Wyrowiński: Kadencyjność jest dobra
O bezpośrednich wyborach wójtów, burmistrzów i prezydentów w 20. rocznicę ich wprowadzenia oraz o tym, czy powinno się przesunąć najbliższe wybory samorządowe – z Janem Wyrowińskim, byłym posłem i senatorem, rozmawia Arkadiusz Włodarski.
Mija właśnie 20 lat, odkąd po raz pierwszy w wyborach bezpośrednich mieszkańcy mogli wybrać swoich wójtów, burmistrzów i prezydentów. Jak ocenia pan kondycję samorządu lokalnego w powiecie toruńskim w tym czasie?
To była zasadnicza zmiana. Modyfikowała model sprawowania władzy z radcowskiego, w którym to rada decyduje, na model, w którym głównym decydentem jest władza wykonawcza, właśnie w osobach wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Niewątpliwie do momentu tej zmiany wiele samorządów przeżywało dosyć dramatyczne historie. Zdarzały się, powodowane nie tylko sprawami merytorycznymi, ale także politycznymi, zmiany w zarządach czy na stanowiskach prezydentów czy wójtów. Doświadczał tego Toruń, jak i okoliczne gminy. Najbardziej widocznym skutkiem tej zmiany jest stabilizacja władzy wykonawczej. Niektórzy uważają nawet, że jest ona zbyt daleko posunięta i sprowadza się do tego, że rada ma mniej znaczącą pozycję. Z jednej strony ta zmiana powodowała przyspieszenie podejmowania decyzji, jednak z drugiej – te decyzje czasami nie do końca są konsultowane z innymi organami władzy czy mieszkańcami. Sporo tutaj zależy od osobowości tych, którzy sprawują władzę, ale również od wielu innych czynników.
Czy pana zdaniem fakt, że mieszkańcy mogą bezpośrednio wybrać swojego wójta, burmistrza albo prezydenta ma wpływ na frekwencję w wyborach samorządowych?
Myślę, że tak. Wszyscy politolodzy podkreślają, że fakt, że można decydować samemu o tym, kto będzie na najważniejszym stanowisku samorządowym, ma spory wpływ na decyzję obywateli o tym, czy brać udział w wyborach samorządowych. Chociaż dla tych, którzy są niechętni danej osobie, a która rządzi, dajmy na to, piątą kadencję, może to wpływać demobilizująco. Niewątpliwie to było jednym z powodów dokonania zmian w ordynacji. W taki sposób istnieje bezpośrednia możliwość obserwowania skutków swojego wyboru. W przypadku wyboru radnych to się rozmywa na komitety i kluby, podobnie jak z posłami.
Mówił pan o tym, że dla części wyborców powodem do niegłosowania jest fakt sprawowania władzy przez jedną osobę w ciągu kilku kadencji. Od wyborów w 2018 r. wprowadzono limit dwóch kadencji. Jak ocenia pan to rozwiązanie?
Przedstawiano wiele powodów. Z jednej strony wybór danej osoby to decyzja wyborców. Z drugiej strony nikt nie jest święty i nawet najbardziej uczciwy człowiek, najbardziej przekonany o tym, że chce robić wszystko dla dobra mieszkańców, sprawując władzę, musi mieć do tego sztab ludzi. A tu z kolei pojawia się problem taki, że ci ludzie już nie są tacy jak on, potrafią działać również dla swojego interesu. Dlatego decyzja o wprowadzeniu kadencyjności dla wójtów, burmistrzów i prezydentów jest moim zdaniem słuszna. Zmniejsza szanse na to, aby w organach samorządowych powstawały nie do końca prawidłowe układy. Stwarza również możliwość nowego otwarcia, dla tych, którzy dotychczas z wielu powodów uważali, że nie będą na daną osobę głosować, a ta osoba przez kilka kadencji dostawała wystarczające poparcie. To będzie okazja do tego, by wziąć udział w wyborach.
Również w 2018 r. ustalono, że kadencje władz samorządowych potrwają nie 4, jak dotychczas, ale 5 lat. Czy to jest dobry pomysł?
Ten czas, czyli łącznie 10 lat, jeśli mówimy o władzy wykonawczej, wystarcza na to, żeby coś konkretnego zrobić. Patrząc na to pod kątem perspektyw funduszy europejskich, które są ustalone w cyklach 7-letnich, widzimy, że jest co najmniej jedna pełna perspektywa. Jest szansa, aby poprzez zdobywanie i wykorzystywanie tych środków zrobić coś wartościowego dla społeczności lokalnej. Myślę, że ten czas 5 lat na jedną kadencję jest optymalny.
Według kodeksu wyborczego najbliższe wybory samorządowe mają się odbyć jesienią 2023 r. Prawo i Sprawiedliwość chce jednak przenieść je na wiosnę 2024 r. Pomysł ten tłumaczy się nakładaniem na siebie tych wyborów z parlamentarnymi. Jak pan patrzy na te plany?
Uważam, że kadencyjność jest jednym z elementów, które tworzą pewność systemu demokratycznego. Bez ważnych okoliczności nie powinna być zmieniana. Tutaj takich okoliczności nie ma, one nie występują. Te plany mają podłoże polityczne. Widać obawę o to, że w przypadku wygranej w wyborach samorządowych przez opozycję będącą w sporze z obecnie rządzącą koalicją mógłby się wytworzyć klimat chęci pójścia po następne zwycięstwo. Wykorzystywanie powodów politycznych do naruszania kadencyjności jest niedobrą sytuacją. Nie sądzę, że aparat państwa, a szczególnie Państwowa Komisja Wyborcza, nie byłaby w stanie w sposób gwarantujący pewność i rzetelność wyborów uporać się z ich przeprowadzeniem w pierwotnym terminie.