„Znajdź coś, na co masz wpływ”. Rozmowa z Jordan Reyne, nowozelandzką wokalistką i właścicielką psa-influencera o imieniu Chomsky
O tym, że Chomsky sprząta park na Bydgoskim Przedmieściu wie już cały Toruń. Jak wiadomo, za każdym wielkim mężczyzną stoi kobieta, dlatego my zapytaliśmy o niego Jordan Reyne – jego opiekunkę oraz artystkę i wokalistkę z Nowej Zelandii, która na swoje miejsce do życia wybrała Toruń. Tekst ukazał się w papierowym wydaniu „Małej Czarnej”.
Stałaś się gwiazdą w nieco innym wymiarze – niemuzycznym. Mówią o tobie „ta kobieta od tego psa”. Czy jesteście rozpoznawani na ulicy?
Jeszcze nie. To jest właściwie bardzo śmieszne, bo ludzie często pytają mnie, czy to jest ten Chomsky, który zbiera śmieci w parku na Bydgoskim Przedmieściu, ale nie rozpoznają mnie samej. Szłam raz koło pewnej kobiety, myślę, że była po sześćdziesiątce, wołałam do Chomsky’ego, który biegał trochę dalej – „Chomsky, Chomsky!”. Ona zapytała mnie, czy to jest ten pies, który zbiera śmieci? Nie mam pojęcia, skąd ona to wiedziała, bo nie wyglądała jak ktoś, kto ma Instagrama. On jest tutaj bardzo znany.
Nie da się ukryć, że dołączył do grona znanych psów „z przytupem”. Ostatnio byliście w telewizji i nie obyło się bez małego spięcia.
Poszłam tam porozmawiać o Chomskym, o tym, że zbieramy śmieci i chciałam pokazać, że chodzi tu też o społeczność. Nie jestem tu tylko ja, np. Monika, która ogarnia za mnie social media, i Krzysztof, który robi Chomskiemu zdjęcia, jak również pomocnicy, którzy systematycznie z nami sprzątają park, których nazywamy „warriorami”, i którzy niespodziewanie zrobili dla uczestników comiesięcznych porządków przypinki z napisem „Chomsky the garbage warrior”. I w telewizji chciałam to pokazać, powiedziałam, że mam je, a że jestem aktywistką, miałam też przypinki z Manify i dotyczące prawa do aborcji. Ludzie z telewizji nic mi nie mówili, aż do końca wywiadu. Dopiero, gdy weszliśmy na backstage, usłyszałam: „Jak pani mogła to zrobić! Nie mówiłaś, że masz takie przypinki!”. Obydwoje byli na mnie źli. Dla mnie to był zupełny szok. Pochodzę z Nowej Zelandii i tam to może być dziwne, że w ogóle jakieś kobiety mogą być przeciwne posiadaniu własnych praw. Dla nas to by było nie do uwierzenia, gdyby rząd powiedział, że nie mamy prawa do aborcji. Dlatego, oczywiście, wspierałam „Czarny protest”, bo dla nas, Nowozelandczyków, byłoby szaleństwem, gdybyśmy nie miały prawa do decydowania o własnym ciele. Odpowiedziałam: „Hej, Chomsky też był na Manifie i na „Czarnym proteście” i to normalne w nowoczesnym cywilizowanym kraju”. A tak naprawdę to zapomniałam, że do tej telewizji nie wolno…
To są te momenty, kiedy przypominamy sobie wszyscy, że żyjemy w dość podzielonym kraju.
Tak. Dla mnie to było zupełnie normalne, a ci ludzie naprawdę się zdenerwowali. Dziś wywiad zniknął z Internetu…
To smutne. Szczególnie, że ostatnio w Toruniu ludzie starają się tych Polaków jakoś łączyć, jak np. podczas marszu w obronie schroniska, gdzie ONR-owiec i anarchista trzymali wspólnie transparent. Zwierzęta łączą ludzi, szczególnie psy.
Tak, tu podział na prawicę i lewicę często nie jest ważny (śmiech). W Nowej Zelandii, jeśli spotkasz kogoś reprezentującego taką mentalność, głoszącego, że kobieta nie może decydować o własnym ciele, to nie może znaleźć ani pracy, ani przyjaciół. Jest to dla nas zupełnie obce myślenie.
Mówiłaś jednak, że w Toruniu czujesz się jak w domu.
Tak! Jeszcze raz chodzi o społeczność. Tu mieszkają tacy otwarci ludzie. Toruń nie jest duży i bardzo często spotykasz te same osoby, choćby w parku. Mieszkam obok „Czarnego tulipana” – wielu ludzi, którzy tam chodzą, tworzą sztukę, muzykę, rzeźbią, albo tak jak ja studiowali filozofię, więc spotykam tu bardzo wiele osób, które mają ten sam system wartości.
Bydgoskie Przedmieście jest piękne i zielone, ale nie wszystkie części miasta są takie ładne.
Jest kilka miejsc, na których widok myślę: „o niee”. Byłam na blokowisku, gdzie znajduje się napis „Jezdnia to nie jest plac zabaw”. Pomyślałam wtedy, jakie to smutne, że w ogóle musisz tu mówić coś takiego dzieciom. Czy to znaczy, że dzieci tak myślą? W takiej części Torunia nie chciałabym mieszkać. Ale na Bydgoskim Przedmieściu ludzie doceniają to, co mają. Co więcej, wielu z nich, choćby ze schroniska, gdzie zresztą pracowałam przez rok jako wolontariuszka, angażuje się dla środowiska, zwierząt czy praw kobiet.
Czyli przyciągają cię tu ludzie.
Tak. Nowa Zelandia to bardzo nowoczesny kraj, ale straciliśmy coś. Wszyscy myślą najpierw o sobie, dużo rzadziej zwracają uwagę na innych. Społeczeństwo odznacza się raczej wysokim poziomem indywidualizmu, co widać również w rodzinach, których członkowie nie myślą o sobie nawzajem, nie troszczą się tak jak tu. Czasem traktują innych jak numer konta bankowego. Trudno o takie poczucie, że gdzieś przynależysz. Jest coś charakterystycznego w Polsce, że ludzie pomagają sobie nawzajem, wyrażają przynależność do jakiejś społeczności. My to gdzieś zgubiliśmy.
To bardzo ciekawe, biorąc pod uwagę, jak bardzo jesteśmy podzieleni i nie lubimy się nawzajem.
Jest w tym jakiś paradoks. Nienawidzicie się bardziej niż u nas, ale też współpracujecie o wiele częściej. W obydwu zakresach macie bardzo wysokie wskaźniki, te postawy są bardzo silne.
Bardzo łatwo u nas też o łatkę polityczną. Sprawy zwierząt łączą ludzi ponad podziałami, jednak np. z drzewami nie jest tak prosto. Łatwo o zabarwienie polityczne, nawet gdy walczysz o prawa wszystkich.
Nawet decyzja, żeby być apolitycznym, jest de facto polityczna i stanowi tautologię. Słowo „polityka” kojarzy się źle, ale jak widać i mnie dotyka. Nawet to, czy jesteś zadowolony z tego, jak teraz w Polsce się żyje, jest polityczną deklaracją, a mówiąc, że nie masz ochoty się tą sferą zajmować, oznacza, że nie chcesz zmienić czegoś na lepsze. Jak śpiewa Skunk Anansie: „Everything is fucking political”.
W Toruniu mieszka brytyjski architekt, Rob Trapnell, który ma bardzo ironiczne spostrzeżenia dotyczące nas, Polaków; narzeka, że jesteśmy „childish”, gdyż nie potrafimy ze sobą rozmawiać.
W tym jest jakaś ciągłość. Pochodzę z kraju, gdzie indywidualistyczne podejście jest bardzo powszechne, a są też takie miejsca, gdzie myślenie o wspólnocie jest najważniejsze. Wszyscy spoglądają z perspektywy własnej kultury, jak przez własne okulary – jeden żółte, inny niebieskie. U nas mówi się tak: „Nikt nie pyta ryb, jak jest w wodzie”. W końcu ta „ryba” mieszka w niej cały czas, przyzwyczaiła się i nie ma pełnego oglądu na swoją sytuację. Dopiero, gdy pojedziesz za granicę, możesz powiedzieć „rybie” coś, czego ona nie widzi.
Czy jest coś, co zmieniłabyś w Toruniu? Oprócz śmiecenia, bo to już będzie trudne.
Zdecydowanie będzie to kwestia praw kobiet. Tego nie mogę znieść, dla mnie to jest jak powrót do epoki średniowiecza.
A w samym mieście? Mówiłaś o napisie „ulica to nie plac zabaw”.
W Nowej Zelandii ulice są bardzo ciche. Kiedy byłam mała, mieszkaliśmy przy takiej, gdzie znajdowało się pięć domów. Następne znajdowały się parę kilometrów dalej, a z drugiej strony było morze. Tam nie było niebezpiecznie. Myślę, że w Toruniu jest wiele zielonych i bezpiecznych ulic, gdzie możesz jeździć rowerem, i to jest fajne. W innych miastach to nie jest już takie planowane. Ale najważniejsze jest to, że chociaż mieszkałam w Oakland, w Hamburgu, Londynie, to czułam tam, że w tych dużych miastach nie mam zbyt dużego wpływu na okolicę. Toruń jest wystarczająco mały i ma dość silną społeczność, żeby móc oddziaływać na małe rzeczy, jak choćby czystość. Wielu ludzi czuje, że nie mają wpływu na miasto. To chyba wynika z historii rozbiorowej Polski – raz przychodził Niemiec i mówił, że jesteście już w Niemczech, innym razem ktoś z Rosji i tak dalej. Ja rozumiem to uczucie bezsilności z taką historią. Nie mamy wpływu na prawa kobiet, ale na zieleń, śmieci, czystość już tak. I to jest fajne, jeśli dążysz do zmiany.
Nigdy nie myślałam o Toruniu w taki sposób.
Jeśli będziecie myśleć: „To tylko jedno drzewo, to tylko parę zwierząt, to tylko jeden park”, a nie, co by było, gdyby wszyscy się nimi zajęli – to nie pomoże. Ja i Chomsky nie chcemy być bohaterami, raczej przykładem. My tylko zbieramy śmieci w parku, worek albo dwa dziennie. Fajnie by było, gdyby ktoś pomyślał: „O, ok, ja też mogę”, zamiast „Nie mam na nic wpływu, wyrzucę butelkę do rzeki”. Gdyby te czterdzieści milionów, które myśli, że nie ma na nic wpływu, i wyrzuca te butelki do rzeki, uświadomiło sobie, jak faktycznie oddziałują – mogłoby zmienić wszystko. Nawet sprzątając, nawet tylko po sobie, coś zmieniam.
Innymi słowy, gdyby każdy z nas przed domem posadził jeden kwiat, wyobraźmy sobie, jaki piękny byłby Toruń.
Dokładnie tak jest. To nie są duże rzeczy, którymi musimy się zajmować przez godzinę codziennie i codziennie być aktywistą, tylko małe rzeczy, które pasują do normalnego życia.
Doświadczyłaś kiedyś takiego uczucia bezsiły?
Czułam się tak tylko w związku z własnym życiem. Jestem muzykiem, rynek jest tak duży, międzynarodowy i najważniejsze w nim są pieniądze. Tam już od dawna miałam takie uczucie, że nie mam wpływu na nic. Wiem, że wielu ludzi czuje się tak przez kapitalizm, tę pogoń za czymś specjalnym, byciem kimś wyjątkowym. W showbiznesie wszyscy chcą tacy być. Dziś jestem szczęśliwa, że się „poddałam” i jestem już tylko sobą. Jeśli tego doświadczasz – znajdź coś, gdzie masz wpływ. Jestem teraz bardzo szczęśliwa, że ja to coś znalazłam, że jest Chomsky i wspólne sprzątanie naszego parku.
Aby dołączyć do sprzątania wraz z Chomskym wystarczy śledzić jego facebookową stronę – Chomsky the Canine Garbage Warrior.