Z dala od normalnego życia [REPORTAŻ]
Drzwi otwierają się ciężko, przyjemne ciepło uderza w policzki. Gwar, uśmiechy, zapach rozpuszczalnej kawy i sytej zupy. Niemal wszystkie miejsca przy długim stole zajęte. Głowy lekko pochylone ku sobie, życzliwe spojrzenia. Matka z dzieckiem, młoda kobieta, mężczyzna z resztkami siwego zarostu. Od razu widać, kto jest stałym bywalcem, a kto przyszedł pierwszy raz. Mała dziewczynka, najwyżej dwuletnia, wskazuje mi miejsce i mówi: siadaj.
Siadam.
Cud pierwszy. Siła wyższa
Śnieżnobiałe kształtki osiadały na zziębniętych dłoniach. Twarze przechodniów niosły oczekiwanie, ręce niosły paczki wypełnione prezentami. Czas dla rodziny, bez względu na to, jaka jest, czas razem. Czas nie dla samotnych, bo samotność ciężko przełknąć z bożonarodzeniowym barszczem. Władek wracał właśnie ze spotkania klubu AA na Podgórzu – sam alkoholu nie tyka, ale pomaga innym wyjść z nałogu. Nie na alkoholizm Władek choruje, a na samotność. Na ulicy ktoś wcisnął mu ulotkę o organizowanej Wigilii dla tych, którzy z rodziną jej nie spędzą. Skorzystał.
– Pierwszy raz od wielu lat nie byłem w tym dniu sam. Jestem już tak stary, że rodzina mi poumierała – drżący głos, oczy smutkiem wypełnione, słowa ważone ostrożnie. – Staram się pomagać innym, wykluczonym. Widzę takiego, jak siedzi koło śmietnika, podejdę. Doradzę, gdzie może pójść. Trzeba sobie pomagać, tego jest już mało w ludziach. Teraz każdy każdego by prędzej w łyżce wody utopił.
Władek samotność leczy pomaganiem i wiarą. Kryzys, związany ze śmiercią najbliższych, pokonał po pielgrzymce do Częstochowy, gdy zwrócił się do siły wyższej.
To jednak lekarstwo nie dla każdego.
Cud drugi. Pomocna dłoń
– Zygmunt, alkoholik, bezdomny – przedstawia się twardo, treściwie, bez zbędnych wstępów. – Zagubiłem się w życiu. Jestem życiowym i finansowym bankrutem. Miałem własnościowe mieszkanie, ale dałem się podejść i na własne życzenie je straciłem. Żyłem na bakier, ocknąłem się za późno i trafiłem na ulicę.
Ulicę Zygmunt zna jak własną kieszeń, bo od 12 lat jest jego domem. Woli się jednak trzymać sam, od innych bezdomnych z daleka. Z daleka trzyma się też od swojego syna – tłumaczy, że była żona skłóciła ich relacje.
– Były wzloty i upadki, ale w rynsztoku nie leżałem nigdy. Czasem ktoś mi podał rękę, ale to zawsze było coś za coś. Komuś się pomogło, a potem ten ktoś kłodę pod nogę podkładał. Przyjaciele to ciężka sprawa, przyjaciół to się nie ma. Człowiek człowiekowi wilkiem, życie jest brutalne – stanowczo podkreśla gestem zaciśniętej pięści. – Książki, to one mnie trzymają w tych wszystkich niedolach. Zacząłem czytać w wieku 5 lat i to mi zostało.
Radzi sobie w pojedynkę. Głodny nigdy spać nie chodził („zbieram surowce wtórne”, mówi z przekąsem), ostatnio nocuje pod dachem noclegowni. Wtórne już niedługo może odejdą w zapomnienie, bo ktoś wyciągnął do niego pomocną dłoń i udało mu się zdobyć emeryturę. Los się do niego uśmiechnął, pierwszy raz od kilkunastu lat.
– Myślę jednak tylko o sobie. O innych nie myślę wcale. Na myśleniu o innych wiele straciłem – dodaje, gorzko.
Cud trzeci. Pokonanie nałogu
Goryczy nie słychać u Sylwka. Silny uścisk dłoni, tubalny śmiech. Kawy, herbaty?, jego głos niesie się po sali. Lider. Pewny siebie, bo swoje już wygrał.
– Dzisiaj się śmieję, ale kiedyś nie było mi do śmiechu. Sięgnąłem dna. Byłem alkoholikiem. Rozwód z mojej winy, eksmisja. Mieszkałem w lesie. Tam, w tym lesie, straciłem przytomność. Ocknąłem się w szpitalu po półtora miesiąca. Dostałem skierowanie na terapię. Poszedłem. Pokonałem nałóg. Od ponad 23 lat jestem trzeźwy i teraz mieszkam na swoim – mówi, jakby odhaczał zadania z listy. Krótko i na temat. – Cały czas jednak chodzę na mityngi, to taki sposób na pielęgnację trzeźwości.
Duma z tych 23 czystych lat wielka, ale łatwo nie jest.
– Do dzisiaj nie mam kontaktu z synami. Przez alkohol. Nie chcą mnie znać – odwraca głowę, ukrywając wzruszenie. Szybko kończy temat, płakać nie będzie.
Cud czwarty. Siła wspomnień
– Pani kochana, pogadamy? – zaczepia mnie Wiesiek, z uśmiechem od ucha do ucha. – Tu jest dobrze, między ludźmi, pogadać można, na telewizora popatrzeć.
Można też powspominać. Dawne życie, sprzed ulicy. Prężnie działający warsztat samochodowy w Chełmży. Wołgi, syrenki, maluchy.
– Wymówili mi lokal, mówią: Wiechu, zawijaj żagle. Żona chciała rozwód, zgodziłem się. Ale sędzia powiedział: eksmisja. No i stałem się bezdomnym – rozkłada bezradnie ręce. – Trzech synów mam, ale nie wiem, co z nimi. Rodzina się rozpadła.
Dawniej dzień zaczynał od klepania samochodów. Teraz dzień zaczyna od spakowania plecaka. Jedzie do zakonnic, zakonnice chleba z masłem dadzą. Potem ciepła zupa w Caritasie. Trochę się poszwenda, ale niedługo – przyjaciół nie ma. Śpi w piwnicy, bo z klatek przeganiają, na policję dzwonią. Policjanci Wiesia znają i radzą: zmień klatkę, Wiesiu. Nie jest lekko, ci spod ciemnej gwiazdy potrafią krwi napsuć.
– Jestem na Rapaka, jakiś młody podchodzi do mnie, pijany w trzy dupy, i mnie z główki wali. Ale ja spokojny, co ja będę się lał, na ulicy? – pyta, uśmiechając się smutno.
Smutek u Wiesia nigdy nie trwa jednak długo, szybko odganiają go wołgi i syrenki. Wspomnienia zapalają w oczach iskierki radości.
– Ten mój warsztat to jo… pół Chełmży mnie znało! Teraz to już nie są samochody, sam plastik. Dawniej to były auta. To były czasy!
*
Władek, Zygmunt, Sylwek i Wiesiek razem usiądą przy wigilijnym stole. Podzielą się opłatkiem, podzielą swoimi historiami. Podobnie jak wielu innych – uzależnionych, bezdomnych, dotkniętych przemocą – na spotkaniach w Coffee House podzielą się także smutkami i radościami. To właśnie tam wszyscy, którzy są z dala od normalnego życia, mogą szukać swoich cudów i swoich nadziei. Nie tylko w święta.