Zagrożenia dla rozwoju smart city. Czego brakuje polskim miastom?
O koncepcji smart city mówi się w Polsce coraz więcej. Czym innym jest jednak mówić, a czym innym ją wdrażać. Póki co na skandynawskie miasta możemy patrzeć z zazdrością i taki stan rzeczy raczej prędko się nie zmieni. Powodów jest wiele, jak chociażby zupełnie inne warunki, w jakich funkcjonują zagraniczne ośrodki miejskie. Co trzeba zmienić, by trend smart city w Polsce był czymś więcej, niż tylko koncepcją?
Luksemburg, Amsterdam czy Kopenhaga to tylko niektóre przykłady liderów wśród inteligentnych miast. To one wytyczają nowe trendy, realizując przy tym główne założenia koncepcji smart city. Swoje wysokie miejsca w rankingach zawdzięczają sprawnemu poruszaniu się w obszarach gospodarki, zarządzania czy społeczeństwa. Polskie miasta są na ogół pod wieloma względami daleko w tyle. I choć co prawda lepiej być w czołówce, to jednak opóźnienie rozwojowe w kierunku smart city wciąż można wykorzystać. Wszystko za sprawą tzw. premii marudera. To zjawisko polegające na tym, że miasta goniące liderów w danej dziedzinie, mają możliwość nauki i wyciągania wniosków na podstawie działań uciekających. W ten sposób na pewnych etapach można unikać błędów, które przytrafiały się przecierającym szlaki.
Wykorzystywanie doświadczeń innych jest tutaj bardzo pomocne, ale warto mieć na uwadze, że polskie warunki są nieco inne niż zachodnie. Wciąż jeszcze musimy mierzyć się z barierami, które nie wszędzie występują. A przeszkód przynajmniej jest kilka.
Jednym z najważniejszych ograniczeń wydaje się to finansowe. Nawet najlepsze pomysły mogą legnąć w gruzach, jeżeli nie będzie środków na ich sfinansowanie. Polskie miasta nie należą do najzamożniejszych i najzwyczajniej może ich nie stać na większe inwestycje, które są niezbędne by zrobić krok w kierunku bycia smart. Inną kwestią jest też to, jak duży jest kapitał społeczny danego ośrodka miejskiego. Poza Warszawą w Polsce trudno szukać miast na skalę europejskich metropolii. Liczba mieszkańców ma znaczenie kluczowe dla rozwoju i nawet najbogatsze miasta mogą mieć z tym problem, jeśli nie będą miały dostatecznie dużej populacji. Ważna jest więc zarówno wielkość budżetu, jak i liczebność danego miasta.
Samo posiadanie zasobów społecznych i kapitałowych to jednak nie wszystko. W dążeniu ku poprawianiu jakości życia mieszkańców – bo w dużej mierze o to w smart city chodzi – potrzeba też odpowiednich decyzji. Samorządy muszą być gotowe na wdrażanie i innowacyjnych rozwiązań. Często właśnie ten element zawodzi. Osoby decyzyjne i pracownicy urzędów nie zawsze są do tego przygotowane, co wynikać może np. ze zwykłego niezrozumienia innowacyjnego myślenia. To z kolei przeradza się w niechęć do nowych rozwiązań i zmieniania dotychczasowego porządku. W tym kontekście warto jednak uważać, by nie przesadzić w drugą stronę. Nadmierny nacisk na promowanie nowinek technicznych może bowiem sprawić, że niektóre grupy społeczne będą wykluczone z uczestnictwa w życiu miasta. Przykładowo, przeniesienie niektórych usług do internetu może odciąć od nich osoby starsze, które nie korzystają tak często z sieci czy smartfonów. Dlatego ważne jest także rozwijanie alternatywnych dróg i wspieranie społeczeństwa w zaznajamianiu się z wprowadzanymi w życie rozwiązaniami. Miejski ekosystem musi ze sobą współgrać, w myśl idei zrównoważonego rozwoju.
Polskie miasta potrzebują więc w dużej mierze odwagi w zarządzaniu i otwartości na innowacje. Póki co nie zawsze udaje się spełnić ten warunek. Choć trudno jednoznacznie określić, czy miasta nie chcą wykorzystywać rozwiązań smart city, czy po prostu ich na to nie stać.