Nocne życie starówki. Po zmroku miasto nie zasypia
W niedzielę rano starsze panie idą do kościoła. Przy Szerokiej otwierają się restauracje. Na ulice wychodzą rodziny z dziećmi. Gdzieniegdzie widać jeszcze ślady tego, co działo się ubiegłej nocy. Bo gdy zapada zmrok, toruńska starówka nie zasypia. Tętni życiem nie mniej niż za dnia. Choć nad ranem nierzadko przypomina krajobraz po bitwie.
Kasia za barem stoi od kilku lat. Niejedno widziała i niejedno słyszała. Mało co ją dziwi. Więcej denerwuje, ale nie da tego po sobie poznać. Stałych bywalców już zna, z każdym się wita, zanim zapyta, co podać. Tu jako jedyna jest trzeźwa, choć czasem i jej zdarzy się wznieść toast. Kiedy zrobi się ruch, umie zapanować nad chaosem, a za ladą ma własny porządek. Drinki mogłaby przyrządzać z zamkniętymi oczami.
– Faceci częściej biorą piwo, dziewczyny pół na pół. Co odważniejsi mieszają, ale nie jest ich wcale tak dużo – mówi.
Po chwili skacze między stolikami, zbierając na tacę puste szklanki i butelki. Obchód zaczyna od końca, bo wtedy jest mniej noszenia. Szklana piramida rośnie do imponujących rozmiarów, ale przecież nie robi tego pierwszy raz. Pewnym krokiem wraca i wchodzi za bar.
– Zazwyczaj o tej porze znajdzie się już kilka wolnych miejsc. Do pierwszej, czasem do drugiej mamy spory zapierdol, potem towarzystwo się wykrusza – Kasia odkłada butelki do skrzyni.
Szkło już umyte czeka, by odstawić je na miejsce. Najpierw jednak trzeba obsłużyć kolejne osoby.
– W sobotę wieczorem na starówce są dwa typy ludzi. Ci, którzy nie przyszli tu w piątek i ci, którzy przyszli, ale jeszcze nie wrócili – mówi, nalewając piwo.
Kątem oka patrzy na stolik w rogu pomieszczenia. Od kilku godzin siedzi przy nim kilka osób. To dziś najdłużej zajęty stolik. Podniesione głosy przebijają się przez głośną muzykę, ale trudno zrozumieć jakiekolwiek słowa. Pochyla się nad ladą.
– Niektórzy chcą tu spotkać się ze znajomymi, inni przyszli się po prostu najebać. Każdy bawi się, jak umie – dodaje.
Sięga po czystą szklankę i nalewa piwo.
W tle rozlega się dźwięk tłuczonego szkła.
Od strony placu Rapackiego idzie trójka mężczyzn. W Starówkę, bo tu w weekendy się żyje. Pewnym krokiem, choć języki się już trochę plączą. Po prawej łysy, pozostali włosy na żel, spod kurtek wystają kołnierze koszul. W rękach butelki, prawie podopijane. Zabawę zaczęli dużo wcześniej, teraz szli dopełnić noc w jednym z klubów. Rozmawiali o rzeczach o tej porze najważniejszych.
– Kamil, kurwa, tylko cztery wypiłeś – prawie krzyknął łysy, pokazując cztery palce.
– Nie zjadł wcześniej, to go ścina – dodał ten po lewej.
Kamil mruknął coś cicho i zatrzymał się. Rozejrzał się wokół. Byli pod Łukiem Cezara.
– Doniesiesz! – łysy klepnął go w plecy z głośnym plaskiem.
Głos poniósł się echem po sąsiednich ulicach. Jeśli ktoś wcześniej nie zwrócił na nich uwagi, teraz na pewno obejrzał się przez ramię. Po kilku kolejnych metrach Kamil nie wytrzymał.
– Czekajcie tu, bo się kurwa zeszczam – rzucił do kolegów.
Kilka kroków w bok, do najbliższego muru. Pozostała dwójka wyrozumiale przystanęła. Wiedzą, że czasem na pełny pęcherz nie ma rady. Nawet, jeżeli trzeba go rozładować pod kościołem. Sączą piwo, czekając aż skończy. Łysy upuszcza butelkę.
Słychać dźwięk tłuczonego szkła.
Od pomnika Kopernika wzdłuż Szerokiej stoi mały tłum. Faceci w koszulach czerwoni na twarzach, bo ledwo zeszli z parkietu, i wymalowane dziewczyny wbite w obcisłe sukienki. Zbici w małe grupki wyszli odetchnąć w oparach nikotynowego dymu. Jedna para przysiadła na kamiennym cokole pomnika. Kiedy ona znudzona zostawia ślady szminki na papierosie, on z przejęciem opowiada o swoim nowym samochodzie. Nie zdążył pochwalić się, ile za niego dał. Ktoś się potknął i upadł tuż przed nimi.
– Jebany chodnik – mruknął, podnosząc się z ziemi i zmieszany poszedł dalej.
Kilkanaście metrów dalej kolejna grupa kręci się przy osiołku. Urządzają zawody w jak najdłuższym wysiedzeniu na grzbiecie, choć niektórym, ku uciesze gawiedzi, problem sprawia samo wdrapanie się na nieruchomego wierzchowca. Kiedy mistrz w siedzeniu na ośle zostaje już wyłoniony i zbierze owacje od przypadkowych przechodniów, można iść dalej.
Każdy weekendowy imprezowicz prędzej czy później skończy w tym miejscu. Kebab to obowiązkowy punkt każdej nocnej wycieczki. W godzinach szczytu trzeba odstać swoje, by się do niego dostać. Ktoś zagląda przez szybę.
– Tu zawsze jest kolejka – mówi do swoich kolegów.
I tu zawsze się dzieje. W nocy pod kebabem przeżywa się wzloty i upadki. To miejsce pełne kontrastów. W jednej bramie jakaś para obejmuje się, wyjadając surówkę z bułki. W drugiej chłopak trzyma włosy rzygającej dziewczynie. Przed chwilą zjadła. Na ulicy dochodzi do szarpaniny.
– Wypierdalaj – krzyczy gość w czapce z daszkiem.
Naprzeciwko stoi postawny mężczyzna w zielonej bluzie. Dwóch kolegów przytrzymuje go za ramiona, żeby nie zrobił czegoś głupiego. Robi więc to, co może – próbuje opluć przeciwnika. W efekcie ślina ścieka mu po brodzie.
– Adam, nie warto – uspokajają go.
Wokół zebrało się już kilku gapiów. Część tylko patrzy, a niektórzy zaczęli dopingować. Podobno ten w czapce trącił Adama, przechodząc obok. W odpowiedzi został odepchnięty i tylko ci bardziej przytomni zapobiegli bitce. Po chwili słownych przepychanek rozum bierze górę. Gość w czapce odchodzi. Adam z kolegami idą w drugą stronę.
Z oddali dobiega dźwięk tłuczonego szkła.
PS Imiona postaci zostały zmienione.