Rzym, barbarzyńcy i ten cholerny wirus [FELIETON]
4 września 476 r. dowódca germańskich najemników, pozostających w służbie Rzymu, imieniem Odoaker, obalił ostatniego cesarza Romulusa Augustulusa i wygnał go ze stolicy imperium. Wydarzenie to przez wielu historyków uznawane jest za symboliczny koniec starożytności i początek średniowiecza.
Dlaczego sięgam po ten fragment z historii? Pandemia koronawirusa według niektórych (jest ich dość sporo), po wygaśnięciu, zburzy dotychczasowy porządek świata. Nic nie będzie takie jak przed tą plagą. Zmieni się geopolityczny układ sił, zmieni się postrzeganie rodzaju ludzkiego na to co ważne, a co nieistotne. Obecnie torunianie, jak większość Polaków, zamknięci w domach, szukają odpowiedzi na wiele pytań. Towarzyszy nam niepokój o naszą przyszłość. Teraz dopiero zaczynamy dostrzegać, w jak relatywnie beztroskiej epoce żyliśmy. Skupieni na pracy i karierze, traciliśmy czas na zamawianie ekoproduktów ze wsi, przed lodówkami z nabiałem szukaliśmy jogurtów bez laktozy, załamywaliśmy ręce, gdy skończył się nasz ulubiony serial na Netflixie lub zapomnieliśmy kupić sojowe mleko. Parę tygodni przed światową premierą koronawirusa Elon Musk wypuścił w kosmos kolejną partię mikrosatelitów, która ma stworzyć sieć globalnego internetu, dostępnego z każdego miejsca na ziemi.
Byliśmy zajęci wieloma, jak się okazuje śmiesznymi, rzeczami, które w zestawieniu z barbarzyńcą pełnej krwi – cholernym wirusem rodem z epoki kamienia łupanego – są „potrzebami” ludzi „pierwszego świata”. To jednak odchodzi w niepamięć. Być może za kilka lub kilkanaście miesięcy kurz opadnie, wtedy to będziemy musieli zdefiniować nas, życie, świat, moralność, priorytety na nowo. Historia pokazuje, że takich momentów było wiele. Szkopuł w tym, żeby „nowy świat” był w miarę naszych możliwości, pod pewnymi względami, nieco lepszy.