Urodziły się już w wolnej Polsce: „Nie ma na świecie nic ważniejszego od naszej wolności”
O wolności i ojczyźnie mówią ze łzami w oczach. Mimo że pewne wydarzenia w pamięci się zatarły, doskonale pamiętają biedę i wojnę, a także najbliższych, którzy odeszli wiele lat temu. Świadomi upływającego czasu, dzielą się swoją historią, by kolejne pokolenia ocaliły ją od zapomnienia.
Janina Robaczewska urodziła się 25 września 1921 r. Na świat przyszła w wolnej, odradzającej się po 123 latach niewoli, Polsce. Spokój nie trwał jednak długo. Miała 18 lat, kiedy na Warszawę spadły pierwsze bomby. Ryzykowała życiem, by ocalić to, co dla Polaków było najważniejsze – ich tożsamość.
– Podczas okupacji należałam do tajnej organizacji zrzeszającej nauczycieli – wspomina 97-latka. – W prywatnych domach Polaków uczyłam historii i języka polskiego. Zajęcia organizowaliśmy tak, by nikt nie zdradził naszych działań. Byłam świadoma, że podobnie jak moja nauczycielka, ja również mogłam zawisnąć za to na szubienicy.
Zdjęcie pokazujące egzekucję, na którym widać nastoletnią Janinę Robaczewską przy zwłokach kobiety, jest jedną z niewielu pamiątek, które zachowała pensjonariuszka Domu Pomocy Społecznej w Toruniu. Jak podkreśla, po tym zdarzeniu nabrała obaw co do dalszej działalności. Polakom jednak bardzo zależało, by ich dzieci były dalej kształcone, a ona sama ceniła naukę wyżej niż strach.
– Młody człowiek jest silniejszy psychicznie – dodaje. – Ten, kto wolności nie stracił, dziś być może jej nie docenia. Wiele osób nie zdaje sobie sprawy, że nigdy nie wiadomo, kiedy spokój zostanie zburzony. Przyszłość jest wielką niewiadomą. Można wiele dziś zrobić, by nie dopuścić do złego.
Domem 97-letniej Janiny Robaczewskiej jest niewielki pokój w toruńskim DPS-ie. To w nim trzyma wszystkie zdjęcia i tu, jak szczerze mówi, spędza ostatnie chwile swojego życia.
– Marzeń w tym wieku już nie mam – mówi. – Teraz przychodzą tylko refleksje. Żałuję, że nie założyłam rodziny. Na to jest już za późno. Powoli wygasam. Chciałabym odejść po cichu i bez bólu. A przedtem jeszcze coś namalować, coś po sobie zostawić.
Wspomnienia wciąż żywe są także w pamięci 96-letniej Senity Włudarskiej, która na świat przyszła pół roku po Janinie Robaczewskiej. Jej rodzice do Torunia przyjechali z Królewca. Zamieszkali na Bydgoskim Przedmieściu, gdzie staruszka spędziła całe swoje życie. Tam przeżyła także wojnę.
– Jej okrucieństwo bezpośrednio nas nie dotknęło – wspomina kobieta. – Wielkie piętno odcisnęło jednak na moim mężu, który jeszcze przed naszym spotkaniem więziony był w obozie jenieckim w Niemczech. Po latach spotkaliśmy się w toruńskiej szkole muzycznej, gdzie ja pracowałam jako księgowa, a on stroił instrumenty.
Para pobrała się w 1952 r. Dzieci jednak się nie doczekali. Po 33 latach ciężko chorujący mąż zmarł, a ona została sama. O jej przeszłości oraz rodzinie opowiadają zdjęcia, które powiesiła nad swoim łóżkiem w Domu Pomocy Społecznej. Choć nie wszystko pamięta, o bliskich i wojnie mówić może godzinami.
– Nie chciałabym przeżyć już żadnej wojny – mówi. – Polacy bardzo wycierpieli. Wielu oddało życie, zdrowie, a przede wszystkim serce za wolność tej ziemi.
Na pytanie, czym dziś jest dla niej Polska, ze wzruszeniem mówi: „Ojczyzną. Moją Ojczyzną”.
– Czas tak szybko biegnie. Miałam 17 lat, kiedy wybuchła wojna – wspomina. – Polacy znów byli zniewoleni. Znów walczyli o swoją wolność. Dziś mam 96 lat i jestem prawie równolatką niepodległej Polski. Niedzielne uroczystości oglądać będę w telewizji. Nie mam siły, by móc święto to spędzić na starówce i spojrzeć na pomnik Piłsudskiego lub, pewnie już ostatni raz, na Wisłę. I cieszyć się z tego, co jest naprawdę dla nas – Polaków – istotne. Nie ma bowiem na świecie nic ważniejszego od naszej wolności.