Rozmowa z pacjentem jest sztuką [WYWIAD]
O początkach kariery, wybranej ścieżce kształcenia i satysfakcji z pracy z pacjentem rozmawiamy z dr. Przemysławem Jaczunem z Torunia, chirurgiem i specjalistą w zakresie medycyny estetycznej.
Od zawsze pan wiedział, że chce zostać lekarzem?
Od zawsze nie [śmiech]. Myśl pojawiła się na lekcji biologii w siódmej klasie podstawówki. Pamiętam, że pani Małgorzata Padyjasek, nasza nauczycielka, wprowadzała nas w tajniki poznawania ludzkiego organizmu. To wtedy pojawiła się we mnie myśl o zostaniu lekarzem. Kierując się nią, wybrałem klasę o profilu biologiczno-chemicznym w 8 Liceum Ogólnokształcącym w Toruniu. Nie wszystko układało się jednak idealnie, jak to u licealisty – miałem swoje wzloty i upadki. Ostatecznie zdecydowałem, że będę kontynuować naukę na Akademii Medycznej w Bydgoszczy, obecnie Collegium Medicum UMK i w związku z tym przeniosłem się do 4 Liceum Ogólnokształcącego, żeby podnieść sobie poprzeczkę. Tu zaczęła się walka o jak najlepsze wyniki. Za pierwszym podejściem nie zakwalifikowałem się na wydział lekarski. To skłoniło mnie do podjęcia nauki na Wydziale Chemii na UMK w Toruniu i włożenie jeszcze większego wysiłku w przygotowania do kolejnego podejścia. Drugi raz zakończył się już pełnym sukcesem. Stałem się studentem pierwszego roku UMK, Wydziału Lekarskiego Collegium Medicum w Bydgoszczy. Spełniłem jedno ze swoich marzeń.
Już na studiach planował pan dalszą ścieżkę kariery?
W okresie studiowania bardzo dużo czasu spędzałem w szpitalach, na różnych oddziałach. Już wtedy, uczestnicząc przy operacjach chirurgicznych, wiedziałem, że chirurgia jest tym, czym pragnę zajmować w życiu. Ratowaniem ludzkiego istnienia.
Jak zaczęła się w takim razie przygoda z medycyną estetyczną?
Podyplomową Szkołę Medycyny Estetycznej zacząłem jako lekarz rezydent, byłem wówczas w trakcie robienia specjalizacji z chirurgii ogólnej. Decyzja ta była podyktowana chęcią niesienia pomocy również w aspekcie estetycznym, czyli tym wszystkim, którzy zmagają się z niedoskonałościami ludzkiego ciała. Traktowałem to jako uzupełnienie oraz rozszerzenie wiedzy chirurgicznej. Przy wyborze szkoły kierowałem się najwyższymi standardami i tak trafiłem do Warszawy pod skrzydła dr. Andrzeja Ignaciuka.
Nie żałuje pan wyboru drogi zawodowej?
Staram się podejmować w życiu decyzje, które są przemyślane. Lata nauki i praktyki w kierunku medycyny estetycznej utwierdziły mnie, że to najlepsza droga, jaką mogłem wybrać. Śmiało mogę potwierdzić, że to była najlepsza decyzja.
Praca w zawodzie z pewnością nie zaczęła się jednak od własnego gabinetu. Gdzie zbierał pan doświadczenie?
Doświadczenie zawsze zaczyna się od praktyki. Początkowym miejscem mojej pracy był oczywiście szpital. To w nim zdobywałem wiedzę z zakresu chirurgii ogólnej. Mając do czynienia z pacjentami z problemami estetyki, pomału przygotowywałem się do pracy lekarza medycyny estetycznej. Wiedzę i doświadczenie w tym zakresie zdobyłem na wielu kursach i szkoleniach.
Co ostatecznie skłoniło pana do otwarcia własnego gabinetu?
Własny gabinet to zawsze kolejny krok w życiu lekarza. Pracując we własnym gabinecie, mam poczucie, że jestem u siebie. Jest to niesamowity komfort psychiczny – nie tylko dla mnie, ale także dla pacjenta. Wspólnie możemy ustalić termin, czas wizyty. Nic nas nie ogranicza.
To koniec kształcenia czy w dalszym ciągu podnosi pan swoje kwalifikacje?
Lekarz ma przyjemność, ale też obowiązek, kształcenia się przez całe życie. Medycyna się zmienia, co chwilę jesteśmy świadkami kolejnych przełomów. Trzeba być na bieżąco, śledzić aktualny stan badań. Mogę śmiało powiedzieć, że w moim przypadku to nie koniec, a początek. Przede mną liczne kursy i szkolenia. Poszerzanie wiedzy nie ma końca.
Niemniej, wiedzę na ten moment i tak ma pan bardzo rozległą. Co pana zdaniem jest kluczem do sukcesu w zabiegach medycyny estetycznej?
Może zabrzmi to banalnie, ale uważam, że rozmowa jest kluczem do sukcesu. Najważniejsze są oczekiwania pacjenta. Problem, z którym przychodzi. Jeżeli dobrze zrozumiem pacjenta, to będę mógł trafnie postawić diagnozę i odpowiednio dobrać zabieg. Rozmowa z pacjentem jest sztuką, której uczymy się przez całe życie.
Pacjenci doceniają pana za profesjonalizm i troskę w podejściu. Do pańskiego gabinetu przyjeżdżają nawet z Warszawy. Uznaje pan to za swój sukces?
Każdy pacjent jest wyzwaniem. Przy każdej wizycie oczekuję sam od siebie pełnego zaangażowania. Staram się, aby przekazać tyle informacji, ile oczekuje pacjent. Zabiegi wykonuję po konsultacji i omówieniu problemu. Dokładam do nich maksimum staranności. Rzeczywiście, do mojego gabinetu trafiają ludzie z różnych regionów Polski, ale nie tylko, miałem już pacjentów ze Szwecji, Wielkiej Brytanii, Niemczech, Stanów Zjednoczonych. To bardzo miłe doświadczenie.
Podejrzewam, że nie zamierza pan spocząć na laurach. Jakie cele pan przed sobą stawia?
Pomagać i być szczęśliwym. Rozwijać się i nabierać doświadczenia.
A jaką przyszłość widzi pan przed medycyną estetyczną? Już teraz mówi się, że staje się ona coraz popularniejsza. Czy za 10 lat tego typu zabiegi będą codziennością?
Nie musimy czekać na to, co będzie za 10 lat – mogę śmiało powiedzieć, że medycyna estetyczna już teraz jest u szczytu popularności. Często nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak wiele osób korzysta z wizyt w gabinetach medycyny estetycznej. To dobrze, tak powinno być. Po pierwsze dlatego, że leczenie mankamentów urody nie może zwracać na siebie uwagi, a po drugie są to zabiegi, które wykonujemy przede wszystkim dla siebie, a nie dla innych. Medycyna anty-aging jest bardzo prężnie rozwijającą się nauką. Mało inwazyjne zabiegi, coraz to nowsze technologie. Sam jestem ciekawy, co będę mógł zaproponować moim pacjentom za kilka lat.