Klatki stanu wojennego [3 pytania do…]
Dziś mija 42. rocznica wprowadzenia stanu wojennego w Polsce. W Toruniu obchody zawsze zaczynają się o północy 12/13 grudnia złożeniem kwiatów pod tablicą na kościele akademickim, upamiętniającą protesty przeciwko reżimowi i w obronie Solidarności i demokracji.
O tamtych dniach rozmawiamy z Janem Wyrowińskim, byłym politykiem i współzałożycielem toruńskiej Solidarności.
Jak to jest ze wspomnieniami z czasów stanu wojennego? Blakną po latach? Odżywają podczas wydarzeń rocznicowych?
To był taki moment, że pamięta się praktycznie każdą minutę. To było coś tak niespodziewanego, tak gwałtownego, tak zaskakującego i niezwykłego w tej całej bezwzględności. Zresztą nie chodzi tylko o nas. Wszyscy, którzy przeżyli coś dramatycznego, na przykład w czasie wojny, doskonale pamiętają. I ja też z taką niemal fotograficzną dokładnością mogę powtórzyć wszystko to, co się działo od momentu, kiedy o północy na dziesiątym piętrze wieżowca przy ulicy Świętopełka, w nocy z soboty na niedzielę zatrzymała się winda, którą wpuścili mnie sąsiedzi – ale nie znajomi, tylko trzech panów – jeden w mundurze Milicji Obywatelskiej, dwóch w cywilu. Oznajmili mi, że jest stan wojenny…
I wszystko, co się potem działo, to się doskonale pamięta, i nie sposób zapomnieć. Tak jak sam przyjazd do Potulic (zakład karny, który w stanie wojennym był obozem internowania – przyp.red.) i tej więźniarki, która nas wiozła. Obecnie w tym budynku jest urząd miasta, ale Prusacy zbudowali go z przeznaczeniem na więzienie i areszt . Służył tym celom i w czasach pruskich, w czasach II Rzeczpospolitej, okupacji hitlerowskiej i potem komuny. Ten areszt był znany działaczom opozycji demokratycznej, których było wielu w Toruniu, najwięcej w ówczesnym obszarze kujawsko-pomorskim. Dla mnie to nie była pierwszyzna, ale to się doskonale pamięta, kto wchodził do tej celi, jak nas tam rewidowano. Potem moment, kiedy wychodzimy z tego aresztu w poniedziałek rano skuci kajdankami, w szpalerze „zomowców” z karabinami maszynowymi i z psami, prosto do więźniarki. Ale ja widzę ten tramwaj, który jedzie obok, z ludźmi z twarzami przyciśniętymi do szyb. Przerażenie w ich oczach. To się pamięta.
W moim rodzinnym archiwum mam stos listów, które wymienialiśmy z żoną w tamtym czasie. Większość z nich jest pokreślona na czarno, niewiele tam się da odczytać. Cenzura była szczególnie skrupulatna w przypadku właśnie korespondencji z osobami, które były internowane.
Co jeszcze? Widzenia, koledzy w celi, z których już połowa nie żyje. Celi ośmioosobowej, zresztą jak w akademiku na pierwszym roku, tylko oczywiście w znacznie bardziej nieprzyjemnych warunkach. Rozmowy, msza na korytarzu – to wszystko jest w pamięci zapisane, i jak w przypadku takich wspomnień – klatka po klatce, klatka po klatce… Aż do momentu wyjścia ze Strzebielinka (kolejne miejsce odosobnienia dla internowanych w czasie stanu wojennego – przyp.red.) z moim przyjacielem śp. Andrzejem Sobkowiakiem 30 kwietnia, w przeddzień tego 1 i 3 maja (1982 rok – starcia i protesty przeciwko reżimowi stanu wojennego – przyp.red.). Kolega ze studiów do mnie podlatuje i okazuje się, że był szefem ekipy telwizyjnej, która miała obowiązek nakręcić rozmowy z tymi, którzy opuszczają obozy internowania. Ta akcja była w całej Polsce i zwalniano wtedy dosyć znaczacą liczbę osób. I co mam zrobić? Znam człowieka, studiowaliśmy razem, ale powiedzieliśmy sobie, że ani słowa dla reżimowej telewizji i tak się stało.
To jest ciąg różnych zdarzeń. Dla mnie nie był to aż tak wielki szok, bo byłem już wcześniej zatrzymywany i rewidowany. Ale dla większości, szczególnie młodych robotników z Elany i innych zakładów toruńskich, to naprawdę trauma niesamowita zamkniecie w celi, klaustrofobia, brak kontaktu z bliskimi.
To, co się nazywa stanem wojennym, jest sumą takich indywidualnych opowieści i przeżyć.
Mamy zmianę władzy akurat w momencie rocznicy stanu wojennego. Czy podczas spotkań i uroczystości bardziej wspominacie przeszłość, czy odnosicie ją do obecnych czasów?
Nie jesteśmy obojętni na to, co się dzieje. Powiem nawet więcej: te podziały, jakie są w społeczeństwie, są również w tym gronie. Niekiedy nawet ostrzejsze niż przeciętnie. I to dotyczy oceny przeszłości – Okrągłego Stołu, kto i jak się zachowywał wtedy – wszystko żyje i jakoś oddziaływuje. Ale patrzę na to gdzieś w perspektywie tego, co się na przykład dzisiaj dzieje w Polsce.
Musimy wziąć pod uwagę fakt, ze 11 lat wcześniej przed stanem wojennym, czyli w grudniu 1970 roku, doszło do dramatycznych zajść na Wybrzeżu. Krew się polała i dopiero to spowodowało pewną zmianę – nie systemu, tylko ludzi, którzy w tym systemie działali. Odszedł Gomułka, został Gierek. 13 grudnia był też z jednej strony manifestacją siły tej władzy komunistycznej, ale z drugiej strony – manifestacją ich słabości. Bo ona nie potrafiła się dogadać, nie było mechanizmu, który by sprawił – jak to jest w demokracji, w której, na szczęście, żyjemy już od 89 roku – że o tym, co się będzie w Polsce działo, decydują wybory, konstytucja.
I mamy grudzień, w którym w Polsce zmienia się władza. I krew się nie leje, prawda? Są utarczki słowne, niekiedy bardzo brutalne, ale nie świszczą kule, pałki nie spadają na plecy protestujących, tylko się wszystko odbywa w parlamencie, zgodnie z zasadami. I o to chodziło, tego wtedy brakowało, o to myśmy również – można patetycznie powiedzieć – walczyli.
Żyjemy w Polsce demokratycznej i o tym, co się dzieje, nie decyduje ulica i przemoc, ale mechanizmy demokratyczne. I dlatego warto było wtedy ponosić również ofiary.
Teraz ta krew na ulicach nie jest potrzebna – na szczęście.
Stan wojenny to dla obecnego młodego i najmłodszego pokolenia wyłącznie lekcja historii. Czy w tej lekcji wydarzenia początku lat 80. mają dla nich jakieś znaczenie? Jak do tego podchodzą?
Różnie to wygląda. Czasami się z młodymi ludźmi spotykam. Staram się mówić, opowiadać atrakcyjnie. Jednak z przykrością stwierdzam, że w wielu sytuacjach brakuje wrażenia, że coś dociera. Może się mylę, ale cóż, dla nich demokracja jest trochę jak powietrze. Jechać do Lizbony, czy jechać do Helsinek – bierze się dowód i jedzie, nic więcej nie trzeba. Paszport do krajów poza Unią ma się na wiele lat i leży w szufladzie. Kiedyś musiałem pół roku czekać na zgodę, narażać się na nieprzyjemne rozmowy, by dostać paszport jednorazowy. Teraz tego się nie zauważa, że może być inaczej. I mam nadzieję, że mimo skomplikowanej sytuacji wokół Polski tak nie będzie. Ale chyba każde pokolenie musi na własnej skórze przeżyć i doświadczyć tego, co czasami się dzieje.
Jan Wyrowiński – toruński polityk (były poseł UD, UW, PO, senator, wicemarszałek Senatu), obecnie prezes Stowarzyszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Współtworzył toruńską Solidarność. Odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski za wybitne zasługi w działalności państwowej i publicznej oraz za działalność na rzecz przemian demokratycznych w Polsce.
Darek .de ks.
13 grudnia 2023 @ 21:17
Czy WRON wymyślili zdegradowani studenci i zdegradowani doktorzy z WROCŁAWIA?