Prof. Maria Lewicka: „Nawet jeżeli zajmujemy się czymś lokalnym, może to być ciekawe dla świata” [WYWIAD]
O tym, jak ważne są lokalne badania, o różnych obliczach przywiązania do miejsca i jak zainteresowanie lokalną historią może wpływać na nasz światopogląd, z prof. Marią Lewicką, psycholożką Uniwersytetu Mikołaja Kopernika i laureatką Nagrody Fundacji na rzecz Nauki Polskiej rozmawia Joanna Węglewska.
Jest Pani pierwszą kobietą psycholożką, która otrzymała Nagrodę Fundacji na rzecz Nauki Polskiej. Jak wyglądała Pani droga do zdobycia tej prestiżowej nagrody?
Na 117 nagród FNP jestem dziesiątą kobietą, która otrzymała tę nagrodę. Uważam, że to za mało kobiet. Trzeba się zastanowić nad tym, skąd to się bierze i dlaczego tak mało kobiet jest wśród laureatów. W dużym stopniu to wynika z tego, kogo się nominuje do tej nagrody, czy najpierw na myśl wnioskodawcy przychodzi mężczyzna czy kobieta, a później oczywiście od kolejnych kroków, które się podejmuje, żeby ta nagroda została przyznana.
Jak zaczęła się Pani interesować psychologią miejsca?
Nigdy nie zajmowałam się ciągle tym samym. Co innego badałam, czym innym zajmowałam się w mojej pracy doktorskiej, a czym innym w habilitacji. Po drodze miałam jeszcze inne zainteresowania. Problematyką miejsca zaczęłam się zajmować mniej więcej 20 lat temu i z tego jestem najbardziej znana. I stąd pewnie wniosek o tę nagrodę. Czasem mam poczucie, że to, co robiłam wcześniej, może było bardziej wartościowe. Zawsze jest takie pytanie, czy to jest to, co człowiek by chciał, żeby zostało najbardziej uznane. Problematyką miejsca, przywiązaniem do miejsca, pamięcią miejsca zajmuję się od dwudziestu kilku lat, spopularyzowałam ją w Polsce i z tego jestem najbardziej znana też w świecie. Psychologia w ostatnich kilkunastu latach stała się nauką autentycznie międzynarodową. Wcześniej, podobnie jak inne nauki społeczne, publikowaliśmy głównie lokalnie, a jeżeli nawet po angielsku, to w krajowych czasopismach. To miało mały zasięg międzynarodowy, stąd niewielka cytowalność tych prac. Od kilkunastu lat jednak psychologowie albo przekształcają swoje czasopisma w anglojęzyczne i starają się, aby zyskały status międzynarodowy, uznany na różnych listach, albo też publikują przede wszystkich w dobrze uznanych czasopismach międzynarodowych. I wtedy rzeczywiście jesteśmy rozpoznawalni, bo czytają nas w świecie, cytują nas, i okazuje się, że to, co my robimy, ma sens i jest ważne. Nawet jeżeli zajmujemy się czymś lokalnym, może to być ciekawe dla świata. Podam przykład ze swoich badań. W 2007 r. złożyłam artykuł do międzynarodowego czasopisma The Journal of Environmental Psychology na temat badań prowadzonych we Lwowie i we Wrocławiu o tym, co obecni mieszkańcy Lwowa i Wrocławia wiedzą na temat historii swojego miasta i jak to się ma do ich przywiązania do miejsca i ich tożsamości lokalnej. Kiedy złożyłam ten artykuł do czasopisma międzynarodowego, to pierwszy recenzent napisał mi, że to jest sprawa zupełnie lokalna i powinno się to opublikować gdzieś lokalnie. Ale drugi recenzent napisał „autorka mieszka w bardzo interesującej części Europy i warto to opublikować”, oczywiście po odpowiednich rewizjach, poprawkach itd. Ten artykuł ma teraz ponad 1000 cytowań i okazuje się, że nasze lokalne sprawy, kiedy się je opisze w odpowiedniej formie mogą być zrozumiałe także dla nie-Polaka. Obecnie, choć minęło wiele lat, ciągle dostaję prośby o ten artykuł od tych, którzy nie mają akurat subskrypcji dla tego czasopisma. Jesteśmy lokalni, powinniśmy się zajmować naszymi lokalnymi sprawami, nikt nami nie będzie się interesował, tym, co się dzieje w Polsce – to nieprawda. Warto to pokazywać światu i jeśli będziemy to mówić w takim języku, który świat rozumie, to się uda.
Gdzie zdobywała Pani stopnie naukowe?
Ukończyłam Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu, tam jeszcze pracowałam przez trzy lata i tam powstały moje pierwsze pomysły, które znalazły się w pracy doktorskiej. Doktorat, habilitację i profesurę zrobiłam na Uniwersytecie Warszawskim, na którym pracowałam przez 40 lat. Tam też realizowałam moje pomysły, które dostały to wyróżnienie. Od 7 lat jestem w Toruniu, dokąd wróciłam po wielu latach – do miejsca, w którym się urodziłam. Tutaj budujemy psychologię.
Czy miejsca, w których Pani bywała, ukształtowały Pani kierunek zainteresowań?
Wtedy, kiedy człowiek mieszkał w tych miejscach, nie myślał o tym. Kiedy zaczęłam się interesować problematyką relacji człowieka z miejscem, zaczęliśmy odkrywać różne miejsca. Na początek była oczywiście Warszawa, która jest zresztą dosyć trudnym miejscem do oswojenia. Były też inne miejsca, w różnych częściach Polski, ale też poza jej granicami. Mnie zawsze interesowały miejsca, ale tak badawczo zaczęły być interesujące dopiero od jakiegoś czasu.
Wspomina Pani o kontynuowaniu dzieła swojego ojca, profesora psychologii. Czy był on inspiracją dla Pani zawodu?
Mój ojciec zmarł w 1972 r. kiedy akurat skończyłam studia. Zmarł bardzo młodo, miał 62 lata. Byłam pod jego dużym wpływem i na pewno to, że wybrałam psychologię, było poniekąd związane z tym, że w domu była psychologia i książki. Wybrałam psychologię dlatego, że uważałam to za (i się nie myliłam) obszar, z którego można w dowolnym kierunku pójść ze swoimi badaniami i zawsze człowiek będzie psychologiem. Zajmowałam się mnóstwem rozmaitych rzeczy i zawsze czułam się psychologiem. Oczywiście mój ojciec zawsze mnie inspirował, natomiast nawiązuję do niego bardziej teraz niż wtedy, kiedy studiowałam psychologię, kiedy byłam młodą osobą, dopiero poszukującą swojej drogi. Teraz często wracam do jego różnych badań czy pomysłów. Czasami wspominamy na zajęciach jego badania, np. nad tworzeniem pojęć. Poza tym on budował tu psychologię na samym początku w latach 1945-1954. To były studia psychologiczne prowadzone w ramach filozofii i wyglądało to wtedy inaczej niż teraz. Teraz nawiązujemy do tego mitu początku, budując psychologię tutaj po ponad 60-letniej przerwie.
Przez 10 lat nauczała Pani psychologii społecznej w Norwegii, wysyłała stamtąd książki do Polski, aby studenci mogli z nich czerpać. Czego potrzebowała wtedy rozwijająca się w Polsce psychologia, którą miała już Norwegia?
Psychologia w Polsce już była w zasadzie w pełni rozwinięta. Pod niektórymi względami to Norwegowie mogli się od nas uczyć. Do Norwegii jeździłam w latach 1994-2004. To było po przełomie politycznym w Polsce, gdy u nas dopiero powstawały pewne bazy literatury, biblioteki się powiększały, więc oczywiście to, z czego ja korzystałam będąc w Tromsø, poza chłonięciem trochę innej kultury i innego sposobu bycia, to literatury, bazy danych. Przesyłałam książki z dziedziny, która u nas była nieobecna – psychologii środowiskowej, zwłaszcza stare, klasyczne prace, które oni wyrzucali z biblioteki.
Czy istnieją różnice w przywiązaniu do miejsca między różnymi grupami społecznymi?
Przywiązanie do miejsca nie jest jednolitym zjawiskiem. Mnie zawsze interesowało przywiązanie do miejsca wtedy, kiedy ludzie są mobilni, przeprowadzają się. Z badań wynika, że najlepszym predyktorem, czyli tym, co decyduje o tym czy jesteśmy silnie czy słabo przywiązani, jest czas zamieszkania. Jeśli ludzie się przeprowadzają, to mieszkają krótko. Badając, czy istnieje wtedy możliwość przywiązania, korzystałam z pewnej amerykańskiej typologii. Tę typologię sprawdzałam później w naszym kraju i na próbie reprezentatywnej w Ukrainie. Tam właśnie stwierdzałam, że są różne typy przywiązania – nasi lokalni aktywiści są przywiązani zupełnie inaczej niż osoby, które tutaj się urodziły i tutaj umrą, są dosyć bierne, akceptują to miejsce dlatego, że innego nie znają. To pierwsze to przywiązanie aktywne, które nie jest związane z czasem zamieszkania. Często osoby, które dopiero przyjeżdżają do jakiegoś miejsca, bardziej się interesują tym miejscem, chcą działać na jego rzecz, widzą pewne wady tego miejsca, chciałyby coś zmieniać. To oznacza, że ich emocjonalna więź z tym miejscem jest spora. Równocześnie mieszkają krótko. Tak więc przywiązanie do miejsca ma wiele oblicz.
Przeprowadzała Pani badania w licznych miejscach, w tym w Polsce, Ukrainie i Litwie. Czy zauważyła Pani różniące się podejście do pamięci miejsca w mieszkańcach?
Myślę, że jest ono dosyć podobne. Mnie interesowały te miasta, które kiedyś były wielonarodowe lub innonarodowe, np. nasze miasta, które kiedyś były niemieckie, a teraz są polskie, czy też miasta po drugiej stronie granicy wschodniej, które kiedyś należały do Rzeczpospolitej Polski, a teraz są ukraińskie albo litewskie. Generalnie wszędzie widać „amnezję pamięci”. Widać przecenianie wkładu swojej własnej grupy społecznej, narodowej. To jest dosyć powszechne i tutaj nie różnimy się od Ukraińców. Gdy przeciętni obywatele narzekają że Ukraińcy nie uznają dziedzictwa polskiego, to my tak samo nie uznajemy dziedzictwa niemieckiego. Osoby wykształcone to czynią, ale generalnie ta tendencja do wpisywania większej ciągłości etnicznej w swoje miasto jest powszechna. Ta tendencja jest też związana z tożsamością lokalną. Bardziej się utożsamiamy z miejscami, które mają swoją ciągłość, które nie powstały na nowo. Miejsca, które nie mają tej ciągłości, nie budzą w nas takich pozytywnych emocji.
W jaki sposób poznawanie lokalnej historii może wpływać na przywiązanie do miejsca i otwartość na różnorodność?
Zainteresowanie lokalną historią to aktywność detektywistyczna. Pytamy osób, które tutaj mieszkały, dowiadujemy się, co tutaj było, patrzymy na różne ślady, na różne napisy na murach i zastanawiamy się, skąd one się tam wzięły. Zastanawiamy się, co tu było zanim tu zamieszkaliśmy i kiedy to powstało. Ta detektywistyczna działalnośćprowadzi do osobistych odkryć.Odkrywamy dowody, które świadczą o tym, że tutaj mieszkał Niemiec, albo że to było żydowskie, albo, że to był jakiś sklep, który należał do zupełnie innej grupy społecznej czy etnicznej. Akceptujemy to, bo sami do tego doszliśmy. Ta detektywistyczna aktywność w poszukiwaniu przeszłości lokalnej sprawia, że z jednej strony bardziej interesujemy się tą przeszłością, a z drugiej akceptujemy taki właśnie wielonarodowy, wieloaspektowy, wielowymiarowy charakter tego miejsca. I to otwiera nas na akceptację wielokulturowości, wielonarodowości w przeszłości. Ale otwarcie na przeszłość otwiera nas też na potencjalnie różnorodną przyszłość. Osoby, które akceptują wielokulturową przeszłość, są też bardziej skłonne do akceptowania tego, że to miejsce może stać się wielokulturowe w przyszłości. A zatem Toruń nie tylko dla Polaków, ale i dla innych grup narodowych, etnicznych i społecznych. Poza tym poszukiwanie lokalnej historii bardzo silnie wiąże z miejscem, angażuje i sprzyja przywiązaniu. Jak wynika z naszych badań, jednym z lepszych predyktorów przywiązania do miejsca jest właśnie zainteresowanie lokalną historią.