Perełka inżyniera Płockiego bez tajemnic
Centrum Aktywności Lokalnej na Chełmińskim Przedmieściu w końcu otworzyło swoje podwoje dla mieszkańców. Naszej redakcji udało się skorzystać z wyjątkowej wycieczki po willi i ogrodzie przy Grunwaldzkiej 38. Przewodnikami byli nie tylko pracownicy Lokalnej Grupy Działania, ale i rodzina twórcy tego architektonicznego cuda.
O budynku wiedzieliśmy dotychczas tyle, że inżynier Edmund Płocki wystąpił o pozwolenie na budowę własnego domu w 1930 r., czyli przed 90 laty. Właściciel współpracował zarówno z Ignacym Tłoczkiem, jak i Kazimierzem Ulatowskim. Edmund Płocki nadzorował budowę zarówno kościoła redemptorystów, jak i hali wystawowej przy Szosie Bydgoskiej. Willa jest chyba jednak najciekawszym jego dziełem.
Otacza ją bardzo ciekawy ogród, który już kilkakrotnie miał zostać wycięty w pień. Można rzec, że pierwotnie urządzono go „w duchu polskim”, ponieważ znajdowały się w nim biało i czerwono kwitnące drzewa, które, niestety, nie dotrwały do naszych czasów. W podobny sposób zaprojektowano nasadzenia m.in. przy ul. Chopina. W latach 80. XX w. przed zniszczeniem ogród wybroniło drzewo, które wówczas było rarytasem na całą północną Polskę. Dziś znów się nim staje, po tym, jak swój pomnikowy okaz wyciął m.in. Wrocław. Mowa jest o soforze, czyli perełkowcu japońskim.
Do tego perełkowca zjeżdżali się naukowcy z całej Polski – wspomina pan Eugeniusz Pawłowski, zięć Edmunda Płockiego i nasz przewodnik. – On pięknie kwitnie, potem owoce mają takie właśnie długie sznury, jak perły. Nie wiem, jakim cudem tak daleko na północy przeżył. Każdy krzew, każda roślina, które tu były, były posadzone ręką teścia. Pierwotnie to było gołe pole, co widać na starych zdjęciach.
Aleja świerków przed budynkiem zaczyna się dwoma starszymi okazami – te również posadził inżynier, który wykazywał się sporą pomysłowością. Domowe choinki tworzył z gałązek świerków i… kozłów malarskich, ku uciesze wnuczki i kotów. W ogrodzie prócz drzew znajduje się basen – fontanna, który zdobią repliki żab. Są to odlewy tych samych, które stoją u stóp Flisaka na Rynku Staromiejskim. Zbiornik, póki co, stoi pusty, ale kto wie? Toruń dziś zaczyna zbierać deszczówkę, a inżynier Płocki robił to na długo, zanim stało się to modne. Basen bywał jednym ze źródeł wody dla roślin, ale znajduje się tu również kilka zmyślnie skonstruowanych ujęć, których przeznaczenia nie można było dociec, zerkając do ogrodu z ulicy. Sąsiedzi i rodzina wspominają, że prócz części ozdobnej, znajdował się tu spory warzywnik – przedwojenni torunianie w końcu stąpali mocno po ziemi. A co we wnętrzach?
W holu wisiała lampa zrobiona z łuski pocisku, który spadł na pobliską posesję – wspominał nasz przewodnik. – Gdyby spadła bliżej, domu by już nie było.
Na parterze budynku znajdował się gabinet i dzienne pokoje – jeden z historycznym kominkiem z piaskowca, a drugi z półokrągłym wykuszem. W części „roboczej” znajdowała się kuchnia ze spiżarnią oraz jadalnią w niedużym zimowym ogrodzie. W słoneczne dni podnoszono w nim okna angielskie, które, jak czytamy w dawnych przewodnikach, były w Toruniu niezwykle popularne, a dziś można je jeszcze znaleźć przy Bydgoskiej 50/52. Oryginalne drewniane schody wiodą do dziś na piętro.
Na klatce znajdowało się okno z kolorowych szkieł, oczywiście odpowiednio wymodelowanych – wspominał pan Eugeniusz. – Umyć górę – to nie było proste. Na piętrze znajdowały się sypialnie teściów i dziadków. Ten dom budowali wspólnie, składając się na to i zaciągając kredyt pod budowę. Do dziś zachowały się u nas weksle i dokumenty. Pokoje łączyła wspólna łazienka z wyjściem na taras.
To przedziwne pomieszczenie, które powinno się nazwać pokojem kąpielowym, było przemyślane w każdym detalu. Ogromne okno może dziwić, ale w jego lokalizacji nie ma przypadku – widok z tarasu roztacza się na park przy wieży ciśnień, a wysokie drzewa strzegły dyskrecji korzystających z wanny. Otwory okienne wypełnione były pierwotnie kolorowymi grubymi szkłami, które, niestety, nie zachowały się do dziś.
Edmund Płocki do ostatniego dnia swojego życia dopieszczał willę. Rodzina wspomina, że tuż przed śmiercią montował dzwonek we wspomnianym wcześniej pokoju. Jego dźwięku już nie zdążył usłyszeć. Po śmierci inżyniera rodzina z żalem sprzedała dom.
Zięć i wnuczka architekta cieszą się dziś z tego, że jego dzieło życia będzie służyć lokalnej społeczności.
Teściowi bardzo by się to spodobało – mówił pan Eugeniusz, kończąc oprowadzanie wśród młodych ludzi i dzieci biegających po historycznym ogrodzie.
Program spotkań odbywających się w Centrum Aktywności Lokalnej dla Chełmińskiego można znaleźć na stronie: facebook.com/calwillazpasja/.