Uratowała kilkudziesięciu Żydów w czasie II wojny światowej. Zmarła Zofia Czuruk-Mielniczek
Nie żyje Zofia Czuruk-Mielniczek, torunianka, która wraz z ojcem uratowała w czasie II wojny światowej kilkudziesięciu Żydów. Zmarła 1 stycznia 2019 r. w wieku 92 lat. Pogrzeb odbędzie się w środę (9 stycznia) w bazylice katedralnej św. Jana Chrzciciela i św. Jana Ewangelisty w Toruniu.
Przypominamy nasz reportaż*, w którym Zofia Czuruk-Mielniczek oraz jeden z ocalonych opowiedzieli nam o Lwowie z czasów Holocaustu.
Ojciec Zofii Czuruk-Mielniczek z Torunia uratował kilkudziesięciu Żydów w czasie II wojny światowej. Zmarł wycieńczony pobytem w więzieniu. Josef Eyntov ma dziś 92 lata i mieszka w Izraelu. Na kolanach całowałby po rękach swojego wybawcę – pośmiertnie uznanego w 2010 r. Sprawiedliwym Wśród Narodów Świata.
– Patrzyłam na wojnę oczami dziecka, chociaż byłam już pełnoletnia – wspomina Zofia Czuruk-Mielniczek, mieszkanka Torunia. – Nasz dom już przed wojną był otwarty dla wszystkich potrzebujący. Przewinęli się przez niego oficerowie, ziemianie, księża, zakonnicy oraz uchodźcy. Ojciec był profesorem akademickim. Uczył języków słowiańskich. Miał silny kręgosłup moralny. Wiedział, że słabszego nigdy nie wolno zostawić w potrzebie.
Niemcy przejęli z rąk Rosjan Lwów w lecie 1941 r. Żydzi nie byli dla nich ludźmi. Wszystkich należało zamknąć w getcie. Eksterminacja – to zakładał plan Hitlera.
– Doskonale wiedzieliśmy, co grozi za ukrywanie Żydów – wspomina Zofia Czuruk-Mielniczek. – Żołnierze III Rzeszy się nie patyczkowali. Od razu kula w łeb albo pętla na szyję. Tata pomógł jednak dziesiątkom osób.
Wracała na piechotę, by znaleźć ciało
Julian Szpringer był bardzo uzdolnionym młodych chłopcem, uczniem profesora Czuruka. Miał siostrę. Byli Żydami.
– Siostra Julka była śliczną dziewczyną – wspomina córka sprawiedliwego wśród narodów świata. – Udało się załatwić im aryjskie papiery. Pomogła Armia Krajowa. Trafili do majątków ziemskich zarządzanych przez Niemców. Dziewczynę jednak ktoś zakapował. Nie wiem jakim cudem, ale udało się jej uciec do Austrii. Może jakiś Niemiec się zlitował, patrząc na śliczną kobietę. Potem na piechotę wracała do brata. Pokazali jej tylko przestrzelone zaświadczenie. Ukraińcy, którzy uciekali na Zachód potrzebowali dokumentów. Zabijali wiec Polaków, którzy mieli papiery.
Naprzeciwko rodziny Czuruków mieszkali lekarze. Rodzina Jonasów.
– Oboje byli lekarzami – wspomina torunianka. – Mieli córkę. Ojcu udało się uratować ich wszystkich. Gdy tata umierał w 1950 roku, doktor Jonas przyjechał do szpitala. Robił, co mógł. żeby uratować mu życie. Więzienie na Mokotowie, gdzie wtrącili go funkcjonariusze UB, zniszczyło jednak doszczętnie jego zdrowie. Zmarł 3 maja. Doktor płakał jak dziecko.
W 1942 r. Niemcy zdecydowali o likwidacji getta lwowskiego. Wielu Żydów próbowało uciekać i szukać schronienia. Strzelano do nich jak do kaczek. Część wiedziała, że ich jedyną deską ratunku jest rodzina Czuruków.
– Moja babcia wyjechała kilka miesięcy wcześniej ze Lwowa, ale nadal była zameldowana – skrupulatnie opowiada Zofia Czuruk-Mielniczek. – Ojciec postanowił, że Żydówka, która potrzebuje pomocy, zajmie jej miejsce. Serce kołatało mi niesamowicie, jak usłyszałam głosy ukraińskich milicjantów na schodach. Od razu zaczęłam grać na pianinie i robić teatr. Przychodziło mi to łatwo, bo dziecinną miałam jeszcze urodę. Nie mogliśmy zdradzić się jednym ruchem. Weszli do kuchni. Od razu rozpoznali Żydówkę. Tata zrobił jednak wielką awanturę, że chcą zabrać jego teściową. Oni by tego nie zrobili. Wszystkich nas zastrzeliliby na miejscu. Jakimś cudem jednak uwierzyli i poszli dalej.
Córka ukrywanej Żydówki oraz jej mąż, również dostali aryjskie dokumenty. Postanowili wyjechać do Warszawy. Starsza pani nie chciała być dla nich kulą u nogi. Wzięła końską dawkę tabletek psychotropowych. Zmarła. Jej córka zginęła później w stolicy. Nie mogła zostawić potrzebujących na pastwę losu. Była lekarzem.
Na 10 lat zesłany na Kołymę
Tytułu Sprawiedliwego wśród Narodów Świata prof. Czuruk nie dostałby jednak, gdyby nie przypadkowe zrządzenie losu. Josef Eyntov przyjechał w 2006 roku do Polski na zjazd drugiego pokolenia przemyskich Żydów.
– Tam opowiadaliśmy sobie historie wojenne – wspomina Josef Eyntov, dziś 92-letni mieszkaniec Izraela. – Jeden z kolegów powiedział po usłyszeniu mojej, że zna ją z książki. Od razu zapytałem z jakiej. Okazało się, że syn mojego wybawcy opisał losy swojej rodziny i moje, z nimi splecione, w książce. Odnalazłem wydawnictwo i odszukałem Zofię Czuruk. Od razu wystąpiłem o przyznanie temu szlachetnemu człowiekowi tytułu Sprawiedliwego wśród Narodów Świata.
Całowałbym na klęczkach po rękach
Eyntov doskonale pamięta Lwów z początku 1944 roku.
– Nie mogłem wiedzieć nic o moim wybawicielu – mówi mieszkaniec Izraela. – Jakby znał jakieś szczegóły, to torturowany mógłbym je zdradzić. Nie mogliśmy tak ryzykować. Pytano mnie czy nie boję się chodzić po Lwowie. Uważałem, że nie mam tak charakterystycznej żydowskiej urody. Profesor śmiał się i grał słowami, że wyglądam „jak Czech – trzech Żydów”. Nie można było poddać się psychicznie. To byłby koniec.
Po wojnie ocalony Żyd trafił już w 1946 roku do Izraela. Jego żonę też uratowali przed śmiercią Polacy. Przed Oświęcimiem uchroniła ją polska mniszka.
– Żonie udało się odnaleźć ją bardzo szybko – opowiada Josef Eyntov. – Ja na ślad profesora Czuruka nie mogłem trafić. Cała jego rodzina została rozrzucona po świecie. Gdybym po wojnie mógł go spotkać chociaż jeden raz. O mój Boże… Całowałbym go na klęczkach po rękach. Ludzi tak wielkiej szlachetności, jak on i jego rodzina, nie ma wielu. Przecież oni nie mieli żadnego interesu, żeby pomagać obcym sobie ludziom. Tak byli jednak wychowani.
Buty Bronka Józefka
Zofia Czuruk-Mielniczek łamiącym głosem opowiada historię swojej rodziny. Brat za przynależność do AK trafił na Kołymę. Był tam do 1955 roku. Ojciec umarł bardzo szybko. Matka bez środków do życia, w ogromnej biedzie została w Lwowie. Czekała na powrót syna z sowieckiego łagru. W 1955 roku znów go ujrzała. Stryj pomagał w Warszawie Żydom. Ktoś podkablował go Niemcom. Wywieźli go wraz z żoną i córką do obozu zagłady do Oświęcimia.
– Nigdy nie zebrałam się na odwagę, żeby tam pojechać – mówi torunianka. – Nie chce tego oglądać. Moje serce by nie wytrzymało.
Wspomina 1945 rok. Radziecki żołnierz zapukał do drzwi.
– W drzwiach stanął Gruzin, niesłychanie przystojny – opowiada sędziwa dziś kobieta. – Chciał się dowiedzieć co u Jonasów. Ich córka flirtowała z nim na początku wojny. Kilka lat był jej wierny. Nie mógł uwierzyć, gdy powiedziałam mu, że żyje, ale wyszła za mąż. Płakał jak bóbr. Powiedział, że Gruzini dają słowo kobiecie na całe życie. Wyszedł. Takie historie też się na wojnie zdarzały.
Mieszkanka Torunia sama też była w AK. Trafiła po wojnie do ciotki do Krakowa. Do dziś, gdy tylko zamknie oczy, ma przed oczami Lwów pogrążony w wojennej zawierusze.
– Zabijali Żydów za sam fakt istnienia – mówi cichym głosem. – Rodzina Józefków pomagała im, jak mogła. Niemcy byli jednak czujni. Znaleźli żydowską kryjówkę. Ku przestrodze dla innych powiesili całą rodzinę w centrum miasta. Mój brat na początku ich nie poznał. Później dostrzegł jednak buty naszego kolegi z podwórka…. Bronka.
*Autor Tomasz Więcławski, współpraca Michał Ciechowski.