Ważne, że uratowałam koty
Pożar wybuchł w siedzibie Fundacji Kociniec Koci Sierociniec 11 października. Zniszczenia są ogromne. Na szczęście nikt nie ucierpiał.
Gdy zaczęło się palić przed południem, Aleksandra Stasiorowska, założycielka Kocińca, właśnie wróciła do domu. Nagle pojawiły się kłęby czarnego dymu z piętra budynku. Cały pokój już zajęły płomienie.
– Zaczęłam w tym dymie biegać, żeby ratować koty. W takich warunkach nie jest to proste. Nie myślałam nawet o ratowaniu pieniędzy czy dokumentów, tylko najpierw kontenery i łapałam koty. Nawet nie chcę myśleć, że gdybym przyszła do domu 20 minut później, to nie zostałoby nic.
Przyczyną pożaru było zwarcie instalacji elektrycznej. Zniszczenia są ogromne. Kompletnie spalił się pokój na pierwszym piętrze i całe. Sufit grozi zawaleniem. Do wymiany są wszystkie okna, w których popękały szyby. Spłonęła podłoga, a woda używana do gaszenia zalała legary i pomieszczenia poniżej.
– Pomoc pojawiła się błyskawicznie – mówi Aleksandra Stasiorowska. – Po apelu na Facebook przyszli ludzie. Trzeba było wynieść wszystkie spalone i zalane rzeczy. Kilkanaście kotów od razu rozmieściliśmy po domach. Dobrzy ludzie przynieśli nam jakieś ubrania, bo nasze płonęły. Najważniejsze jest to, że uratowałam wszystkie koty.
Wszystkie ściany i sprzęty są przesiąknięte dymem. Ubrania prane nawet kilka razy dalej śmierdzą spalenizną. Nie wiadomo, co będzie nadawało się do użytku. Potrzebne jest praktycznie wszystko. Aleksandra Stasiorowska wymienia jednym tchem: karma dla kotów jakiejkolwiek firmy i żwirek, środki piorące.
– Bardzo potrzebne są jakieś dywany, bo mieszkanie jest wychłodzone i wilgotne. To są koty niepełnosprawne i muszą na czymś ciepłym leżeć. Mieliśmy ambulatorium dla zwierząt i musimy je odbudować. Potrzebna będzie na przykład pompa infuzyjna i koncentrator tlenu.
Potrzebne są oczywiście też pieniądze. Ruszyła zbiórka na Zrzutce. Przydadzą się przede wszystkim na remont, który musi ruszyć jak najszybciej. Część kosztów pokryje ubezpieczyciel, ale potrzeby będą zdecydowanie większe. Gdy ruszy sam remont, wtedy potrzebne będą osoby do wynoszenia gruzu i sprzętów, także do opieki nad zwierzętami. Do tej pory torunianie spisali się na medal.
– Pomoc nadchodzi ze wszystkich stron – mówi Aleksandra Stasiorowska. -Bardzo chciałabym za nią podziękować. To są sklepy z artykułami dla zwierząt, klinika weterynaryjna, firmy i stowarzyszenia nawet niezwiązane ze zwierzętami. No i przede wszystkim przychodzą zwykli ludzie, dzięki którym jakoś dajemy radę. Nawet nam gotują, bo tu nie ma warunków na razie. Przynoszą jedzenie, kanapki i kawę. Dzisiaj dostaliśmy cały garnek pysznej zupy cebulowej. To jest naprawdę wzruszające i bardzo, bardzo im dziękuję.
Siedzibę Kocińca można wyremontować, ambulatorium wyposażyć na nowo, brakujące meble i ubrania odkupić. Pozostanie jednak strach i trauma.
– W ciągu dnia, gdy przychodzą ludzie, staram się być pełna werwy i poczucia humoru. Muszę pokazać, że sobie radzimy, ale wieczorem przychodzi zmęczenie i trudności z zaśnięciem. Spaleniznę i strach będę czuła jeszcze długo. Ważne, że uratowałam koty.