Rok wojny w Ukrainie. Jak w Polsce radzą sobie uchodźcy?
Kiedy w lutym 2022 r. świat wstrzymał oddech, widząc nawałnicę rosyjskich wojsk, a w stronę polskiej granicy rzuciły się do ucieczki setki tysięcy Ukraińców, chyba nikt nie podejrzewał, że za rok końca wojny widać nie będzie. Przez dwanaście miesięcy przywykliśmy do ukraińskiej mowy na ulicach i w autobusach, opatrzyły nam się obrazy zniszczeń i śmierci, które przynieśli rosyjscy najeźdźcy. Tymczasem uchodźcy wojenni czują coraz większą tęsknotę i coraz częściej chcą wracać, choć nie mają do czego.
Skala pomocy, jakiej wojennym uchodźcom udzielili zwykli Polacy, jest ogromna. W pierwszych miesiącach wojny to szeregowi obywatele wzięli na siebie największy ciężar pomocy. Później włączyły się też władze – nie tylko państwowe, ale i samorządowe.
– Mieszkamy pod Toruniem od marca ubiegłego roku, najpierw byliśmy w Zalesiu, a dziś w Kamionkach – mówi Tania, która do Polski uciekła z Nikopola, miasta położonego na prawym brzegu Dniepru. – Kiedy wybuchła wojna, mąż od razu kazał mi zabierać dzieciaki, babcię i uciekać na zachód. Sam pierwszego dnia zgłosił się na ochotnika. Trzy razy składał wniosek o przyjęcie do wojska, tylu naszych chłopców chciało wtedy bić się z Rosjanami.

Warunki, w których żyją uciekający przed wojną Ukraińcy, są dalekie od luksusów. Tania, jej babcia i dwoje dzieci muszą pomieścić się w dwóch niedużych pokojach, z których jeden pełni też funkcję kuchni.
– To nie są ludzie, którzy w swoim kraju byli darmozjadami albo nierobami, wręcz przeciwnie – mówi Stanisław, który w Kamionkach w pobliżu jeziora pełni funkcję nadzorcy nad nieruchomościami zajmowanymi przez uchodźców. – Oni u siebie mieli eleganckie mieszkania albo domy, często mieli też samochody, takie same jakimi jeździmy my, Polacy. Lecz widzę codziennie, że ich wszystkie myśli krążą wokół powrotu do ojczyzny.
Ukrainki mieszkające z dziećmi w pokojach gościnnych w Kamionkach nie szczędzą słów wdzięczności pod adresem Polski i Polaków. Podkreślają, że bez naszej, sąsiedzkiej pomocy ich kraj zapewne musiałby ulec najeźdźcom, a Ukraińcy popadliby w rosyjską niewolę, podobnie jak tysiące dzieci wywożonych w głąb Rosji.

– W naszej gminie przyjęliśmy Ukraińców z Odessy, ale też z innych regionów Ukrainy – mówi Jacek Czarnecki, wójt gminy Chełmża. – Od marca do późnej jesieni staraliśmy się znaleźć im zakwaterowanie. Dużą pomoc okazali też sami mieszkańcy, którzy z własnej inicjatywy przyjmowali uchodźców pod swoje dachy. Organizowaliśmy nauczanie dla dzieci i dorosłych, uruchomiliśmy zrzutkę i specjalne konto pomocowe, dzięki czemu można było wspierać Ukraińców w różnych sytuacjach życiowych. Udało się nie zmarnować tego czasu. Młodzieży staraliśmy się stwarzać szanse, szlifować talenty. Umożliwiliśmy uczęszczanie do szkoły muzycznej, a zdolna młodzież trafiła do dobrych szkół w Toruniu. Jedna dziewczyna rozpoczęła już nawet studia na UMK.
Choć władze samorządowe starały się zapewnić dzieciom ukraińskim wykształcenie w polskich szkołach, nie dla wszystkich ukraińskich rodzin była to oferta interesująca. Większość wybrała zdalne nauczanie w języku ukraińskim zorganizowane przez tamtejsze ministerstwo edukacji. Ukraińskie dzieci żartują dlatego, że dla nich wciąż trwa pandemia, choć tym razem w Polsce.
– Obecnie została już tylko jedna rodzina, z której dwaj bracia uczęszczają do naszej szkoły – mówi Barbara Łaukajtys, dyrektorka Szkoły Podstawowej w Grzywnie. – Oni postanowili ubiegać się o Kartę Polaka. Starszy chłopiec uczył się polskiego jeszcze w Ukrainie, więc od początku nie miał problemu z barierą językową. Dziś obaj już mówią po polsku. Uruchomiliśmy dla nich dodatkowe zajęcia, ale poświęcone gramatyce, bo zasób słownictwa mają wystarczający.
Mieszkający w Kamionkach Ukraińcy nie mają na wszystko takich samych poglądów. Jedni wstają o czwartej rano, aby pociągiem jechać do pracy, innym wystarczy zasiłek, aby przewegetować do pierwszego.

– Jeśli mój mąż zginie na froncie, nie będę miała do czego wracać. Domu już nie mam, rodziny też. Został tylko on, operator działka przeciwlotniczego – dodaje Tania, która do myśli o możliwej śmierci męża już przywykła. – Dlatego kiedy widzę naszych mężczyzn tutaj, w Polsce, to myślę sobie: co z was za chłopy? Nie mam dla nich szacunku.
Życie uchodźcy to nie wydłużony urlop. To codzienna tęsknota i niespełniona nadzieja, że może już wkrótce będzie można wrócić do domu, do bliskich, a życie znów będzie normalne.
– Wielu Ukraińców w Polsce myśli o tym, by wrócić do kraju – mówi Natalia, Ukrainka, która uciekła do Polski z Odessy. – Ale kiedy teraz przejeżdżałam przez Ukrainę… Wróciłam do innego państwa niż to, z którego wyjeżdżałam. Kiedy ogląda się to w telewizji, jest zupełnie inaczej, niż gdy widzi się to na własne oczy. Kiedy jedziesz i widzisz całe miasto w ruinie, to zmienia wszystko. Jest przerażające. Niektórzy nie mają już do czego wracać. Cieszę się jedynie, że mamy ciepłą zimę. W całej Odessie nie było prądu, wszędzie było ciemno. Nie było też wody, bo wszystkie stacje bez prądu nie działają. Wolontariusze nie przyjechali na długo, więc w domu mogłam zostać tylko na 12 godzin. Ledwo pamiętałam własne mieszkanie. Nic nie mogłam znaleźć, musiałam świecić sobie latarką.
Natalia w pracy spędza więcej czasu niż w domu – już od 8 miesięcy. Ma na utrzymaniu córkę, która przyjechała wraz z nią. Na szczęście udało jej się dostać na studia. Podkreśla, że nie jest łatwo, ale przeżyła już kryzys inflacyjny w 2008 r. w Ukrainie. Nauczyła się sobie radzić.
– Wiemy, że po ciężkich czasach przychodzą lepsze – dodaje Natalia z Odessy. – Kiedy z kryzysu wyszliśmy, żyło nam się bardzo dobrze. Mogliśmy jeździć po świecie, zwiedzać, żyć na odpowiednim standardzie. Dziś w Polsce nie zawsze na coś takiego można sobie pozwolić. Nie tylko nam, uchodźcom.
Na łóżku w pokoju gościnnym w Kamionkach baraszkuje dziecko o urodzie cherubinka. Kręcone loki, słodki uśmiech, fikołek w jedną stronę, fikołek w drugą. Żeby nie spadło na podłogę, uważnie obserwuje je prababcia, która delikatnie asekuruje dziecko przed upadkiem. Ma na imię Galina. Urodziła się w 1937 r. Pamięta Hitlera. Pamięta Stalina. Lecz żaden z nich nie zmusił jej do ucieczki z rodzinnego domu. Putinowi się udało.