Nadzieje Torunian w 1920. Czy wszystkie udało się ziścić?
Czy wiek może trwać ponad sto lat? W Toruniu tak – tu XIX stulecie trwało ponad 120 lat i wiemy dokładnie, w którym miejscu się skończyło. Było to dokładnie 18 stycznia 1920 r., gdy Dywizja Pomorska, przejmująca miasto z rąk niemieckich, została przywitana przez delegację Polskiej Rady Ludowej w Toruniu. Miejsce tego historycznego spotkania dziś nosi nazwę placu 18 stycznia. Tak rozpoczęła się nowa epoka i niepodległość w Toruniu.
Przemarsz płk. Stanisława Skrzyńskiego i hallerczyków witany był z ogromnym entuzjazmem, a cała trasa wiodąca od Dworca Miasto, Wilhelmstadt, przez Stare i Nowe Miasto, aż do Ratusza Staromiejskiego kipiała od dekoracji. To mieszane – polsko-niemieckie i katolicko-ewangelickie – miasto witało niepodległą Polskę z entuzjazmem z jednej i pokorą z drugiej strony, wierząc, że od teraz będzie tylko lepiej: stabilniej, taniej, a przede wszystkim z pełnym brzuchem. Wyniszczone I wojną światową Pomorze od kilku lat żywiło się „wojennym chlebem” z domieszką coraz gorszych kartofli, wronami skupowanymi po 1,5 marki za sztukę i płaciło na czarnym rynku bajońskie sumy za masło i mięso. Tuż przed wkroczeniem wojsk polskich do miasta zawiązał się komitet odpowiedzialny za przywitanie delegatów „niepodległej”, którego członkowie z własnych kieszeni pożyczyli miastu ponad 90 tys. marek na dekoracje. To doskonale ilustruje zaufanie Pomorzaków do przyszłych polskich rządów.
Przygotowania do przejęcia Torunia trwały już kilka miesięcy, odkąd było wiadomo, że te ziemie znajdą się w Rzeczpospolitej, co sankcjonował już traktat wersalski – mówi prof. Instytutu Historii Polskiej Akademii Nauk Tomasz Krzemiński. – Czekano na ratyfikację ze strony Niemiec. Przejmowanie terytorium miało rozpocząć się 7 dni po tym, jak niemieckie Zgromadzenie Narodowe ją przegłosuje. Ostatecznie doszło do tego 10 stycznia. W Toruniu zawiązał się społeczny komitet, który miał zająć się oprawą tego przejęcia, ponieważ nie można było liczyć na spontaniczne udekorowanie miasta wzdłuż trasy przemarszu. Obecne ulice św. Katarzyny, Królowej Jadwigi i Szeroka były zamieszkiwane głównie przez niemieckich torunian. Oficjalnie bowiem zakładano jedynie przejęcie władzy od nadburmistrza Arnolda Hassego przez płk. Stanisława Skrzyńskiego i przekazanie jej dr. Ottonowi Steinbornowi.
Oczywiście, żadne szanujące się miasto i miasteczko Pomorza nie poprzestało tylko na oficjalnym podpisaniu protokołu i żołnierzy witano wszędzie ze stosowną oprawą, choć możliwości były skromne. Były bramy triumfalne, chleb i sól, rogatywki, łzy i okrzyki.
„Witamy wszystkich żołnierzy, skądkolwiek pochodzą, z równą serdecznością, jako obrońców wolnej i zjednoczonej Polski i stróżów praw i swobód narodowych. Czołem!” – pisała „Gazeta Toruńska”.
Tak cieszyli się Polacy – warto wspomnieć, że najwyraźniej już wówczas przyszły „korytarz” był inwigilowany przez Niemcy. Trasę przemarszu Skrzyńskiego wraz z wojskiem fotografował Hermann Spychalski, który przywędrował tu z Nowego Tomyśla. Karierę w Toruniu umożliwiły mu ścisłe kontakty z polskim wojskiem, w łaski którego wkradł się, portretując samego Hallera podczas pobytu w Toruniu. Chwilę później Toruń stał się areną walki szpiegów niemieckich z polskim kontrwywiadem i wywiadem. Czy brał w niej udział Niemiec „Spiczalski”, jak mówią o nim najstarsi torunianie? 18 stycznia 1920 r. nikt o tym nie myślał. Panowała podniosła atmosfera, padały szlachetne deklaracje.
Historia wydała swój wyrok – powiedział podczas oficjalnego przejęcia miasta w ratuszu płk Stanisław Skrzyński. – Uchylmy przed nią czoła. Nie będziemy dziś dotykać kwestii wyrządzonych krzywd, gdyż to przynależy sądowi także historii. Przyjmując dziś od panów klucze miasta, zaznaczam, że stoimy na stanowisku prawdziwej i szczerej lojalności względem wszystkich bez różnicy stanów i narodowości obywateli państwa polskiego.
Podniosła atmosfera i powszechna radość nieco szarzały, gdy nie wszystkie posunięcia polskich władz odpowiadały oczekiwaniom torunian.
Polacy witali entuzjastycznie swoich żołnierzy – podkreśla prof. Tomasz Krzemiński. – Widzieli w nich swoich oswobodzicieli z ucisku pruskiego. Pamiętajmy, że poczucie narodowe na długo przed I wojną światową było już silnie ugruntowane wśród Polaków w Toruniu, którzy kultywowali przywiązanie do swych tradycji, obyczaju i języka. Wkroczenie polskich wojsk było odbierane jako ziszczenie marzeń co najmniej kilku pokoleń. Trzeba pamiętać, że wkraczali tu najróżniejsi żołnierze. Część z nich była faktycznie z Pomorza, ale później, gdy Toruń stał się ważnym garnizonem, ściągali też weterani walk frontowych. Po styczniu 1920 r. do Torunia napływali też nowi mieszkańcy, którzy chcieli zrobić tu dobre interesy, a sprzyjały temu okoliczności. Optanci niemieccy wyprzedawali swe majątki po zaniżonych cenach. Niekorzystnym dla rodowitych Pomorzan posunięciem polskich władz było zrównanie kursu marki polskiej i niemieckiej. Bardzo szybko odczuto negatywne skutki tej decyzji. Był to pierwszy sygnał, że oczekiwania związane z powrotem Torunia i Pomorza do Polski rozchodzą się z rzeczywistością. Innym ciosem była polityka kadrowa. Władze centralne uważały, że nie ma tu odpowiednich ludzi do wykonywania funkcji administracyjnych. Tacy byli w dawnym zaborze austriackim. Na Pomorze napłynęło tu mnóstwo urzędników, również dlatego, że Galicja dużo poważniej była doświadczona wojną światową, co w połączeniu z tradycyjną biedą czyniło w ich oczach Toruń atrakcyjnym miejscem do życia. Pomorzanie czuli się dotknięci tymi posunięciami, jak również wybrykami polskich żołnierzy, łamaniem przez nich prawa, co w oczach miejscowych, przyzwyczajonych do porządku i praworządności, było trudne do akceptacji. Narastał konflikt pomiędzy „pomorskimi śledziami” a „bosymi Antkami” czy „Galileuszami”, który stał się jednym z charakterystycznych aspektów pomorskiego dwudziestolecia niepodległości.
Pieniędzy pożyczonych na dekorację miasta polskie władze najprawdopodobniej nie zwróciły.