Pomagam pacjentom uwierzyć w siebie [WYWIAD]
– Medycyna estetyczna jest stworzona po to, aby pomagać ludziom. Przychodzą pacjenci, którzy pragną poczuć się lepiej we własnej skórze. Nie chodzi o powiększenie ust – ale o czucie się fajnie ze samym sobą. Z doktorem Przemysławem Jaczun rozmawiamy o tym, jak wizyta w gabinecie medycyny estetycznej potrafi zmienić jakość życia
Jest Pan chirurgiem. Skąd medycyna estetyczna w Pana życiu?
Odpowiedź jest dość prosta – zawsze chciałem pomagać.
Nie łatwiej byłoby to robić np. na SOR-ze?
Nie umniejszam swojej pracy. Widzę jej efekty i wiem, że to, co robię, jest dla ludzi ważne. Ale sytuacje są różne, ledwie kilka dni temu pojawiło się okienko w wizytach. Prawie natychmiast wpisał się w to miejsce pacjent – zaskoczył mnie, bo szukał pomocy w związku z upadkiem w tramwaju. Obejrzałem go, doradziłem, wysłałem na zdjęcie RTG – okazało się, że połamał żebra. Nadal więc jestem dla moich pacjentów przede wszystkim lekarzem.
Działając w medycynie estetycznej, jestem w stanie zmieniać na lepsze życie ludzi podczas zaledwie jednej wizyty. Wiele osób latami boryka się z najróżniejszymi kompleksami – dzięki odpowiednim technikom jesteśmy w stanie poradzić sobie z problem i znacząco poprawić jakość życia pacjenta.
To nieco inne podejście niż to, które standardowo kojarzy nam się z takim gabinetem. Zazwyczaj łączymy to z botoksem na twarzy Nicole Kidman czy sporą porcją kwasu hialuronowego w ustach.
Zabiegi medycyny estetycznej powinny być wyważone. Moim zadaniem jest skorygować czas, usunąć widoczne, niepożądane zmiany skórne, zniwelować widoczne blizny.
Na czym polega ta różnica?
Jest zasadnicza. Kiedy pacjentka wychodzi z mojego gabinetu, mam głębokie poczucie, że wykonaliśmy zabieg, który nie będzie przerysowywał jej rysów twarzy. Często wraca do pracy i słyszy komplementy – nowa fryzura, makijaż, ubranie czy byłaś u kosmetyczki? Ja mam sprawić, że zmiana będzie zauważalna, ale subtelna. To nadal jest nasza twarz – tylko młodsza, świeższa, bardziej wypoczęta.
Jak w takim razie wygląda taka przykładowa wizyta?
To zależy od potrzeb pacjenta. Przychodzą do mnie osoby z najróżniejszymi problemami. Są zmiany, które są naturalne, wynikają z wieku, ale niekoniecznie są akceptowane przez pacjenta, np. opadające policzki, zmarszczka między brwiami powodująca, że twarz wygląda na złą. Z drugiej strony stykam się z kompleksami, z którymi ktoś walczy latami – duże znamiona na twarzy, odstające uszy czy deformacje wynikające z choroby. Z większością tych rzeczy jesteśmy w stanie pomóc. Jeśli nie – informujemy pacjenta.
Nie boi się Pan, że wtedy go straci?
Nie, bo moim celem nie jest wykonanie jakiegokolwiek zabiegu, byle pacjent zapłacił. Pomoc czasem polega na uświadomieniu, że ingerencja może zaszkodzić.
Pacjenci słuchają Pana sugestii?
Zazwyczaj tak. Rozmowa jest w moim przypadku kluczowa. Kiedy spotykamy się na wizycie, pierwsze 20 minut polega przede wszystkim na niej. Nie chodzi tylko o to, aby zobaczyć problem pacjenta – muszę zrozumieć, na jakim efekcie mu zależy. Zdarza się, że przychodzi zdecydowany na konkretną usługę, tymczasem nie da ona zakładanych przez niego rezultatów. Jestem szczery – to pomaga w budowaniu zaufania.
Często poznaję historię pacjenta, dowiaduję się o kompleksach, które towarzyszyły mu latami. Dyskutujemy nad sposobem pomocy, tłumaczę wszelkie za i przeciw danego rozwiązania – tak naprawdę głównie skupiam się na minusach. To istotne, aby osoba korzystająca z moich usług zdawała sobie sprawę z ich ograniczeń, ale też potencjalnego ryzyka. Nie rozdmuchuję oczekiwań, ale muszę przyznać, że najczęściej ostateczny rezultat i tak je przewyższa.
Zdarza się, że odmawia Pan interwencji?
Tak, ale tylko dla dobra pacjenta. Jeśli wiem, że dana interwencja nie pomoże albo gorzej, da karykaturalny efekt, wtedy odmawiam. Nie są to częste sytuacje, ale czasami się zdarzają.
Pacjenci wracają?
Tak, w moim wypadku jest to większość. Medycyna estetyczna – to może brzmieć niewystarczająco poważnie, ale proszę mi wierzyć, że metamorfozy, które widzę w swoim gabinecie, wykraczają daleko poza zwykłą zmianę na twarzy. Pacjenci nabierają pewności siebie – coś, co spędzało mi sen z powiek, czasem nawet pół życia, nagle znika. Z przyjemnością patrzę w lustro, podobam się sobie, z większym optymizmem patrzę na świat. Często są to zmiany spektakularne, za pierwszym razem przychodzi do gabinetu smutna, zestresowana kobieta, tymczasem po kilku wizytach i delikatnej pomocy z mojej strony sam jej nie poznaję. Wchodzi do gabinetu przebojowa kobieta, informując, jak to zmieniła pracę czy też polepszyła swoje relacje z partnerem.
Wiele osób uzna, że to wszystko jest nieistotne, przecież wygląd to nie wszystko.
Oczywiście, że nie, ale łatwo tak mówić, kiedy nic nam w sobie nie przeszkadza. Jesteśmy w stanie odpowiedzieć na wiele problemów. Nie chodzi o to, aby się nie starzeć, ale żeby czuć się ze sobą dobrze. Jedna z grup pacjentek, które do mnie przychodzą, to Panie po 30. roku życia – pojawiają się pierwsze zmarszczki, zmienia się skóra. Często łączy się to z późniejszym macierzyństwem, kiedy taka mama, odprowadzając dziecko do przedszkola, natyka się na kobiety 10 lat młodsze i wpływa to na jej samopoczucie. Kupuje wtedy kolejne kremy, licząc na efekt, którego nie jest w stanie nimi osiągnąć, bo mają swoje ograniczenia. Wizyta w gabinecie paradoksalnie potrafi wyjść taniej. Pokutuje przekonanie, że aby korzystać z takich usług, trzeba dysponować tysiącami. Mam najróżniejsze klientki, od Pań, które pierwszy raz przychodzą i odkładały na wizytę, po celebrytki. Każdej pomagam tak samo, uwzględniając jej potrzeby i możliwości finansowe. Wiem, że robię to dobrze, bo regularnie dostaję po wizytach smsy z podziękowaniami, zdjęcia efektów pacjentów. To bardzo budujące.
Używa Pan najczęściej określenia pacjenci, nie pacjentki. Mężczyźni także pojawiają się w gabinecie?
I to coraz częściej! Zwykle dzięki swoim partnerkom. Najpierw komentują „po co Ci to, przecież wyglądasz dobrze”, potem przyznają, że wizyta jednak była dobrym pomysłem. Następnie widzą ten efekt dodatkowy – uśmiechniętą, pewną siebie partnerkę i myślą „też tak chcę”. Proszę zauważyć, że potrzeby są różne, pomagam biznesmenom, którym zależy na tym, aby na spotkaniach wyglądać na wypoczętych i zdrowszych, ale także panom, którzy spotykają się z młodszymi partnerkami i dzięki wizytom chcą poczuć się ze sobą pewniej. Płeć nie ma tutaj znaczenia, każdy chce się czuć ze sobą dobrze.
A jak wygląda dolna granica wieku przyjęcia na wizytę?
Nie mam takiej. W każdym wieku możemy mieć problemy, które będą wpływać na nasze postrzeganie siebie. Czy to źle, że nastolatka, która ma bardzo odstające uszy, przez co od lat nie nosi kucyka, czasem jest wyśmiewana przez rówieśników, może znaleźć pomoc? Albo boryka się ze znamieniem szpecącym twarz. Nie jest to kwestia fanaberii, a na wizytę często przychodzi z obojgiem rodziców.
Rośnie popularność medycyny estetycznej, ale jednocześnie popyt na to, aby takie usługi były tanie. Niska cena i jakość rzadko idą w parze, a zabiegi takie często przeprowadzają kosmetyczki po szkoleniu. Często naprawia Pan błędy po kimś?
Pojawiają się tacy pacjenci i są to trudne przypadki. Nie zawsze wiadomo, jakie preparaty zostały użyte, pacjenci nie są informowani o zagrożeniach. Podejmując się takiej pomocy, sam ryzykuję. Często jedyna dobra decyzja to „odpuszczamy”. Rynek takich usług kwitnie i kwitnąć będzie, nie posiadamy regulacji, które ograniczyłyby możliwość przeprowadzania takich zabiegów tylko dla lekarzy. Proszę sobie wyobrazić, że idzie Pani do kosmetyczki na naprawienie zęba. Wydaje się absurdalne, prawda? Tymczasem wstrzykiwanie sobie w usta preparatów przez osobę nieznającą fizjonomii jest absolutnie normalne. Przepisy w tym wypadku mówią jasno – dopóki ktoś nie zaszkodzi, można. Oczywiście to jest tylko kwestia czasu. Proszę mnie źle nie zrozumieć, nie krytykuję tutaj pacjentów czy osób wykonujących takie zabiegi. Każdy robi, co uważa za słuszne, dobrze rozumiem potrzebę poprawienia swojego wyglądu. Ale wydaje mi się, że warto zwrócić uwagę na to, że jako lekarz uczę się 6 lat na studiach, potem ma miejsce staż, 6 lat specjalizacji, 3 lata Podyplomowej Szkoły Medycyny Estetycznej, liczne szkolenia. Jakościowe preparaty także swoje kosztują. Twarz mamy jedną, czy warto ryzykować – to każdy musi rozważyć sam.
Ma Pan wśród bliskich osób testerów nowych zabiegów w Pana gabinecie?
Głównie jednego, siebie (śmiech). Bezpieczeństwo jest dla mnie kluczową sprawą, dlatego nowe urządzenia sprawdzam na sobie. Ostatnio w takim przypadku poświęciłem swoją nogę i nie wyszło mi to na dobre, ale nie wyobrażam sobie sytuacji, w której miałbym ryzykować zdrowiem klienta.