Dynia nie tylko ozdobna. Halloween, dziady, zaduszki
Przełom października i listopada to w wielu kulturach czas przenikania się dwóch światów. Co z dawnych zwyczajów towarzyszy nam do dziś?
Wieczory z filmami grozy, spacer i poznawanie mrocznych sekretów miasta, halloweenowe spotkania, nocne imprezy biegowe w przebraniach i na trasie wyznaczonej lampionami z dyni. Na toruńskich forach osiedlowych pojawiają się nawet listy domów, do których dzieci mogą zapukać z tekstem „cukierek albo psikus”. Są i spotkania w klimacie słowiańskich dziadów.
W Toruniu nie brakuje wydarzeń nawiązujących do nocy zadusznej. Z czasów jeszcze przedchrześcijańskich panuje przekonanie, że jest to moment przenikania się świata zmarłych ze światem żywych. Powszechnym i dotąd znanym zwyczajem było palenie ogni.
– Dusze zmarłych były w tym czasie uwalniane z zaświatów, a od czasów chrześcijańskich – z czyśćca – mówi Hanna Łopatyńska, kierownik działu folkloru i kultury społecznej w Muzeum Etnograficznym w Toruniu. – Na ziemi odwiedzały swoje domy i bliskich, stąd zachowania, które miały im pobyt tutaj ułatwić. Sądzono, że dusze, tak samo jak ludzie, odczuwają głód, zimno, ból, cierpienie. Dlatego na noc zostawiano w domu rozpalony piec, żeby mogły się ogrzać. Palono ogniska na cmentarzach oraz na rozstajnych drogach, aby oświetlić im drogę do domu. Natomiast złe dusze ogień miał odpędzać. Dzisiejsze znicze to relikt dawnych przekonań. Ten zwyczaj ma też interpretację chrześcijańską, gdzie ognie nawiązują do światła wiekuistego.
Był zakaz używania ostrych narzędzi, żeby nie zrobić duszom krzywdy. Unikano głośnych rozmów, hałasu, muzyki. Z kolei wyznawcy prawosławia obchodzili w tych dniach dziady jesienne.
– Dziady to dusze przodków, a także nazwa obrzędu poświęconego zmarłym. W domach urządzano ucztę i przygotowywano m.in. kutię, potrawy z kapusty, grochu, bliny. Resztki zostawiano na noc, żeby dusze mogły się posilić oraz, w tym samym celu, zanoszono na groby. Ten obrzęd nam najbardziej kojarzy się z dziełem Mickiewicza.
Dziadami nazywano również żebraków. Wierzono, że dusze bliskich mogą się wcielać w ich postać, dlatego rozdawano im jedzenie z prośbą o modlitwę w intencji zmarłych. Dlatego 1 i 2 listopada w całej Polsce pod kościoły przybywali bezdomni, licząc na hojną jałmużnę. Podobnie było na Kujawach i ziemi chełmińskiej. W obchodach świąt zadusznych zdarzały się też nietypowe zwyczaje, np. na Kaszubach:
– W jednej z prac etnograficznych ks. Jana Perszona jest informacja, że w nocy z 1 na 2 listopada chłopcy w przebraniach diabłów i czarownic, grając na burczybasie i diabelskich skrzypcach, urządzali na cmentarzu koncert dla dusz zmarłych – mówi Hanna Łopatyńska.
Czyli blisko klimatu Halloween (All Hallows’ Eve – wigilia Wszystkich Świętych) – trochę upiornie, trochę zabawnie. Ale trzeba pamiętać, że choć przywędrowało do nas ze Stanów Zjednoczonych już jako komercyjne święto, to genezę ma celtycką, z Irlandii i Szkocji.
– Samhain to święto pożegnania lata i powitania zimy. Wierzono, że zaciera się granica pomiędzy światami żywych i zmarłych, wśród których są też złe duchy. Dla ochrony przed nimi zakładano maski i czarną odzież, żeby się wśród nich nie wyróżniać i mieć spokój.
A dynia, która u nas jest popularna jesienią nie tylko kulinarnie? Ozdoby z dyni można spotkać na każdym kroku. Są wplatane nawet w stroiki zanoszone na groby, a w ofercie zniczy można znaleźć te nawiązujące do Jack-o’-lantern.
– Legenda mówi, że pewien skąpiec o imieniu Jack zaprzedał duszę diabłu w zamian za bogactwo. Zmarł 31 października, ale z umowy się nie wywiązał. Dlatego za karę zawsze w tę noc wędruje z latarnią i przypomina ludziom o ich grzechach. Jeżeli więc ktoś chciał zaznaczyć, że sam o nich pamięta, to wystawiał przed domem albo w oknach latarnie. Kiedyś drążono je z rzepy lub brukwi, później z dyni. Tak więc elementy z różnych kultur i wierzeń przenikają się wzajemnie i są obecne do tej pory.