Dziedzictwo buntu, czyli historia kobiet niezwykłych
Babcia w Kazachstanie spojrzała śmierci w oczy. Jej córka w „Solidarności” była „królową rewolucji”, a wnuczka to pierwsza aktywistka Torunia. Trzy wojowniczki: Barbara Kuta, Krystyna Kuta i Anna Lamers.
Gdy czerwonoarmiści 13 kwietnia 1940 roku przystępowali do wysiedlenia trzech samotnych kobiet: babci, matki i 10-letniej wówczas Barbary Kuty, jej mama krzyknęła – Możecie nas pod ścianę postawić, a ja się nigdzie nie ruszę!
-Jak się obudziłam, to tylko widziałam, jak ktoś, nie wiedziałam wtedy kto, wyciągnął taką dużą skrzynię i zaczął tam wrzucać różne rzeczy. Babcia przynosiła, a mama wyrzucała. Dowódca posadził ją i postawił dwóch do jej pilnowała. A komandir wszystko co mu popadło do tej skrzyni ładował- opowiada Barbara.
Tak ocalały rodzinne zdjęcia, na których “mały Baś” stoi w ludowym stroju w Druskiennikach. Na tle niedźwiadka pozuje elegancka mama i ojciec – Tadeusz Kowalewski, który był policjantem. Z każdej podróży przywoził jedynaczce zabawki. Często, ku niezadowoleniu matki, takie, jak dla chłopców. Czy Basia była zadowolona?
-Oczywiście, miałam sąsiadów chłopców, mniej więcej w tym samym wieku. Kiedyś z tatą pojechaliśmy do Wilna i przywieźliśmy bryczkę. I woziliśmy lalkę na tej bryczce. Chłopcy robili za konie i woźnicę. A jak babcia mnie zabierała do kościoła, zamiast mówić “W imię Ojca i Syna” tak mówiłam: “daj boziu syna” – wspomina dalej matka bohaterki toruńskiej opozycji…
Barbara nie bała się zmarłych
…Dom stał na górce. Stamtąd rozpościerał się widok na rzeczkę i miasteczko Marcinkańce, wówczas kilka kilometrów od granicy z Litwą. Dziś – niedaleko granicy z Białorusią. Stamtąd nasza bohaterka oglądała wycofujące się we wrześniu 1939 roku wojska polskie, a chwilę później – wkraczające rosyjskie. Wieś opuściła 13 kwietnia 1940 roku, a wróciła jako aktywna seniorka zupełnie niedawno.
– Ze dwa lata temu mój znajomy zawiózł mnie tam. I ten dom stoi. Górka zmalała, bo tam zrobili drogę.
Ojca Barbary, jako policjanta zabrano w pierwszej kolejności. Znajdował się w obozie w Ostaszkowie, potem w słynącym z okrucieństwa więzieniu w Twerze. Tam zginął. Żona nie doczekała prawdy o Katyniu, zmarła w 1983 roku. Córka dowiedziała się o jego miejscu śmierci w 1990 roku.
-To, co było najistotniejsze, w tym wszystkim, żeby dowiedzieć się o adresy, kogo mają wywieźć, kto jest zagrożeniem dla związku sowieckiego. Tym aresztowanym pozwolono napisać na święta listy do rodzin. I na tej podstawie sporządzili listę rodzin. Gdy ten list przyszedł, to się niczego nie spodziewałyśmy.
Droga do północnego Kazachstanu trwała dwa tygodnie. Wagony, które znamy z wojennych filmów, wówczas były ponurą rzeczywistością. Prycze, brak wentylacji, brak higieny, zamknięcie.
-Ja wylądowałam przy górnym okienku. Obok mnie jechała pani, która miała małe dziecko, miało dwa miesiące. Był problem z tym. W tym wagonie nie było żadnych urządzeń sanitarnych. Bardzośmy się cieszyli, jak ktoś poświęcił jakiś garnek. Przez okienko wylewaliśmy te nieczystości. I była wielka radość, jak zawartość wylądowała na tych, co nas pilnowali.
Tego wszystkiego naoglądała się mała Basia, a był to dopiero początek jej długiej drogi. Transport przyjechał do Rozowki w robotnicze święto – 1 maja.
-Po drodze wyrostki wychodziły na drogę i krzyczały “Polskie pany znimajciesz sztany, budiem was w żopu bić!” Widziałam tę drogę i wydawało mi się, że jak podejdę do drogi, to zaraz będzie stacja, a to było 40 kilometrów. Tam był taki dom ludowy i tam kołchoźnicy szli świętować. Dla nas to było dość ciekawe i zabawne, bo każdy miał w cholewie łyżkę. To, co było w skrzyni stanowiło podstawę naszego utrzymania. Mama sprzedawała, właściwie wymieniała się.
Stacja znajdowała się w miasteczku Tajnysza. W Rozowce założonej przez Niemców sprowadzonych do Rosji przez Katarzynę Wielką, pieniądze nie istniały. Dziś z kołchozu zostały gołe mury. Podstawą utrzymania był handel wymienny. Skrzynia z Polski stała się skrzynią skarbów, bo musiała utrzymać przy życiu dwie kobiety, a nieraz wspomóc innych. Trzecia z nich, babcia zmarła w trakcie wysiedlenia 1 stycznia 1941 roku. Od tego czasu Barbara przestała bać się zmarłych.
-Rozszalała się burza śnieżna, buran. Przez cały tydzień była w domu. Nie było miejsca, trzeba było palić. Trumnę wyniesiono do letniej kuchni. Bardzo to przeżyłam. Mama z przyjaciółką szukały materiału na trumnę, pomimo burzy. Gdy babcię pochowano, buran ustał.
W 1946 mama i córka wylądowały w Szczecinie. Pierwsze mieszkanie, jakie znalazły w poniemieckim mieście, wyglądało, jakby dopiero co, wyrzucono z niego rodzinę. Było duże i ładne, ale wspomnienie wysiedlenia z Marcinkańców było zbyt świeże. Wybrały skromne, lecz puste, dwupokojowe mieszkanie bez łazienki w robotniczej dzielnicy Niebuszewo.
-Jak pomyślałam, że dwa pokoje, to jak ja znajdę, gdy coś położę. Do tej pory cały majątek mieścił się na łóżku i pod łóżkiem.
W odrodzonej Polsce trzeba było jakoś żyć. Mama pracowała, a szesnastoletnia Barbara postanowiła, że będzie zarabiać i zostanie… nauczycielką. Problem polegał na tym, że jeszcze sama wyglądała jak dziecko. Skierowano ją do edukacji wczesnoszkolnej. Po kursie otrzymała skierowanie do pracy w Myśliborzu. Tułając się po wielu miejscowościach zakładała kolejne przedszkola,”aż za dobrze” jak sama się śmieje. Dlatego awansowała do pracy w samym kuratorium, gdzie nadzorowała organizację i działanie 50 przedszkoli w regionie. Sama. Jak mówi, jest cierpliwa do momentu. Cierpliwość skończyła się, gdy dostała burę od powiatowego pierwszego sekretarza za awarię ogrzewania przedszkolu w Myśliborzu. Trzasnęła drzwiami i wyszła. Takich decyzji w jej życiu było więcej, choćby małżeńskich – i to na dobre.
Męża poznała na wczasach. Oświadczył się jej po trzech dniach znajomości. Ona, niewiele myśląc, powiedziała “tak”. Po trzech miesiącach odbył ślub cywilny, w grudniu kościelny, a rok później na świecie pojawiła się Krystyna. Będąc jeszcze w matczynym łonie uczestniczyła w wiecach 1956 roku. Czy mogła nie stać się buntowniczką?
Krysia zjeżdżała po schodach
Mała Krysia, późniejsza gwiazda opozycji była dzieckiem miłym, grzecznym i prymuską. W szkole ciągnięto ją za to za uszy i warkocze. Bunt zaczął się w liceum od… zjeżdżania po schodach. Wymarzona jedynaczka przysporzyła mamie wielu zmartwień. Do teraz chodzi własnymi drogami niczym kot, a przywiązanie okazuje dyskretnie. Działalność w opozycji, dwójka “panieńskich” dzieci i zawód sprzątaczki. Wówczas mogło szokować. Dziś Barbara Kuta na większość macha ręką.
-Jeśli przez 60 lat nie dałam rady zmienić tego, co mi się w córce nie podoba, to cóż? Teraz będę zmieniała?
– Mama nauczyła mnie dobroci dla zwierząt, szacunku do innych ludzi, uczciwości i nie oglądania się na własne korzyści – mówi Krystyna Kuta, córka. – Mama nie była zachwycona, kiedy działałam w opozycji, bo z tym wiązały się represje. W tym okresie nasze kontakty stały się rzadsze, bo nie chciałam narażać rodziców. Wręcz puściłam plotkę, że zerwałam z nimi kontakt, co nie było prawdą. Chciałam, żeby się od nich odczepili, bo bezpieka nachodziła tatę w pracy. Dobrze zaadresowałam osobę, której się “zwierzyłam”, a o której podejrzewaliśmy, że przekazuje informacje. Najścia ustały.
Ania wpadła do koszyka
Stan wojenny dla Barbary oznaczał chorobę matki, strach o córkę, ale i długie podróże pociągami, wyłudzanie przepustek od urzędników oraz opiekę nad wnuczką Anią. Bezpieka nie przejmowała się niczym i Krystynę aresztowała, nie bacząc na to, czy dzieckiem ma się kto zająć. Trafiła do rodziców chrzestnych, a po długiej i pełnej przygód podróży znalazła ją babcia. Podczas powrotu z babcią, Ania Lamers, dziś poważna działaczka, była tak malutka, że gdy zakołysał tramwaj, wpadła komuś do koszyka, w którym były… jajka.
-Odwiedziłam potem córkę w Fordonie. Czekam I wchodzi moja Krysia, zielony płaszcz, włosy rozwiane. I się śmieje “Mamusia, nic się nie martw, Ania jest w dobrych rękach”.
Ania była w jak najlepszych. U babci.
-Babcia dała mi najwięcej – mówi Anna Lamers, skręcając w babcinej kuchni papierosa.- Babcia i dziadek dali mi naprawdę niesamowitą miłość i bezpieczeństwo. Jak mama była aresztowana, zawsze mogłam do nich trafić. Stworzyli mi bazę, lepszą nawet niż mama, która działała w “Solidarności” i wiecznie jej nie było. Trzeba o dziadku pamiętać. To był pierwszy feminista tego kraju. Był wielkim fanem kobiet, które robiły karierę, co więcej ich pracę domową traktował na równi. Babcia podejmowała bardzo odważne decyzje. Rzucając pracę w kuratorium, nagle została główną ekonomistką w Polmozbycie. Choć do dziś niewiele wie o samochodach i rozpoznaje samochody jedynie po kolorach.
Anna Lamers w Toruniu jest równie rozpoznawalna co jej mama, choć zupełnie niepodobna, bo sama przyznaje, że urodę odziedziczyła po babci. Staje w obronie wysiedlanych mieszkańców Winnicy II, jest twarzą demonstracji w obronie praw kobiet, zwierząt, a czasem i demokracji. Ale nie w tym liberalnym wydaniu – serce Ani bije po lewej stronie. Jest niezwykle wrażliwa społecznie i w tym bardzo blisko jej do Barbary. Wychowuje czwórkę dzieci. Dwójka “najnowszych” jest już niemal pełnoletnia. Zaopiekowała się nimi po śmierci przyjaciółki, a przy okazji niczym burza wyremontowała im dom. Pomagali wszyscy, nawet ci z przeciwnej strony politycznej barykady.
Teraz babcia Barbara mieszka już w Toruniu. Ściągnęła ją tu Ania. Jest aktywną seniorką, jeździ po świecie, a gdy trzeba, rusza z nią na spacer… po fortach. Czego protoplastka rodu przeżyć nie może? Martwi się, że córka i wnuczka znów muszą wojować. Sama mówi (a jej stanowisko jest uprawnione wiekiem i doświadczeniami), że rządy nie będą lepsze, ani gorsze, co najwyżej inne. Ale najwięcej emocji w niej wzbudza krzywda kobiet.
– Ludzie zajmowali stanowiska, a ona pozostała – mówi Barbara o Krystynie. – Nie chciała, przecież mogła. Doszli do władzy ludzie, którzy w większości byli interesowni. Ale jak zobaczyłam co się stało, powiedziałam, lepiej tak, jak jest. Że Krysia nie macza w tym palców, że jest przeciwna temu. Ten potencjał ludzki “Solidarności” został zniweczony bez sensu. A przede wszystkim kobiety. One przecież były takie dzielne. Oddały wszystko walkowerem.
12 października 2021 @ 16:59
Witaj Krysiu, ( KIKA) twoje imię w Liceum Nr.5 w Szczecinie.
Kochana Krysiu, niedawno myślałam o tobie i Kasi Niezabitowskiej , coś mi mówiło , zobacz w googlu ….i znalazłam ciebie. Krysiu… jestem twoja koleżanka z liceum w Szczecinie Elli Wiechowska -Kalojanis . …..to co przeczytałam o tobie zafascynowało mnie, jestem z ciebie bardzo dumna , i jak analizuje , to twoja osobowość , i charakter umożliwiły tobie , twoja drogę życia. A to , ze zjezdzalas po poręczy w liceum , było wspaniale …ale ryzykowne ..co tobie nie przeszkadzało.
Krysiu , znam twoja mamę Basię i tatka . Proszę Cię odpisz mi , żebyśmy nawiązały kontakt.
A teraz o sobie : wyszłam za mąż za Macka w1980 roku . W Szczecinie urodziłam Asie i Adasia . Asia ma 39 lat , Adaś 37 lat. W roku 1088 wyjechaliśmy do Niemiec , do Stuttgartu . W Niemczech urodził się Krzysztof , który teraz ma 32 lata i żonę i synka , studiuje jeszcze prawo. Nasze drogi rozeszły się po maturze , ja dowiadywałam się o tobie , ale nikt nie mógł mi pomoc. Ja zaczęłam studia na Akademii Rolniczej zaraz po maturze.
Maciek skończył prawo administracyjne i pracował w sadzie w Szczecinie .
Bylismy za Solidarnosciom cały czas , uciekaliśmy z reżimu komuny , na pochodzenie . Macka mama nam pomogła.
Jak wiesz mój ojciec był Grekiem , dlatego ta drogom uciekaliśmy z reżimu.
Krysiu …narazie tyle , podaje tobie mój adres e-mailowa elliwiechowski@aol.com. oraz stacjonarny tel. 0049715426271 ….Pozdrawiam Ciebie serdecznie i mamę oraz córki ..czekam na wiadomość….Twoje wiersze , chciałabym przeczytać …Uściski serdeczne Elli Wiechowska Kalojanis