Szkutnik jakich w Polsce mało
Kiedy wchodzisz do warsztatu jednego z nielicznych w Polsce szkutników, czujesz zapach świeżo ciosanego drewna i terpentyny. Oto królestwo pasjonata Rafała Kmiecia ze Szkutni Kmieć i Przyjaciele. Na co dzień wykonuje pracę biurową, a w wolnych chwilach oddaje się przyjemności rzemiosła.
Dziś zawodu szkutnika nie uprawia już prawie nikt. Szkutnie, w których naprawia się drewniane łodzie, można w Polsce policzyć na palcach rąk. Zaś tych, które łodzie budują – jest jeszcze mniej. Jednym z nielicznych, którzy fach ten poznali, jest Rafał Kmieć z Kaszczorka, który zna Drwęcę od podszewki. Jego przygoda z budową łodzi zaczęła się pięć lat temu. To wtedy zbudował pierwszą łódkę razem z Rafałem Koziołkiem.
– Gdy byłem jeszcze małym szkrabem, słuchałem opowiadań dziadka mojego kolegi – mówi Rafał Kmieć. – Opowieści o szkutnictwie i flisactwie wydawały mi się równie abstrakcyjne, jak żyjące miliony lat temu dinozaury. Ciężko było sobie wyobrazić budowę łodzi, kiedy słuchało się o tym tylko opowiastki. Trzeba było na własne oczy zobaczyć zachowane łodzie i inne artefakty z tamtych czasów. Minęło kilkanaście lat i na Festiwalu Wisły zobaczyłem raz jeszcze tradycyjne łodzie, których obraz miałem z dzieciństwa.
Do budowy łodzi oprócz pieniędzy potrzeba również mnóstwo wolnego czasu. Należy przestrzegać sztywnych zasad, których łamać nie wolno. Jeden błąd na początku procesu budowy może skutkować fiaskiem na koniec pracy. Rafał Kmieć zajmuje się budową „dłubianek”, jak i łodzi „klepkowych”. Jednak w Toruniu i regionie nie było ani jednej zachowanej dłubianki, gdyż już podczas zaborów zauważono, że słowiańskie dłubianki mają pewne ograniczenia. Gdy wycięto większość pasujących drzew, okazało się, że łodzi nie ma z czego zrobić.
– Przede wszystkim dłubianki zaczynamy budować dopiero na wiosnę – mówi Rafał Kmieć. – O tej porze roku jest jeszcze stosunkowo chłodno, a gdy drewno przyjmie zbyt mocne promienie słoneczne, to popęka. Natomiast gdy drewno jest mokre, z łatwością można odłupać jego kawałek. Oprócz tego trzeba wybrać dobrą kłodę i uporać się z tym wszystkim w ciągu kilku tygodni. Innym typem łodzi są łodzie „klepkowe” wykonane z desek. Wyparły one dłubianki, które miały spore ograniczenia. Gdybym miał porównywać, to dłubianki były jak fiat 126p, a łodzie klepkowe jak polonez.
Szkutnik z Kaszczorka zdradza, jak buduje się łódź „klepkową”. Na początku trzeba zgromadzić odpowiedni materiał. Najlepszym wyborem będzie świeżo przetarte drewno, które można łatwo zginać. Dodatkowo przyda się również konopny sznur, terpentyna balsamiczna oraz gwoździe bez warstwy ocynku z pakułami hydraulicznymi. Kiedy gwoździe zardzewieją, to lepiej przykleją się do drewna.
– Najtrudniejszą rzeczą do znalezienia są krzywulce, czyli naturalnie zakrzywione, drewniane elementy łodzi – dodaje Rafał Kmieć. – Z narzędzi używam kobylicy, czyli imadła, które znane było jeszcze w średniowieczu. Oprócz tego potrzebny będzie młotek oraz ściski stolarskie. Gdy będziemy mieć już wszystko, to pierwszym krokiem powinno być ustawienie dna łodzi na ławie szkutniczej. Potem trzeba przegiąć przód oraz zamontować pierwszy pas. Zostało już tylko zamontowanie lustra i pawęży. Przybijamy, uszczelniamy i smołujemy.
Jak twierdzi Rafał Kmieć, łódź, która będzie pływać po Wiśle, musi mieć dobre proporcje. Wszystko zależy jednak od tego, czy rzeka jest uregulowana lub nieuregulowana.
– Przede wszystkim łódź na Wisłę musi mieć 6 m długości. Taka łódź idealnie wpisuje się w wiślane fale i dzięki temu jesteśmy w stanie z łatwością poruszać się po tafli wody. Natomiast gdy łódź będzie zbyt szeroka, to zacznie stawiać duży opór, a gdy będzie zbyt wąska, to z łatwością będzie można się na niej przewrócić i wpaść do wody. Okazało się, że łodzie pochodzące z granic zaboru pruskiego i rosyjskiego różnią się pod wieloma względami. Każdy z odcinków Wisły miał odmienny typ łodzi. W naszym rejonie Wisła jest węższa, a w okolicach Ciechocinka jest szersza.
Skąd Rafał Kmieć zdobył wiedzę o szkutnictwie? Przede wszystkim literatura, zachowane, oryginalne łodzie oraz przekazy ustne.
– Wiele nauczyłem się dzięki książce Jerzego Litwina pt. „Polskie szkutnictwo ludowe XX wieku” – przekonuje szkutnik z Kaszczorka. – Nie zamykała się ona tylko na teorii. Autor sam jeździł po Polsce i zbierał informacje, robił zdjęcia oraz sporządzał rysunki. Drugim źródłem są oczywiście zachowane łodzie, które można zobaczyć w polskich muzeach. Sam wykonałem dłubiankę na przykładzie innej łodzi. Trzecim źródłem są przekazy ustne. Najlepszym nauczycielem w naszym regionie był Tomasz Szczęsny, który niestety zmarł w zeszłym roku. Udokumentował wiedzę, ale przede wszystkim miał kontakt z oryginalnymi łodziami. Zdołał on zapewnić ciągłość szkutnictwa w naszym regionie. Szkutników ludowych w Polsce jest naprawdę niewielu. Czuję dumę, że jestem jednym z nich.