Dr Wojciech Peszyński: Do dziś nikt nie wymyślił lepszego pomiaru preferencji wyborczych niż sondaże
O sensie i przydatności sondaży wyborczych z dr. Wojciechem Peszyńskim z Wydziału Politologii i Studiów Międzynarodowych UMK w Toruniu rozmawia Robert Kamiński.
Do sondaży wyborczych odnosimy się raczej dość ostrożnie. Czy mają one jeszcze jakikolwiek sens?
– Do dziś nikt nie wymyślił lepszego pomiaru preferencji wyborczych społeczeństwa niż właśnie sondaże. Dotyczy to zwłaszcza wyborów samorządowych. Oczywiście wiadomo powszechnie, że są one naznaczone szeregiem mankamentów. Na przykład w obecnych wyborach zlewają się badania, które dotyczą zarówno wyborów do sejmu, jak i do sejmików. A nie są to przecież te same wybory. Do sejmiku startują przeważnie ci sami aktorzy, ale to jednak nie są te same przedstawienia. Całkiem inna jest ta rywalizacja, zależna od nazwisk kandydatów oraz specyfiki lokalnej. Podobnie wygląda sprawa z Platformą i Nowoczesną. W niektórych badaniach partie te występują razem, w innych osobno. To również musi mieć wpływ na wyniki sondaży. Są też sondy internetowe czy sondy uliczne, które się robi na takich dość „wesołych” próbach 100-200 osób. I one występują w przestrzeni publicznej, a ich jakość również kształtuje nasze preferencje wyborcze.
Czyli do sondaży, które mówią, że w tegorocznych wyborach prezydenckich w Toruniu będzie druga tura, należy podchodzić dość ostrożnie?
– Ostrożnie. Sondaże robione techniką sondy ulicznej i na małej próbie mieszkańców mogą być obarczone dużą dozą niepewności.
Czy tą różnorodnością tłumaczy pan fakt, że różnice między poszczególnymi sondażami mogą wynosić nawet do 10 procent?
– Przyczyny różnic w badaniach opinii publicznej są różne. Zależy to na przykład od stosowanej techniki, czy to jest sonda uliczna, czy sonda internetowa. Druga sprawa to kto te sondaże robi. Na przykład w badaniach przeprowadzanych przez CBOS bez względu na to, kto aktualnie rządzi, zawsze partia rządząca ma proporcjonalnie wyższy poziom notowań niż w innych sondażach dokonywanych przez komercyjne pracownie badań – to widać choćby dziś na przykładzie PiS.
Z czym to się wiąże?
– CBOS nadzoruje i współfinansuje Prezes Rady Ministrów, jednak nie można sądzić, że w związku z tym rządzącym dopisuje głosy, a innym odejmuje. O pomiarach CBOS-u świadczyć mogą chociażby sondaże przed ostatnimi wyborami prezydenckimi, kiedy to przez całą kampanię przewodził Bronisław Komorowski. Jak się to skończyło, wiemy doskonale.
A propos. Dlaczego tak naprawdę przegrał? Prowadził przecież we wszystkich sondażach.
– To zjawisko zostało już opisane w latach 60. ubiegłego wieku. Nazywa się spiralą milczenia i dotyczy klimatu opinii publicznej. Jeżeli coś jest społecznie niepopularne, nie utożsamiamy się z tym. Nie mówimy tego publicznie, żeby „nie być obciachowi”. A później głosujemy inaczej. Przez całe lata partią niedoszacowaną w opinii publicznej był PiS. Przyznawanie się do głosowania na tę partię wiązało się ze swego rodzajem wstydem, więc ankieterowi nie mówiło się prawdy. To dopiero wychodziło na światło dzienne w dniu wyborów.
Czyli gdyby wybory były jawne – dziś rządziłby nami ktoś inny?
– Z całą pewnością wybory po to są tajne, by ludzie mieli nieskrępowaną możliwość wyrażania swoich preferencji. Ja sobie nie wyobrażam wyborów powszechnych bez zachowania zasady tajności. Nigdzie na świecie. To jest podstawowa zasada demokracji. Nikt nie może ingerować w to, co nam dyktuje nasze sumienie.
Za partiami politycznymi stoją ogromne pieniądze. Czy sondaże w związku z tym da się kupować?
– Nie. Pracownie opinii badań publicznych żyją głownie z badań rynku komercyjnego, a nie politycznego. Polityka to dla nich od 1 do 1,5 proc. działalności. Gdyby rzeczywiście nieuczciwie podchodzono do tych badań, to żaden poważny podmiot rynkowy, który chce wiedzieć, na czym stoi, zanim zainwestuje pieniądze, nie dałby takiej usługi do zrobienia. Myślę, że żadnej pracowni sondażowej nie stać na jakąkolwiek nierzetelność.
Więc może celem sondaży jest sugestia?
– Jeśli ktoś ma intencję pomóc jakiemuś podmiotowi politycznemu, to przynosi to w dzisiejszych czasach więcej złego niż dobrego. Pewne rzeczy dają się rozpoznać jako sztuczne, a ludzie są przekorni. Na przykład część sympatyków Bronisława Komorowskiego nie poszła do wyborów, bo po co, skoro sondaże wskazywały, że on i tak wygra. Frekwencja była bardzo niska jak na wybory prezydenckie. Inni powiedzieli, że pójdą na przekór, żeby pokazać, że sondaże nie są miarodajne. Polacy lubią być przekorni. Reasumując, sondaże mogą usypiać liderów badań opinii publicznej, którzy są w sondażach predestynowani, a jednocześnie mogą mobilizować ich przeciwników.