja w kraju się uspokoi. Podjęła także pracę, a kwota ze zwrotu podatku miała zostać przeznaczona na dalszą spłatę grzywny. Niestety suma była za mała. Decyzją sądu kara finansowa zamieniona została na 25-dniowy areszt. Yurbi o tej decyzji nie miała pojęcia. W momencie, gdy zgłosiła się do Urzędu do Spraw Cudzoziemców, starać się o wydłużenie pobytu w Polsce, została zatrzymana przez Straż Graniczną.
– W Urzędzie do Spraw Cudzoziemców, w Kujawsko-Pomorskim Urzędzie Wojewódzkim w Bydgoszczy, obecnie rozpatrywany jest nasz wniosek o udzielenie ochrony międzynarodowej – tłumaczy mecenas Marcin Bałoniak, adwokat Wenezuelki. – Złożenie go podyktowane było zapewnieniem pani Subero bezpieczeństwa w związku ze zmieniającą się sytuacją w jej kraju. Zawnioskowałem również o kolejne przesłuchanie w obecności tłumacza.
Czynności prowadzone przez Straż Graniczną po wyjściu Yurbi z więzienia prowadzone były bez lektora.
– Strażnikom ufałam bezgranicznie – wspomina Yurbisay. – Zaproponowali sprowadzenie tłumacza, jednak od razu podkreślili, że postępowanie przedłuży się przez to o jeden dzień, a noc będę musiała spędzić w celi. Tęskniłam za dziećmi, chciałam szybko wracać do Wenezueli. W areszcie poznałam trochę język polski, myślałam, że sobie poradzę. Zamiast mi pomóc, wydali decyzję o obowiązku opuszczenia kraju w ciągu 30 dni.
Czekając na deportację, Yurbi kolejne dni spędziła w jednym z hosteli. By móc go opłacić, oszczędzała na jedzeniu. Po dwóch tygodniach skierowano ją do schroniska młodzieżowego w Toruniu.
– W tym czasie nikt z osób odpowiedzialnych za mój powrót nie kontaktował się ze mną – tłumaczy kobieta. – Dwukrotnie zgłaszałam się do siedziby Straży Granicznej, by spytać, jak mogę zalegalizować swój pobyt. Za każdym razem utwierdzano mnie w przekonaniu, że to mi nie przysługuje.
W połowie sierpnia służby skierowały wniosek do sądu o umieszczenie Yurbisay w strzeżonym ośrodku dla cudzoziemców w Kętrzynie. Decyzja rozpatrzona została pozytywnie.
W czasie, gdy Yurbisay znajdowała się w ośrodku, jej adwokat złożył zażalenie na orzeczenie sądu pierwszej instancji. W skutek tego sędzia Sądu Okręgowego w Bydgoszczy 11 września zamienił pobyt w strzeżonej placówce na obowiązek stawiania się raz w tygodniu w siedzibie Straży Granicznej.
Obecnie Yurbi, dzięki pomocy Fundacji Zdrowego Życia, otrzymała mieszkanie i drobne wsparcie finansowe. Z pomocą mecenasa Marcina Bałoniaka Wenezuelka będzie ubiegać się o ochronę międzynarodową i legalizację swojego pobytu.
Yurbisay obecnie przebywa w naszym kraju nielegalnie. W teorii więc Polskę musi opuścić natychmiast. Na czas postępowania administracyjnego, decyzja sądu o deportacji została zawieszona.
– Jeżeli polski sąd podejmie decyzję o deportowaniu mnie do kraju, świadomie skaże mnie na śmierć – ociera łzę Yurbisay. – W Wenezueli i Brazylii narkotykowy kartel wydał na mnie wyrok śmierci.
niki
26 października 2019 @ 10:28
Nasuwa się tylko jedno pytanie.
Czy urzędnicy zajmujący się sprawą byli świadomi sytuacji poszkodowanej?
(Tak, świadomie użyłem słowa poszkodowana)
Chcę wierzyć że nie, oraz że wszystko co tą panią spotkało było wynikiem zawiłości prawnych, przeciążenia systemu administracyjnego, skutkującym mechanicznym wykonywaniem przepisów,
bo jeśli nie i pracownicy administracji państwowej mieli świadomość zagrożenia jakie ciąży na tej kobiecie to …
… a z resztą co mamy narzekać. Ważne że znalazła się pomoc ze strony Fundacji i pana mecenasa.
Czy nasze państwo ma wypracowane procedury postępowania w podobnych sytuacjach.
Na przykład instytucja małego świadka koronnego art. 60 § 3 kodeksu karnego.