„Żyjemy w kraju, w którym rozpętało się piekło”. O hejcie i tym, jak podzielili się Polacy rozmawiamy z prof. Marią Lewicką.
Wywiad z prof. Marią Lewicką, specjalizującą się w psychologii społecznej i środowiskowej na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu
Jak jest z tą mową nienawiści w Polsce? Czy da się nas jeszcze pogodzić?
Badania prowadzone przez Centrum Badań nad Uprzedzeniami Uniwersytetu Warszawskiego pokazują, że w ostatnich latach w przestrzeni publicznej mamy do czynienia ze znacznie częstszą mową nienawiści niż kiedyś. Wiąże się to z powszechnie dostrzegalnym, pogłębiającym się podziałem w społeczeństwie. Według ostatniego sondażu pracowni Kantar dla „Gazety Wyborczej” już 84 proc. Polaków uważa, że w ostatnich latach pogłębiły się podziały wśród Polaków. Im dłużej to trwa, tym trudniejsze staje się zakopanie tego rowu, który nas podzielił, choć nadal jest to możliwe.
Żeby przełamać podziały, trzeba jednak zrozumieć ich przyczyny i treść. W Polsce podziały społeczno-polityczne powiązane są silnie z cechami socjo-demograficznymi i położeniem geograficznym. Psychologowie pokazują, że stereotypy społeczne najczęściej porządkują rzeczywistość społeczną na dwóch wymiarach: kompetencji i cech społeczno-moralnych. U nas ma to też miejsce: o ile opozycja jest na ogół postrzegana jako niemoralna i mniej patriotyczna, pod płaszczykiem tolerancji popierająca patologię, o tyle zwolennicy partii rządzącej są traktowani jako mniej kompetentni, o archaicznych poglądach, nierozumiejący podstawowych zasad demokracji („sprzedali wolność za 500+”). Nie będzie łatwo przekonać się nawzajem do siebie i być może nie jest to potrzebne, ważne, żebyśmy umieli się szanować i porozumieć w podstawowych dla nas, znacznie bardziej przyziemnych, kwestiach. A reszta przyjdzie z czasem.
Czym w ogóle jest hejt? Wydaje się, że dziś jest to słowo – wytrych, którym coraz częściej nazywamy każdą krytykę.
Nie każda krytyka jest hejtem. Hejt jest wyrazem nienawiści, towarzyszy mu negatywna emocja skierowana przeciw drugiej osobie, a jego celem jest zaszkodzenie tej osobie. Krytyka zaś, przynajmniej w teorii, powinna być merytoryczną polemiką z jakimś poglądem. Oczywiście są ludzie, którzy każdą formę krytyki traktują jako osobisty atak. Generalnie jednak krytyka nie zawiera w sobie woli skrzywdzenia drugiej osoby. Do rozpowszechnienia się hejtu przyczyniają się media, nie tylko społecznościowe. Kiedy do studia telewizyjnego zaprasza się dwóch polityków o radykalnie odmiennych przekonaniach, znanych ze swojego niekontrolowanego temperamentu, to wiadomo, że efektem nie będzie merytoryczna dyskusja, tylko okładanie się inwektywami. Wprawdzie rośnie wtedy oglądalność i zwiększają się zyski z reklam, ale długofalowe skutki społeczne są tragiczne. Jednym z nich jest znieczulenie na język nienawiści.
Wspomniane przeze mnie wcześniej Centrum Badań nad Uprzedzeniami wskazuje, że częsta ekspozycja na mowę nienawiści sprawia, że przestajemy traktować ją jako coś nagannego, niemoralnego, szkodliwego. Ranimy innych, nie mając poczucia, że robimy coś moralnie nagannego.
Jak sobie radzić z tym hejtem? W jaki sposób osoby, grupy, mniejszości, które go doświadczają, powinny na niego reagować?
Jednym ze sposobów może być odpowiadanie w sposób pozbawiony nienawiści. Na zjeździe Polskiego Stowarzyszenia Psychologii Społecznej, we wrześniu tego roku, podczas sesji poświęconej hejtowi, występowały badaczki z Gdyni, które skonstruowały internetowego bota. Bot miał za zadanie odpowiadać na mowę nienawiści w sposób nie-hejtowy. Był tak dobrze skonstruowany, że 90 proc. badanych uznało go za prawdziwą osobę. Pisał w odpowiedzi np. „o, widzę, że masz bogate słownictwo”. Odpowiedź nie-hejtowa zmienia formę wypowiedzi u atakującego. Dr Julia Barlińska z Wydziału Psychologii UW prowadziła badania nad internetowym hejtem wśród młodzieży, pokazując, jak zwrócenie uwagi na perspektywę odbiorcy, zwiększenie empatii po stronie nadawcy komunikatu, zmniejszają skłonność do tego typu zachowań. Jak widać, psychologowie mogą wiele na ten temat powiedzieć.
Taki sposób zadziała na indywidualnego komputerowego trolla, ale w przypadku hejtu instytucjonalnego nic nie pomoże.
Psychologia społeczna mówi, że grupy mniejszościowe, czyli te dziś atakowane, mają szansę przebić się ze swoim przekazem i przekonać do siebie grupę większościową, pod warunkiem, że są bardzo konsekwentne, nie są podzielone i mówią zawsze to samo. Grupa osiągnie sukces, jeśli się nie skłóci i ustali konsekwentny przekaz.
To pozwala stopniowo zdobywać sojuszników. Fantastycznie radzą sobie toruńskie Marsze Równości, które gromadzą różne grupy wokół siebie, są bardzo kolorowe i różnorodne. Ja uważam, że świetnie się stało, że polskie marsze nazywają się „Marszami Równości”, a nie „Gay-Pride”. To powinno przekonać również osoby o bardziej tradycyjnym spojrzeniu, że chodzi o akceptację wszelkiej różnorodności, nie tylko seksualnej.
Skąd się wziął taki poziom nienawiści w Polsce?
Moim zdaniem początku należy szukać w naszych bardzo prymitywnych mediach ogólnopolskich, które koncentrują się bardziej na konfliktach personalnych w obrębie polityki niż na sprawach merytorycznych i edukacji. Potem podnosimy larum, że społeczeństwo nic nie rozumie. W kolejnym kroku istniejące spory zostały wykorzystane (i nadal są wykorzystywane) przez obecnie rządzącą partię do wykopania rowu zgodnie z zasadą „dziel i rządź”. Druga strona nie pozostaje dłużna. Efekty znamy.
Socjolog Jakub Wygnański mówił jeszcze dwa lata temu, że receptą na pogodzenie się Polaków jest miasto w bardzo szerokim sensie i uodpornienie mediów na przejmowanie ich przez ugrupowania polityczne. Postulował konieczność budowania systemów niemożliwych do zhakowania. Czy to jest jakaś droga?
Zdecydowanie się z tym zgadzam. Miasto jest tym, co pozwala na przezwyciężenie myślenia o sobie w kategoriach ogólnych stereotypów. Jeżeli ktoś włączy się razem ze mną w walkę z psimi kupami na chodniku i śmieciami na ulicy, to jest mi kompletnie obojętne, czy ten ktoś głosuje na PiS, Koalicję Obywatelską czy Lewicę. Media narodowe z uporem dzielą nas według partyjnych kategorii, na lepszych i na gorszych Polaków. Przełamanie tego myślenia jest możliwe wtedy, gdy zawiesimy te ogólne kategoryzacje i zejdziemy na poziom niższy – właśnie miasta, sąsiedztwa i gdy zaczniemy podejmować wspólne działania na ich rzecz.
Z moich badań wynika, że tożsamość lokalna jest drugą po tożsamości narodowej identyfikacją Polaków. Trzeba to wykorzystać. Miasto jest kategorią nadrzędną, łączącą i niezależną od sympatii politycznych. Poza tym niski poziom wymusza współpracę między ludźmi, a z badań psychologów wynika, że relacja współzależności pozwala przełamać stereotypy.
Dlatego za wszelką cenę należy bronić samorządów i społeczeństwa obywatelskiego. Trzeba uczyć ludzi, że sami mogą mieć kontrolę nad swoim otoczeniem. Niestety plan obecnie rządzącej partii zakłada, żeby tę samorządność, jak również działalność organizacji pozarządowych ograniczyć, podporządkować centrali. Dodatkowo program prostych transferów socjalnych kształtuje pasywnego odbiorcę. Oczywiście, ludzie powinni mieć dość pieniędzy, by zachować poczucie godności osobistej i już dawno powinniśmy byli zacząć się dzielić tymi zyskami, które stały się naszym udziałem po transformacji ustrojowej. Niemniej proste transfery uczą bierności i to może mieć negatywne konsekwencje na przyszłość. Biernymi obywatelami łatwiej manipulować.
Przypomina to trochę lata 50. czy 60. XX w., gdy ludzie głosowali na jedyną możliwą partię również z przekonania. Wieś np. przeżyła wówczas skok cywilizacyjny, a wielu ludzi doświadczyło awansu społecznego, więc władzę oceniali pozytywnie.
Zgadzam się. Moja doktorantka, dr Monika Prusik z Uniwersytetu Warszawskiego, przeprowadziła badanie dotyczące tęsknoty za komunizmem. W 2011 r. zbadaliśmy reprezentatywną grupę Polaków, którzy pamiętają komunizm. Te wyniki były jednoznaczne. Ta tęsknota za komunizmem jest przede wszystkim za bezpieczeństwem socjalnym, pewną pracą, brakiem rywalizacji. W 2003 r. prowadziłam badania dotyczące oczekiwań Polaków wobec państwa. Oczekiwanie, że państwo wiele za nas załatwi, było bardzo silne, co oczywiście stało w jawnej sprzeczności z neoliberalnym modelem gospodarczym lat 90. i późniejszych. Około dekady później profesor Jacek Raciborski z UW przeprowadził podobne badania z bardzo podobnym wynikiem. Do tego nawiązuje obecnie rządząca partia, która nie tylko zresztą pod tym względem nawiązuje do praktyk czasów komunizmu.
Podsumowując, podzieliliśmy się, ale tęsknimy za tym, żeby mieć więzi społeczne i poczucie bezpieczeństwa, lecz przez ten podział raczej ich nie będziemy mieli poza swoją bańką.
Żyjemy w kraju, w którym rozpętało się piekło, dlatego moim zdaniem trzeba łączyć się wokół spraw lokalnych, które nie dotykają podziałów politycznych lub je przecinają. I nie bójmy się „łatek”, które tak ochoczo sobie przypinamy. Nie cała lewica jeździ rowerami, a prawica je mięso.
Są sprawy, które te podziały przecinają i mają moc łączenia, takie jak miejsce zamieszkania i jego jakość, troska o środowisko – i są to na co dzień sprawy ważniejsze niż podziały polityczne.
I po co to było?
1 stycznia 2024 @ 22:01
Bo fantazja, fantazja, bo fantazja jest od tego, aby wkopać się, aby wkopać się, aby wkopać się na całego.
huhu
12 września 2023 @ 08:27
Penalizowanie swoich ofiar to jedna z technik stosowanych w victimising-u.
Ewa Łyszczek (była studentka m.in. prof. Lewickiej, nb. na wydziale, który mieścił się na terenie, na którym kiedyś było getto żydowskie, gdzie ludzie byłi zagładzani)
12 września 2023 @ 07:58
To prawda, jest piekło. Od dawna, od wieków co najmniej. Tylko się o tym nie mówi otwarcie.
Comandante verde
18 listopada 2019 @ 03:30
Czasem też bywa tak, że to dziennikarze podsycają różnice bazując na stereotypach lub, co gorsza, własnych wyobrażeniach czy spostrzeżeniach branych za pewnik. Jeśli na przykład, starsza pani uprawia ogródek od trzydziestu lat, a nawet nie wie, że uprawia „partyzantkę ogrodniczą”, to i tak przedstawiana jest jako osoba autentyczna i żywy przykład partyzantki. Jeśli to samo robi ktoś młodszy, bez zażenowania przypinana jest mu łatka „Partyzantka u młodszych pokoleń ogranicza się do facebookowej strony i wystąpień w dziennikarskich tekstach.” Więc dziennikarstwo w Polsce to jednak główne źródło budowania opinii, dzielenia ludzi, skłócania i antagonizowania. Misję przysłoniła „klikalność” bo to ona przekłada się na atrakcyjność dla reklamodawców.