Historia Metronu nie może się tak skończyć!
– Kiedyś mieliśmy 75 proc. rynku. Ostatnio ok. 10-15 proc. To ostatni dzwonek, żeby ratować Metron. Za dwa lata świętowałby 100 lat – mówi Leszek Pilarski, wieloletni prezes fabryki przy Targowej w rozmowie z Wojciechem Giedrysem.
Działalność Metronu od stycznia 2001 r. – zaraz po przejęciu zakładu w ramach leasingu – była pełna różnego rodzaju przeciwności losu. Wyglądało to trochę tak, jakby państwo nieustannie podkładało firmie kłody pod nogi.
– Kłopoty zaczęły się kilka miesięcy po tym, jak przejęliśmy istniejącą od 1920 r. państwową Fabrykę Wodomierzy i Zegarów Metron. W sierpniu 2001 r. zostały podniesione opłaty legalizacyjne od każdej sztuki wodomierza o 300 proc. Nie było żadnej możliwości, żeby obejść lub wyeliminować tę opłatę. To był największy cios dla Metronu, którego ostatnim akordem było zamknięcie zakładu 31 sierpnia 2018 r. przed przedstawicieli wojewody kujawsko-pomorskiego.
Jak podniesienie opłaty legalizacyjnej odbiło się na sytuacji Metronu?
– Drastycznie. Jej podniesienie gwałtownie pogorszyło wyniki finansowe spółki i spowodowało wypływ pieniędzy – jak powietrze w przedziurawionym balonie. Do podwyżki doszło w momencie, kiedy spółka była obciążona wielkimi zobowiązaniami wynikającymi z umowy leasingu pracowniczego, np. obowiązkiem poniesienia nakładów inwestycyjnych na kwotę blisko 30 mln zł, z którego to obowiązku się wywiązaliśmy. Straty z tego tytułu 2007 r. wynosiły co najmniej 50 mln zł. Podjęliśmy na przestrzeni tych lat wiele działań restrukturyzacyjnych. Jednocześnie staraliśmy się dojść do porozumienia z wierzycielami. Zawarliśmy porozumienia np. z bankami i spłaciliśmy prawie 15 mln zł kredytów Skarbu Państwa. Największym z nich było Ministerstwo Skarbu Państwa, które miało 57 proc. wierzytelności. W związku z tym decyzja o zawarciu układu leżała w rękach MSP. Ostatecznie resort głosował przeciw zawarciu układu, mimo iż znaleźliśmy inwestora gotowego zainwestować 60 mln zł. Na początku 2007 r. ministerstwo wypowiedziało nam umowę leasingową i wszczęło proces o wydanie majątku przedsiębiorstwa. Inwestorzy wycofali się. Zarząd Metronu złożył wniosek o upadłość. Sąd jednak go oddalił ze względu na brak funduszy na prowadzenie postępowania i toczącą się sprawę o wydanie majątku. W 2008 r. złożyliśmy resortowi propozycję przejęcie firmy w tzw. ruchu, w całości – bez dzielenia zakładu na części wraz z pracownikami, by wypełnić umowę prywatyzacyjną, w której zobowiązaliśmy się zwrócić majątek w stanie niepogorszonym. Chodziło głównie o to, żeby uchronić pracowników przez zwolnieniem. Resort odrzucił propozycję, forsują kuriozalne rozwiązanie przejęcia części składników w drodze postępowania sądowego. Przez 10 lat toczącego się postępowania niejednokrotnie proponowaliśmy ugodę, ale nasze propozycje pozostawały bez odpowiedzi. Wyrok orzekający wydanie majątku zapadł dopiero w 2017 r. Sąd Apelacyjny w Gdańsku potwierdził go 12 lipca br.
Ostatecznie majątek został wydany przedstawicielom wojewody 31 sierpnia br. Czy to oznacza definitywny koniec Metronu? To musi się tak skończyć?
Musimy wyraźnie oddzielić dwie rzeczy: Metron, czyli spółkę, która złożyła wniosek o upadłość i Metron, czyli zakład przy ul. Targowej. Spółka oddała Skarbowi Państwa zakład w tzw. ruchu. Może nie na tę skalę co kiedyś, ale zakład z pełnym pakietem zamówień do końca roku i w pełnym biegu. Skarb Państwa nie był tym jednak zainteresowany. Od maja ub.r. prowadziliśmy rozmowy z udziałem Kancelarii Premiera i Ministerstwa Rozwoju i Finansów. Stroną wiodącą był wojewoda. Miał w imieniu władz centralnych prowadzić projekt. Dostarczyliśmy biznesplan, który pokazywał, jak Skarb Państwa po przejęciu majątku już bez obciążeń może wykorzystać potencjał Metronu. Ogromny potencjał, który teraz jest deprecjonowany przez ludzi mówiących o tym, że ten majątek był zniszczony. To jak się to działo, że do końca sierpnia Metron produkował poszukiwane na rynku jakościowe produkty?
Kieruje pan wiele oskarżeń w stronę wojewody. Zrobił wszystko, co mógł?
– Wojewoda jest zamknięty na wszelkie propozycje. Nie widzę z jego strony dobrej woli w tej sprawie. To sami pracownicy Metronu w ostatnim czasie, a nie wojewoda i jego przedstawiciele, próbowali zainteresować toruńskim zakładem Agencję Rozwoju Przemysłu. To spółka Skarbu Państwa, która została stworzona specjalnie do trudniejszych przedsięwzięć, ocenianych przez banki jako bardziej ryzykowne. Wojewoda nie tylko przez prawie rok nie zapoznał się z biznesplanem, a teraz bardzo mocno angażuje się w storpedowanie pozytywnego rozwiązania, jakim jest włączenie Agencji Rozwoju Przemysłu. Potencjał Metronu i 100-letnia tradycja nie może po prostu przepaść.
Pracownicy Metronu co kilka dni zbierają się pod bramą zakładu. Po co?
– Do końca sierpnia w zakładzie było zatrudnionych 150 osób. Kilkadziesiąt z nich znalazło pracę. Ale zdecydowana większość chce wrócić do Metronu i nie wyobraża sobie innej pracy. Większość wciąż przychodzi pod zakład. Czasami codziennie. Chcą wrócić. Chcą pracować, bo uważają, że to jest ich zakład. Wojewoda bał się rozruchów. Nasi pracownicy nie wszczynali awantur, czego dziś żałują. To by i tak nic nie dało. W wakacje zrobiliśmy spis inwentaryzacyjny. Chodziło o to, żeby Skarb Państwa jak najszybciej przejął majątek.
Czy pracownicy łudzili się, że będą mogli dalej pracować?
– Niektórzy pewnie tak. Chcieliśmy, żeby Skarb Państwa szybko przejął majątek po to, żeby nie zaczął on niszczeć. Rozmowa z przedstawicielami wojewody jest ciężka. Zachowują się arogancko, z pozycji siły. Zwracanie uwagi, że ich działania prowadzą do marnotrawienia majątku prawie 100-letniej firmy, traktują jako wrogie. W zakładzie jest stacja prób o wartości ok. 10-20 mln zł. To specjalistyczne laboratorium z precyzyjnymi instalacjami hydraulicznymi. Zbliża się zima. Z instalacji trzeba spuścić wodę, bo jak zamarznie, to wszystko popęka i szlak trafi. Jeśli pozostanie w obecnym stanie do wiosny, to już niczego nie da się uratować. Zacznie wszystko korodować od środka. Trzeba zabezpieczyć tę instalację i zalać specjalnym płynem antykorozyjnym. Pierwotny plan był taki, że przejęcie majątku potrwa dwa miesiące. A na dobrą sprawę niewiele zrobiono.
Co zatem robią na terenie Metronu przedstawiciele wojewody?
– Wykonują jakieś pseudoruchy. Mierzą pomieszczenia. Próbowali wywieźć z terenu zakładu rzeczy, które nie należą do Skarbu Państwa. Zrezygnowali, gdy zwróciliśmy im uwagę. Część oprzyrządowania i narzędzi wciąż należy do spółki. Pracownicy zostawili część rzeczy, licząc, że jeszcze wrócą, że państwo polskie komuś sprzeda zakład, że założy – jak proponowaliśmy w biznesplanie – jednoosobową spółkę Skarbu Państwa, która będzie dalej normalnie kierować fabryką. Jest 100-letnia tradycja, rynek, klienci, marka. Jest przecież wszystko.
Czy pana zdaniem w tym momencie Metron mógłby wrócić do produkcji?
– Oczywiście. W każdym momencie. Wystarczy powiedzieć pracownikom, że Metron znów działa. I wrócą. Gdyby nie chcieliby tutaj pracować, to bym z panem nie rozmawiał i nie robilibyśmy wokół tyle szumu. Jedną z największych wartości przy tej technologii, marce, to są właśnie ci ludzie, pracownicy. Nikt przy zdrowych zmysłach nie jest w stanie „odpalić” zakładu znów bez tych ludzi.
Dlaczego panu na tym tak zależy, żeby Metron znów działał?
– Niektórzy podejrzewają, że mam w tym jakiś prywatny interes. A mówienie, że nie mam w tym interesu, jeszcze bardziej budzi podejrzenia. Proszę wyobrazić sobie, że ma pan w rodzinie kogoś z Chorobą Alzheimera. Czy dokonałby pan eutanazji? Czy będzie się pan opiekować taką osobą? Pracownicy Metronu, którzy przychodzą pod zakład, przychodzą właśnie z tą myślą. Nie godzą się na śmierć Metronu. Zapytałem ich niedawno wprost: dlaczego wy tu chcecie pracować, przecież tu było źle, pensje nie były płacone na czas, było zimno, bo ogrzewaliśmy się głównie elektrycznie, było różnie. A oni wciąż przychodzą. Oni tutaj żyli. To był dla nich dom. Są związani z tym miejscem. Metron kiedyś była taką firmą jak Apator czy Merinotex. Był jak dąb. Dobrze wrośnięty w miasto. Z rozbudowaną strukturą. To jeden z nielicznych reliktów, gdzie ludzie są przywiązani do firmy i marki. Byli z niej zawsze dumni, nawet w sytuacji gdy się działo źle. Lepszej odpowiedzi w tej chwili nie znajdę.
Ma pan wiele żalu do rządzących. Nie tylko do tych obecnych.
– Pod koniec września torunianie na Rynku Staromiejskim usłyszeli z ust premiera Mateusza Morawieckiego, że obecna władza przywraca normalność. Czy zarzynanie polskiej firmy ze 100-letnią tradycją, z marką, technologią i klientami jest właśnie tą normalnością? Jak rząd i ministrowie PiS mogą to robić, mówiąc o polityce reindustrializacji Polski? Dlaczego klienci chcą tak koniecznie kupować wodomierze Metronu? Dlaczego nie chcą kupować chińszczyzny? Nasi klienci cenili to, że w Metronie proces produkcji przebiegał od A do Z. Kupowaliśmy mosiądz w prętach, cięliśmy go i obrabialiśmy w kuźni. Wszystko było made in Poland. Jest też coś takiego jak lojalność marki. Kto zarzyna kurę, która może wciąż znosić złote jajka? Przecież ten zakład może wrócić do dawnej świetności.
O co tu chodzi? Jakie są możliwe scenariusze dla zakładu przy Targowej?
– Są dwa. Albo uda się to zniszczyć i obrócić w pył jak w przypadku Tormięsu, a potem sprzedać grunty. Albo przenieść firmę w inne miejsce np. do strefy ekonomicznej. W tej lokalizacji i tak jej dalsze działanie i rozwój jest niemożliwe. Władze Torunia uchwaliły plan zagospodarowania, który przewiduje w tym miejscu zabudowę mieszkaniową i usługową. Wszystkie nowe inwestycje na tym obszarze byłby niemożliwe do zrealizowania, nawet podłączenie do sieci ciepłowniczej. Przy przeprowadzce firmy w inne miejsce jedynym problemem jest stacja prób, której przenieść się nie da. Resztę można. Chętni do pracy są.
Jaki obszar zajmował zakład? Jaka może być jego wartość rynkowa?
6 ha. Wartość rynkowa tego atrakcyjnego terenu to ok. 50 mln zł. Jednym ze scenariuszy dla tych gruntów jest jego sprzedać deweloperom i budowa osiedla mieszkaniowego. To nie stoi w kolizji z naszym biznesplanem. Skarb Państwa ma dwa w jednym: może sprzedać teren i przenieść firmę w inne miejsce.
A jaka może być wartość „chodzącego” Metronu?
Ok. 22-132 mln zł. Tyle wynika z efektywności ekonomicznej. Wartość firmy w uproszczeniu można liczyć jako kilkuletni wynik zysku, który może ona przynieść. W perspektywie pięcioletniej w biznesplanie założyliśmy, że firma może zarobić od 22 do 132 mln zł. Wartość księgowa sprzętu, dawno zamortyzowanego, to ok. 5 mln zł. Stacja prób i maszyny jako złom są warte niewiele, ale jako funkcjonujący zakład mogą dać takie korzyści. To wszystko szacunki dla zakładu w obecnej lokalizacji. W nowej mogłyby być dużo wyższe. Metron nie potrzebował aż 6 ha, a musiał za nie płacić podatek od nieruchomości. Obniżyłyby się też koszty energii elektrycznej. Efektywność mogłaby być większa. Jest mnóstwo nowoczesnych technologii, które z racji toczącego się zbyt długo procesu nie zostały właściwie reaktywowane. Utrzymywaliśmy tylko to, na co było nas stać, a nie było stać nas na wiele – sytuacja nie pozwała na zaciągnięcie kredytu, nasza wiarygodność przez ostatnie 10 lat była żadna. Zajmowaliśmy się utrzymaniem tego, co było, żeby to nie niszczało. Żeby nie narazić się na zarzut porzucenia majątku.
Kto na tym zyskuje, że Metronu nie będzie?
– Nasza konkurencja – polska i zagraniczna. Kiedyś mieliśmy 75 proc. rynku. Przez ostatnie 10 lat nasz udział spadł do ok. 10-15 proc. To ostatni dzwonek, żeby ratować Metron. Za dwa lata firma świętowałaby 100 lat. Jej historia nie może się taki sposób skończyć.